Spis treści
Jak w porządnej operze, najpierw była uwertura. W poniedziałek 3 kwiatnia na konferencji minister klimatu Anna Moskwa wraz z szefami państwowych spółek energetycznych zachwalała PEP 40 czyli „Politykę Energetyczną Państwa do 2040 r.” Teoretycznie to strategiczny dokument określający kierunki rozwoju energetyki oraz prognozy jej podstawowych wskaźników.
Wydarzenie warte na pewno konferencji…tyle, że samego dokumentu nie pokazano.Ale napięcie rosło. We wtorek wczesnym rankiem na skrzynkach mailowych ministerstw pojawił się długo wyczekiwany sam dokument, czyli aktualizacja Polityki Energetycznej Państwa do 2040 r. Ministerstwo Klimatu i Środowiska rozesłało go do konsultacji, bo PEP 2040 pojawił się wreszcie w porządku obrad rządu. MKiŚ był niezwykle łaskawy dla swych kolegów z rządu – dostali kilka godzin na zgłaszania uwag do dokumentu zawierającego kilkaset liczb i wymagającego bardzo uważnej lektury.
Ostatecznie rząd Polityki Energetycznej Państwa nie przyjął (dlaczego – o tym niżej). Na główną arię w tej operze przyjdzie więc poczekać prawdopodobnie do przyszłego wtorku.
Rozesłanie projektu do ministerstw miało jednak tę dobrą stronę, że i nam udało się wreszcie zapoznać z kluczowym „uzupełnieniem załącznika nr 2”, określającym najważniejsze przewidywane parametry polskiej energetyki w ciągu najbliższych kilkunastu lat.
Część liczb ujawniła już m.in. „Rzeczpospolita”, część podała w wywiadzie dla PAP sama minister Moskwa, ale po raz pierwszy cały dokument opisuje dopiero WysokieNapiecie.pl.
Nie wiadomo, dlaczego resort klimatu nie zdecydował się na normalną procedurę, czyli pokazanie projektu przez resort, konsultacje rządowe i społeczne, a potem przyjęcie przez Radę Ministrów. Tak zrobiono w 2018 r. Teraz trudno się oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z jakąś proceduralną szopką.
Plan nadspodziewanie zielony
Ale mimo wszystko autorom należą się słowa uznania. Dokument jest chyba na tyle realistyczny, na ile może być w obecnych warunkach politycznych. Przyjrzyjmy się zatem liczbom.
Jak widać na powyższym grafie, autorzy przewidują bardzo szybki rozwój odnawialnych źródeł energii, zwłaszcza fotowoltaiki. „Wyniki analiz prognostycznych wskazują, że moc osiągalna netto źródeł wytwarzania może wzrosnąć do ok. 88,8 GW w 2030 r. i do 129,7 GW w 2040 r., co oznacza podwojenie mocy osiągalnej, choć współczynniki wykorzystania dużej ilości nowych mocy będą niższe niż dominujących dotychczas elektrowni konwencjonalnych. Przyrost mocy następuje wyłącznie w źródłach zero- i niskoemisyjnych, przy czym przyrost mocy gazowych jest determinowany koniecznością zapewniania bilansowania systemu.
W wyniku transformacji energetycznej w 2030 r. poziom mocy zeroemisyjnych (OZE) w KSE może wynieść 57%, a w 2040 r. będzie stanowić ok. 74% w strukturze mocy. Już w 2025 r. moce odnawialnych źródeł energii będą stanowić połowę struktury wytwórczej, w 2030 r. 57%, a w 2040 r. 68%. Największy przyrost mocy występuje w elektrowniach słonecznych do poziomu ok. 27 GW w 2030 r. i aż 45 GW w 2040 r., do czego przyczyni się wzrost liczby prosumentów, jak również farm słonecznych budowanych przez różne podmioty gospodarcze”.
Oczywiście olbrzymia ilość prądu ze źródeł odnawialnych spowoduje zmniejszenie czasu pracy jednostek konwencjonalnych. Najważniejsze obecnie źródło energii czyli król węgiel zostaje bardzo szybko zdetronizowany, nie tyle nawet w sensie obecności elektrowni go spalających, ile czasu ich pracy.
