Spis treści
Dramat ukraińskich hut
W „przedwojennym” 2021 r. ukraińska metalurgia była jednym z jaśniejszych punktów na gospodarczej mapie Ukrainy. Choć dawała 10 proc. PKB, to przypadała na nią aż jedna trzecia eksportu naszego sąsiada – 22 mld dolarów. Dziś z tej nieodległej świetności niewiele zostało a skutki wojennych zniszczeń będą odczuwalne jeszcze przez długie lata.
Wojna radykalnie zmieniła sytuację. Największym ciosem było zajęcie przez Rosjan wiosną zeszłego roku jednego z głównych ośrodków ukraińskiej metalurgii – Mariupola. Zniszczone zostały wówczas największy kombinat metalurgiczny Ukrainy Azowstal i Kombinat Metalurgiczny im. Illicza. Czy uda się je kiedyś odbudować to dziś wielki znak zapytania. I rzecz nie w tym nawet kiedy Ukraińcy zwolnią miasto spod rosyjskiej okupacji, ale co zostało z tych zakładów po wielotygodniowym ostrzale. W tamtejszych kombinacie Azowstal i Mariupolskim Kombinacie Metalurgicznym im. Illicza, na które przypadało na nie w sumie 40 proc. produkcji metalurgicznej Ukrainy wytapiano 90 proc. ukraińskiej stali.
Pozostałe huty w pierwszym okresie wojny ograniczyły swój działalność do technologicznego minimum.
Jak wielkie są spustoszenia pokazują najnowsze wyniki branży. Przedsiębiorstwa metalurgiczne Ukrainy wyprodukowały w styczniu tego roku zaledwie 284 tys. ton stali. Rok wcześniej było to 1 851 tys., ton a więc spadek produkcji jest aż 6,5 krotny. Na progu rosyjskiej inwazji Ukraina z produkcją stali w 2021 r. na poziomie 21,4 mln ton zajmowała 14. miejsce na liście największych producentów stali organizacji Worldsteel a teraz z produkcją 6,3 mln ton w 2022 r. spadła na odległą 25. pozycję. Wywołany wojna spadek zeszłorocznej produkcji sięgnął aż 70,7 proc. w porównaniu z 2021 r.
Według wyliczeń ukraińskiego GMK Center blokada portów morskich kosztuje ukraińską branżę metalurgiczna 420 mln dolarów miesięcznie uniemożliwiając eksport 1,3 mln ton rudy żelaza, 218 tys. ton gotowych wyrobów stalowych, 192 tys. ton półfabrykatów i 151 tys. ton żeliwa.
Niemal wszystkie zakłady metalurgiczne Ukrainy od pierwszych dni wojny znalazły się na terenach, blisko których toczyły się walki, cały czas pozostaje aktualna groźba ich ostrzałów. W związku z tym w pierwszych miesiącach wojny ukraińskie kombinaty metalurgiczne praktycznie wstrzymały produkcję pozostawiając piece na poziomie rozruchu technologicznego, by nie dopuścić do ich zniszczenia, z czasem zwiększając produkcję, ale wciąż pozostaje ona na niskim poziomie. Średnio wszystkie przedsiębiorstwa branży metalurgicznej pracują dziś na 20-25 proc. swoich możliwości.
Losu Mariupola uniknął za to inny ważny zakład sektora metalurgicznego – należące do rosyjskiego oligarchy Olega Deripaski Mikołajowskie Zakłady Tlenku Aluminium w Galicynowo pod Mikołajowem na południu Ukrainy. Mimo że przechodziła tam przez moment linia frontu uniknął on zwoiekszych zniszczeń byc może przez wzgląd na osobe właściciela. Potwierdzone informacje mówiły jedynie o ostrzelaniu zbiorników ze szlamem poprodukcyjnym. Na możliwości produkcyjne to nie wpływa , może mieć jedynie konsekwencje dla stanu środowiska naturalnego w tym rejonie. W lutym tego roku zakłady zostały znacjonalizowane. O ile to że prędzej czy później wznowią produkcję nie pozostawia wątpliwości, o tyle kiedy to nastąpi jest niewiadomą. Bez odblokowania portu w Mikołajowie nie ma mowy o dostawach niezbędnych do produkcji aluminium boksytów.