Jak sprawić, żeby węgla było więcej, a gazu mniej
Poziom mocy węglowych w KSE będzie spadał z przyczyn technicznych i ekonomicznych, w tym ze względu na wyeksploatowanie jednostek wytwórczych, niespełnianie wymogów dotyczących generowanych emisji zanieczyszczeń i potrzebę dekarbonizacji sektora. W najbliższych latach moce węglowe są niezbędne w systemie dla zagwarantowania pewności dostaw energii elektrycznej do odbiorców, w sytuacji dużego wzrostu mocy zainstalowanej w technologiach zeroemisyjnych, lecz zależnych od warunków atmosferycznych. Co najmniej do 2030 r. źródła węglowe będą pełnić rolę gwaranta dostaw energii, choć energia wytworzona w tych źródłach nie będzie miała już dominującego charakteru (patrz kolejny podrozdział). Utrzymanie mocy węglowych do czasu dostatecznego rozwoju innych rozwiązań zapewniających stabilność dostaw jest niezbędne dla rozwoju OZE, ze względu na realny brak – możliwości pokrycia potrzeb KSE przez alternatywne rozwiązania – czytamy w dokumencie.
W 2030 r. zostanie 13 GW bloków węglowych, z czego 10 GW przypada na elektrownie, a 3 GW na elektrociepłownie. Wyprodukują one 41 TWh prądu, same elektrownie zaś jeszcze mniej – tylko 29 TWh. – Średni czas pracy jednostek na węgiel kamienny obniży się o ponad połowę i wynosić będzie w 2030 r. ok. 33%, a w 2040 r. ok. 17%. Jednostki te pracować będą jako jednostki szczytowe, podszczytowe lub na minimum technicznym – czytamy w dokumencie.
Jeśli teraz porównamy to z wyliczeniami z PEP przyjętego w 2021 r. to dostrzeżemy ciekawe zjawisko. Wtedy rząd przewidywał, że w 2030 r. zostanie 13,6 GW elektrowni na węgiel kamienny oraz prawie 4 GW elektrociepłowni – w sumie 3 GW więcej niż w obecnej wersji. Miały produkować niecałe 27 TWh energii.
W obecnej wersji PEP z mniejszej mocy węglówek w 2030 r. – 13 GW – mamy wycisnąć więcej prądu – 41 TWh.
Przy czym przełoży się to na większe zużycie węgla kamiennego. W 2030 r. zużycie węgla w elektroenergetyce ma wynieść 21 mln ton rocznie, a w 2040 r. 10 mln ton. W wersji z 2021 r. miało to być 14,7 mln ton w 2030. Na 2040 r. obie prognozy są mniej więcej zbieżne – między 10 a 11 mln ton. I teraz dochodzimy znowu do ciekawostki.
Otóż w dokumencie z 2021 r. oczekiwano, że w systemie w 2030 r. będzie 8 GW łącznych mocy „na gazie”, licząc elektrociepłownie (3,3 GW). Zakładano, że z elektrowni i elektrociepłowni na błękitne paliwo miało pochodzić w 2030 r. aż 52,6 TWh.
Jak wpłynęła na te prognozy wojna? Planiści założyli, że moc gazówek mimo wszystko wzrasta. W 2030 r. powinno być w systemie aż 10 GW gazówek, a do tego 3 GW elektrociepłowni na gaz. W sumie wyprodukują jednak… mniej prądu. W 2030 r. ma to być tylko 29 TWh.
„Warto podkreślić, że w tym okresie poziom mocy jest względnie stały, ale produkcja w elektrowniach gazowych fluktuuje. Wynika to z coraz większego poziomu mocy OZE w KSE i rezerwowego charakteru pracy elektrowni gazowych” – czytamy w dokumencie. „Dążyć się będzie do redukcji wzrostu zapotrzebowania na gaz ziemny, aby nie uzależniać się od dostaw tego surowca”
Czyli autorzy dokumentu zakładają, że rosnąca w systemie liczba OZE powinna wypierać przede wszystkim gazówki, a nie węglówki. Oczywiście w systemie opartym na merit order, w którym tańsze źródło wypiera droższe, zależy to od relacji cen węgla, gazu i uprawnień do emisji CO2.
Rządowy planista przyjął więc, że już w 2025 r. ceny węgla spadną do 24 zł za GJ (dziś to ok. 35-40 zł), a w 2030 r. nawet do 15 zł za GJ, zaś ceny gazu będą cztery razy wyższe czyli utrzymają się na obecnym poziomie. Nic dziwnego zatem, że choć moc jednostek gazowych i węglowych (kamiennych) będzie niemal identyczna – 13 GW, to te pierwsze wyprodukują 29 TWh, a te drugie 41 TWh.
Problem w tym, że koszty wydobycia węgla w większości polskich kopalń są dziś dużo większe niż chciałyby rządowe tabelki. W największej Polskiej Grupie Górniczej sięgają 39 zł z GJ, prognozy spadku cen węgla wynikają więc raczej z tego, co się będzie działo na świecie niż z warunków polskich.
Taka sytuacja oczywiście oznaczałaby konieczność płacenia z budżetu kilku mld zł rocznie dotacji do polskich kopalń. To nic nowego, umowa społeczna z górnikami przewiduje dotacje, pytanie jednak o jakich kwotach mówimy i na jakie zgodzi się Bruksela. Ale oczywiście taki manewr jest możliwy, właśnie po to, żeby „dążyć do redukcji” popytu na gaz. Wszystkie te rachuby wezmą w jednak łeb, jeśli wojna się skończy i ceny gazu wrócą do poziomu z 2021 r.
Dodajmy, że w PEP cena CO2 wynosi do 2030 r. 80 euro za tonę, czyli nie rośnie radykalnie. Dopiero w 2035 r. dokument zakłada wzrost cen do 120 euro i wtedy po raz pierwszy mamy więcej prądu z gazu niż z węgla. Jeśli ceny CO2 urosną szybciej, to oczywiście trzeba będzie podnieść dotacje do kopalń.
Górniczy związkowcy powinni być zadowoleni? Nie do końca
No a jak to się ma do tzw. „umowy społecznej” zawartej z górnikami? Wprawdzie PEP stwierdza, że „w perspektywie najbliższej dekady wykorzystanie węgla kamiennego i brunatnego w elektroenergetyce będzie bardzo ważne w kontekście zagwarantowania pewności dostaw i bezpieczeństwa energetycznego, w związku z koniecznością rezerwowania zmiennej generacji z OZE do czasu rozwoju technologii i rozwiązań zeroemisyjnych spełniających funkcje bilansowe” a kilka akapitów dalej czytamy, że „stopniowe zmniejszanie wykorzystania węgla wpisuje się w sprawiedliwy wymiar transformacji energetycznej, czego szczególnym wyrazem jest wynegocjowany Nowy System Wsparcia dla sektora wydobywczego węgla kamiennego (oparty na tzw. umowie społecznej)”, ale górnicze związki zawodowe jednak mogą kręcić nosem.
W „umowie społecznej” z 2021 r. rząd i związki zapisali, jak ma wyglądać harmonogram zamykania poszczególnych kopalń do 2049 r. A Główny Instytut Górnictwa w 2021 r. dorobił do tego prognozę zapotrzebowania na węgiel, tak żeby się zgadzała. I z tej prognozy wychodzi, że elektroenergetyka powinna w 2030 r. zużywać 26 mln ton węgla a w 2040 r. – 19 mln ton.
Jeśli zatem prognoza PEP 2040 się ziści, to już w 2030 r. będziemy mieli górkę 5 mln ton węgla, dla którego nie będzie chętnych. To górka wprawdzie mniejsza niż w prognozie z 2021 r., ale jednak jest to roczna produkcja dwóch dużych kopalń PGG.
Oczywiście w GIG nie pracują głupcy – doskonale zdawali sobie sprawę już dwa lata temu, że jeśli zaczną rosnąć ceny uprawnień do emisji CO2, to popyt na węgiel będzie spadał szybciej. Więc zbywające miliony ton węgla zapisano na poczet wykorzystania „czystych technologii węglowych”, czyli m.in. zgazowania węgla. I zapisy o rozwoju tychże zostały umieszczone w „umowie społecznej”. Już w 2030 r. na papierze miano zgazować 5 mln ton węgla.
Problem polega na tym, że ta technologia w UE i USA jest oceniania jako kompletnie pozbawiona perspektyw. I żadna z polskich państwowych spółek energetycznych nie zamierza jej rozwijać.
A co mówi w tej sprawie PEP 2040? Jest realistyczny: W całej perspektywie prognozowania nie uwzględniono budowy nowych mocy wytwórczych na węgiel kamienny i brunatny. Niemniej nie wyklucza się konwersji technologicznej jednostek konwencjonalnych i potencjalnych nowych inwestycji w czyste technologie węglowe w zależności od decyzji biznesowych podmiotów działających na rynku energii. Koszty ww. inwestycji należałoby poddać odrębnej analizie.
Oczywiście żadnych „decyzji biznesowych” nie będzie, bo też nie ma ich kto podjąć – państwowe grupy energetyczne marzą już tylko o tym żeby pozbyć się elektrowni węglowych do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Zaś ta nie będzie miała pieniędzy na żadne wielomiliardowe inwestycje, będzie tylko „hospicjum” dla przechowania niezbędnych jeszcze w systemie jednostek. Być może starczy środków na niezbędne przedłużenie życia bloków i dostosowanie ich do elastycznej współpracy z OZE. PEP 40 zresztą o tym wspomina.