A na odblokowanie na razie się nie zanosi, bo Rosjanie wciąż kontrolują półwysep Kinburnski, wzdłuż którego przebiega tor wodny prowadzący do portu i regularnie dokonują stamtąd ostrzałów. Nie wiadomo też, co robić z wyprodukowanym tam tlenkiem aluminium, który jest półproduktem do produkcji metalicznego aluminium. Dotychczas odbierały go należące do Deripaski rosyjskie huty koncerny Rusal. Teoretycznie mogłaby go przerabiać jedyna taka na Ukrainie huta w Zaporożu, ale po pierwsze została przez Deripaskę, który przez kilkanaście lat był jej właścicielem (zakład odebrano mu w 2016 r. ze względu na niewykonywanie zobowiązań inwestycyjnych zaciągniętych przy prywatyzacji) totalnie zdewastowana. W dodatku do produkcji potrzeba energii elektrycznej. Tej dostarczała zajęta obecnie przez Rosjan elektrownia atomowa w Enerhodarze.
Najlepiej z ukraińskich olbrzymów metalurgicznych ma się ArcelorMittal w Krzywym Rogu. W reżim rozruchu technologicznego kombinat przeszedł na krótko, kiedy rosyjskie kolumny podeszły do miasta na odległość kilkudziesięciu kilometrów. 4 marca koncern poinformował o całkowitym wstrzymaniu produkcji stali „by zapewnić bezpieczeństwo ludzi i aktywów”. Rozpoczęto wówczas m.in. proces bezpiecznego wygaszania produkcji największego w Europie pieca o pojemności 5034 m3 tak, by nie uległ on zniszczeniu. Po ich odrzuceniu Rosjan od miasta jesienią zeszłego roku produkcje wznowiono jednak na niewielką w porównaniu z możliwościami skalę – do ok. jednej сzwartej standardowej wielkości,.
W zeszłym roku krzyworoski kombinat wypuścił 1,6 mln ton żeliwa, 1,2 mln ton stali i 1,1 mln ton wyrobów walcowanych. Zanim zaczęła się aktywna faza wojny planowano wyprodukowanie 5,6 mln ton żeliwa, 5,1 mln ton stali.
Dla porównania w 2021 r. roku kombinat w Krzywym Rogu wyprodukował 4,92 mln ton stali i 5,43 mln ton żeliwa wypuszczając na rynek 4,6 mln ton stali walcowanej. Zdecydowana większość tej produkcji szła na eksport.
Nieprzerwanie trwa za to wydobycie rudy żelaza. To ona stanowi teraz główny towar eksportowy sektora metalurgicznego. W zeszłym roku ze sprzedaży za granicę 23,98 mln ton rudy żelaza na konta ich właścicieli napłynęło 2,91 mld dolarów. Choć i tak wojna dała o sobie silnie znać. ArcelorMittal zmniejszył wydobycie rudy żelaza w Krzywym Rogu w porównaniu z 2021 r. o 56 proc. do 11,6 mln ton, a koncentratu wyprodukowano tam 4,5 mln ton – o 59 proc. mniej niż w 2021 r.
Z miesiąca na miesiąc sytuacja jednak się poprawia – w styczniu tego roku eksport rudy żelaza był już o 21,2 proc. większy niż w styczniu 2022 r. i wyniósł 928,4 tys. ton. I przyniósł prawie 111 mln dolarów dochodu. Przez ukraińskie porty morskie przez przechodziło 60 proc. eksportu rudy i 80 proc. eksportu stali i żeliwa. Rosyjska blokada odcięła możliwość dostaw rudy do dotychczasowego największego jej odbiorcy, jakim były Chiny, na które stabilnie przypadało 40-45 proc. udziału w ukraińskim eksporcie rudy żelaza. Dla eksportu pozostał jedynie szlak kolejowy na zachód a największymi odbiorcami ukraińskiej rudy były w zeszłym roku, Słowacja 19,23 proc., Czechy 17,32 proc. i Polska 16,49 proc. Zeszłoroczny eksport rudy był o 45,9 proc. niższy niż w 2021 r. z uwagi na spadki cen na światowym rynku przyniósł jednak o 57,8 proc. mniej dochodów niż rok wcześniej. O ile w pierwszych miesiącach zeszłego roku eksportowano średnio 3,2 mln ton miesięcznie o tyle od maja do końca roku jedynie 1,37 mln ton miesięcznie.