Wniosek: pomimo tego, że na papierze rząd zwiększył w 2030 r. zużycie węgla w porównaniu do prognoz z 2021 r., nadal nie pasuje ono do umowy społecznej. Ciekawe, jaka będzie reakcja związkowców? Mają większą siłę przebicia, bo to rok wyborczy. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że projekt widzieli, być może więc będą odgrywać w tej operze rolę chóru.
Swoją arię zamierza też odśpiewać Solidarna Polska, która tradycyjnie domaga się zwiększenia roli węgla i będzie szukać sojusznika w górniczych związkach. To prawdopodobnie sprzeciw koalicjanta zdecydował o tym, że rząd nie przyjął dokumentu 4 kwietnia. Czy go zaakceptuje za tydzień? Tak słyszeliśmy z kilku źródeł, ale spektakl pod tytułem „Przyjmowanie PEP 2040” może jeszcze zaliczyć niespodziewane zwroty akcji.
Ile to wszystko będzie kosztować?
Autorzy PEP 2040 skrupulatnie policzyli koszty budowy mocy wytwórczych, które będą potrzebne w systemie. Są astronomiczne – wynoszą 726 mld zł do 2040 r. Przy czym aż 440 mld zł ma pójść na OZE. W porównaniu z PEP z 2021 r. koszty rosną ponad dwukrotnie. Do tego trzeba dołożyć inwestycje w sieci – ok. 500 mld zł.
„Nakłady oszacowane dla omawianego scenariusza są wyższe w porównaniu do nakładów oszacowanych dla wcześniejszych scenariuszy PEP2040. W tym scenariuszu występuje wyższe zapotrzebowanie na energię, a więc konieczne jest zapewnienie większej ilości mocy. Znacznie szybciej następuje dążenie do zeroemisyjności sektora, co powoduje, że inwestycje, które zgodnie z wcześniejszymi scenariuszami wystąpiłyby po 2040 r., zostały przeniesione na wcześniejsze okresy.
Ograniczenie emisyjności oraz emisji sektora względem wcześniejszych scenariuszy PEP2040 pozwala na redukcję kosztów związanych z zakupem deficytu uprawnień do emisji CO2. W bieżącym scenariuszu występuje w szczególności więcej mocy jądrowych, morskich elektrowni wiatrowych i słonecznych, pojawiły się także inwestycje w magazyny energii” – czytamy w dokumencie.
Przy czym jest to prognoza raczej skromna – rządowy planista przyznaje, że „na potrzeby szacunków założono nakłady inwestycyjne na poszczególne technologie, jakie obserwowano przed wybuchem wojny w Ukrainie, uznając, że ich wzrost w ostatnim czasie nie może być jeszcze uznany za trwały.
Niestety o sposobach pokrycia kosztów w PEP 2040 jest niewiele.
„Inwestorzy mają zapewnione różnego rodzaju środki wsparcia – od dostępu do prywatnego pieniądza dłużnego, przez krajowe systemy wsparcia, po środki z funduszy krajowych i unijnych. Bezprecedensowa skala kosztów związana z budową niemal nowego, zeroemisyjnego systemu elektroenergetycznego stanowi ogromne wyzwanie dla całej gospodarki; wymaga współdziałania kapitału prywatnego, publicznego i instytucji finansowych oraz zaadresowania mechanizmów zapewniających zrównoważony rozwój”.
Prawdę powiedziawszy w dokumencie powinno być więcej o tym, skąd mają się wziąć pieniądze na transformację energetyczną. WysokieNapiecie.pl zamierza więc wkrótce dopomóc rządowi i przedstawić bardziej szczegółowe szacunki możliwości finansowych poszczególnych aktorów transformacji.
I jeszcze dwie ciekawostki: w aktualnym PEP 2040 założono, że już w 2030 r., o cztery lata wcześniej niż duża elektrownia atomowa, pojawi się pierwszy mały reaktor tzw. SMR. To technologia, której jeszcze nie ma nigdzie na świecie. Chodzi zapewne o jednostkę planowaną przez Orlen i Synthos. „Ujęcie SMR w analizach ma na celu zasygnalizowanie inwestorom, że jest to technologia, której rozwój jest oczekiwany i uwzględniany w systemie energetycznym” – czytamy w PEP.
Druga ciekawostka ma znacznie większy ciężar gatunkowy. W dokumencie z 2021 r., podobnie tak jak w poprzednich, autorzy podawali prognozy cen prądu. Trafne lub nie, ale jakieś były. W tej wersji prognoz cen nie ma. Być może w obecnej sytuacji uznano, że jest to wróżenie z fusów. A być może ktoś stwierdził, że przed wyborami lepiej narodu nie straszyć.
Czytaj także: Czy UE skończy z rynkiem energii jaki znamy od lat?