Zaopatrzenie w paliwa uratował rynek i sąsiedzi
Ukraina od dawna nie miała szczęścia do branży paliwowej. Rodzime rafinerie zabezpieczały swoją produkcją zaledwie proc. zapotrzebowania a sektor kontrolowali oligarchowie. Początek wojny paradoksalnie nie był jednak jakoś szczególnie trudny.
W połowie lutego zeszłego roku Ministerstwo Gospodarki ustaliło średnie ceny hurtowe benzyny A-95 i ropy podnosząc je odpowiednio z 30,84 na 31,75 i z 28,3 na 29,07 hrywien za litr. Stacje paliw mogły dołożyć do tego maksymalnie 5 hrywien marży dla benzyny i 7 hrywien dla ropy. W efekcie na progu rosyjskiej inwazji za litr benzyny A-95 płacono na stacjach benzynowych od 33,40 do 36,75 hrywien, za litr ropy od 31,24 do 38,98 hrywien. Gaz LPG kosztował od 17,80 do 19,65 hrywien. Za dolara płacono wówczas nad Dnieprem około 29 hrywien. W połowie marca rząd zatwierdził pierwszą „wojenną” podwyżkę cen hurtowych paliw. Сenę litra ropy ULSD 10 ppm ustalono na 39,9 hrywny, a cenę benzyny na 38,97 hrywien za litr.
Zapasy paliw były na tyle wystarczające, że nawet we frontowym Mikołajowie, gdzie na ulicach trwały walki z rosyjskimi czołgami na przełomie lutego i marca można było bez problemu kupić na stacjach paliw benzynę, ropę i gaz LPG i w dodatku taniej niż w Polsce.
W kwietniu jednak sytuacja zmieniła się dramatycznie. 2 kwietnia rosyjskie ostrzały zniszczyły ukraińskie rafinerie: Kremenczucki NPZ w obwodzie połtawskim i Odeski NPZ. Ta pierwsza była jedną z dwóch działających na terenie Ukrainy przerabiając średnio 3 mln ton ropy rocznie przy mocy projektowej 18 mln ton rocznie i wytwarzając benzynę i ropę Euro-5, druga od 2010 r. stała bezczynnie. Rakiety trafiały też jeden po drugim kolejne składy paliw.
Po trwającej kilkanaście dni fali ostrzałów Ukraina na przełomie kwietnia i maja została niemal zupełnie bez paliwa. A 18 czerwca Rosjanie zbombardowali ostatnią działająca rafinerię – Szebieliński GPZ w obwodzie charkowskim zdolną przetwarzać 1 mln ton ropy, całkowicie pozbawiając w ten sposób Ukrainę możliwości samodzielnej produkcji paliw.
Kiedy trwały rosyjskie ostrzały Centrum Przeciwdziałania Dezinformacji przy Radzie Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony wystosowało do Ukraińców apel – „Zwracamy się do przedstawicieli mediów i zwykłych obywateli: nie rozpowszechniajcie w sieci informacji o trasach, wielkościach, miejscach przechowywania paliw”. Jednak ukraińscy komentatorzy jako współodpowiedzialnego za paliwową katastrofę wskazywali Daniłę Hetmancewa, szefa parlamentarnego komitetu do spraw polityki podatkowej i celnej. To jemu przypisuje się autorstwo wcielonego w życie jesienią 2021 r., kiedy agresywne plany Rosji wobec Ukrainy z dnia na dzień nabierały rozpędu, pomysłu. by właściciele składów paliw udostępniali administracji skarbowej szczegółową ich lokalizację w systemie GPS i na bieżąco podawali stan zgromadzonych w nich zapasów paliw. W efekcie rosyjska armia mogła sobie jak z karty dań wybierać kolejne interesujące ją cele.
Żeby jakoś ratować sytuację rząd zamroził cenę paliw, jednak zamiast pomóc zaszkodził, bo mało było chętnych do sprzedawania paliwa po cenie urzędowej. Cierpieli nie tylko odbiorcy indywidualni – w szeregu miejscowości radykalnie ograniczono kursowanie komunikacji publicznej, przed gigantycznymi problemami stanął cały transport samochodowy i to w sytuacji, w której z racji blokady portów morskich i bombardowań infrastruktury kolejowej musiał przejąć na siebie ciężar obsługi nie tylko swojej dotychczasowej części logistycznego tortu, ale i części ładunków w imporcie i eksporcie dotychczas przypadających na żeglugę i kolej.
Ostatecznie rząd poluzował rygory cenowe i sytuacja zaczęła się stabilizować, choć przez moment ceny wyskoczyły do nawet 70 hrywien za litr benzyny.
Wojna zmieniła także logistykę dostaw paliw na Ukrainę. O ile wcześniej większość ropy i benzyny pochodziła z Rosji i Białorusi, o tyle teraz po całkowitym wstrzymaniu dostaw z tamtych kierunków rolę głównych dostawców przejęły kraje UE, a na czoło wysunęła się Polska.
Na początku września zeszłego roku ukraińska minister gospodarki Julia Swirydenko informowała o 12-krotnym wzroście importu paliw z tego kierunku z 58,8 tys. ton w marcu do 709,5 tys. ton w sierpniu.
„Jeśli w marcu wwoziliśmy średnio na dobę 827 ton benzyny i 1,4 tys. ton ropy, to w sierpniu odpowiednio 4,2 tys.i 16,9 tys. ton. Dziś 95 proc. importowanej benzyny i 72 proc. ropy otrzymujemy z krajów UE. Liderami dostaw są Rumunia, Litwa, Słowacja, Grecja, Bułgaria i Polska” – relacjonowała.
Dodatkowo w maju zeszłego roku w szczycie kryzysu paliwowego na mocy porozumienia między polskim i ukraińskim rządem nasz kraj przekazał ze swoich rezerw Ukrainie 25 tys. ton benzyny jako pomoc humanitarną.
Według danych ukraińskiej służby celnej od stycznia do listopada zeszłego roku Ukraina importowała z Polski 9,2 proc. sprowadzonego od początku roku zza granicy paliwa za 635 mln dolarów. Wyprzedziły nas jedynie Białoruś, która przed wybuchem wojny zdołała dostarczyć ich na kwotę 793,5 mln dolarów co dało jej 11,5 proc. udziału w ogólnej masie dostaw i Indie, które sprzedały 10,9 proc. importowanego paliwa za 755,7 mln dolarów.
Import diesla z Indii pojawił się zaraz po inwazji i szybko zaczął rosnąć do nawet powyżej 100 tys. ton miesięcznie. Ukraina zaczęła sprowadzać także duże ilości paliwa z Turcji. Analitycy firmy znanej na ukraińskim rynku firmy doradczej A95 twierdzą, że diesel importowany z Indii i Turcji może być po prostu paliwem z Rosji – nikt tego nie sprawdza i postulują wprowadzenie certyfikacji pochodzenia paliw.
W praktyce może być to trudne – Indie i Turcja przerabiają olbrzymie ilości rosyjskiej ropy, mieszając ją z ropą innych kierunków. Ustalenie ile jest rosyjskiej ropy jest w indyjskim dieslu jest więc zadaniem z gatunku „ile cukru w cukrze”.
Jak wygląda sytuacja z paliwami teraz? „Rynek paliwowy to pokazowy przykład efektywnego rozwiązania problemu na bazie decentralizowanych decyzji przedsiębiorców. Adekwatna liberalizacja rynku pozwoliła dość szybko opanować deficyt paliw, przy czym rynek normalnie przeszedł nawet szczytowy okres jesiennych robót polowych” – ocenia wicedyrektor Narodowego Instytutu Badań Strategicznych Jarosław Żaliło. Jego zdaniem z zeszłorocznego kryzysu ukraiński rynek paliwowy wyszedł stabilniejszy niż w niego wchodził – to rezultat dywersyfikacji dostaw i rozdrobnienia magazynowania paliw, do których doszło po zdruzgotaniu przez Rosjan dotychczasowego systemu. Wzrost ceny o 64 proc. w porównaniu z punktem wyjściowym to z jednej strony rezultat dewaluacji hrywny a drugiej zwiększenia kosztów logistyki, które sięgają 100 dolarów na tonę czyli ok.3 hrywien na litrze paliwa.
Dziś paliwa są mimo to na Ukrainie relatywnie nawet tańsze niż rok temu. W marcu litr benzyny A-95 przy kursie 38 hrywien za dolara to na stacji benzynowej kilkadziesiąt kilometrów od linii frontu wydatek rzędu 42-44 hrywien. Za litr ropy tak samo jak rok temu trzeba zapłacić 2-3 hrywny więcej.
Energetyka – rytm życia wyznaczały grafiki wyłączeń
W przeciwieństwie do historii z paliwami płynnymi sytuacja w ukraińskiej elektroenergetyce długi czas wyglądała całkiem nieźle. Na skutek działań wojennych ukraiński przemysł zmniejszył zapotrzebowanie na prąd aż o 40 proc. Było na tyle dobrze, że 13 marca minister energetyki Herman Hałuszczenko zapewniał: „Jeśli mowa o systemie energetycznym kraju jako całości, to jest on stabilny. Nasz system energetyczny od pierwszego dnia wojny pracuje w reżimie izolowanym. Produkcja energii odpowiada zużyciu. Mamy odpowiednie rezerwy w razie potrzeby”. Problemy były jedynie w strefach aktywnych działań wojennych.
Co prawda na początku marca wojsko rosyjskie zajęło największą w Europie Zaporoską Elektrownię Atomową, ale nawet bez niej Ukraina wciąż dysponowała nadwyżkami energii elektrycznej. Ukraina wiosną odłączyła się od poradzieckiego systemu elektroenergetycznego i zintegrowała swoje sieci z europejskim systemem ENTSO-E, co w warunkach wojennych było nie lada wyczynem.
Jeszcze we wrześniu Hałuszczenko spotkał się z dyrektorem wykonawczym Międzynarodowej Agencji Energetycznej Fatihem Birolem i w imieniu Ukrainy zapewniał o możliwościach eksportowych energii elektrycznej do odbiorców z krajów UE w ekwiwalencie 5-6 mld m3 gazu ziemnego.
Równolegle ukraiński premier Denis Szmyhal informował o przygotowywaniu linii wysokiego napięcia prowadzącej z Chmielnickiej Elektrowni Atomowej do Rzeszowa. Planowano, że moc przesyłowa linii zostanie zwiększona do 1000 MW. Już w grudniu miało to umożliwiać przesył energii elektrycznej z Ukrainy do Polski.
Sytuacja zmieniła się diametralnie w październiku. 10 października rozpoczęły się trwające wiele dni prowadzone przez Rosjan cykliczne ostrzały ukraińskiej infrastruktury energetycznej. Rosjanie koncentrowali się przy tym nie tyle na obiektach generacji, co na sieci przesyłowej – stacjach elektroenergetycznych, w które łatwiej trafić i zniszczenia których skutecznie dezorganizowały możliwości dostaw prądu do odbiorców. Wśród ostrzelanych obiektów generacji były duże elektrownie węglowe: w Bursztynie w obwodzie iwano-frankowskim o mocy 2300 MW, w Ładyżynie w obwodzie winnickim o mocy 1800 MW, w Dnieprze o mocy 1765 MW, Trypilska pod Kijowem o mocy 1800 MW, Zmijiwskej w obwodzie charkowskim o mocy 2200 MW. Na ostrzał elektrowni atomowych Rosjanie się nie odważyli.
Ukraińscy analitycy zwracali wówczas uwagę, że głównymi celami rosyjskich ataków są stacje elektroenergetyczne o znaczeniu ogólnokrajowym na liniach 750 kV na które podawany jest prąd z elektrowni atomowych i wielkich elektrowni węglowych i 330 kV oraz analogiczne stacje lokalnych operatorów sieci rozdzielczej 110 kV na poziomie obwodu, czyli odpowiednika polskiego województwa.
Rosyjskie ataki na infrastrukturę energetyczną Ukrainy sprawiły, że przez kilka miesięcy rytm życia Ukraińców wyznaczały grafiki wyłączeń prądu a skala tych wyłączeń sprawiła, że rozgorzała potężna dyskusja o tym co naprawdę dzieje się z prądem i czy przypadkiem pod osłoną rosyjskich ataków prywatne koncerny energetyczne po cichu go nie eksportują zamiast dostarczać do ukraińskich odbiorców.
W listopadzie w oficjalnych komunikatach rząd informował o zniszczeniu 30-40 proc. infrastruktury energetycznej kraju jednak choć początkowo mówiono o zniszczeniu głównie sieci przesyłowej, kiedy Ukraińcy zaczęli w końcu burzyć się wyłączeniami prądu oficjalna narracja nagle się zmieniła i to zniszczenia elektrowni miały być odpowiedzialne za niedobór prądu w ukraińskich domach.
„Przypominamy, system energetyczny Ukrainy już przeżył 12 ataków rakietowych wroga i 14 uderzeń dronów po obiektach energetycznych. Oprócz tego ponad 10 GW podstawowej mocy jest obecnie niedostepne dla ukraińskiego systemu energetycznego i znajdują się pod kontrolą wroga. To największa w Ukrainie i Europie Zaporoska AES, Zaporoska TES, Ługańska TES, Wuhlehirska TES, Kachowska HES. Oprócz tego na tymczasowo okupowanych terytoriach południa także znajduje się i większość wiatrowych i słonecznych elektrowni” – tłumaczył w komunikacie z 21 stycznia państwowy operator sieci energetycznych „Ukrenerho”.
Problem w tym, że jak zauważali nad Dnieprem takie wyjaśnienia niewiele w rzeczywistości wyjaśniały, a raczej budziły coraz więcej podejrzeń. Wyliczone przez „Ukrenerho” elektrownie Ukraina straciła już prawie rok temu i bez prądu z nich doskonale się obywała przez wiele miesięcy. Nie mówiąc już o tym, że zimą elektrownie słoneczne, na których utratę koncern wskazuje jako jedną z przyczyn braku prądu dają go tyle co nic.
Nad tym, że „coś tu nie gra” a liczba wypuszczonych przez Rosję rakiet w połączeniu z liczbą zestrzelonych przez ukraińską obronę przeciwlotniczą nie zgadza się z lawinowo rosnącymi problemami z zaopatrzeniem w energię elektryczną ukraińscy komentatorzy zastanawiali się już jesienią zeszłego roku. Bo przecież wojna wywołała potężny spadek zapotrzebowania na prąd ze strony przemysłu, który nie pracuje. Z Ukrainy wyjechało też kilka milionów odbiorców indywidualnych. Były minister gospodarki komunalnej, a obecnie parlamentarzysta Ołeksij Kuczerenko postulował nawet powołanie specjalnej komisji rządowej, która miałaby wyjaśnić tę zagadkę.
Z oficjalnymi informacjami jest w dodatku inny problem. Ukraińskie media szeroko cytowały komunikat opublikowany na kanale Telegram koncernu po rosyjskim ataku na infrastrukturę energetyczną z 15 listopada. „Ukrenerho” jako „absolutne łgarstwo i świadomą dezinformację”, której celem jest „wzburzenie społeczeństwa wymęczonego wyłączeniami energii elektrycznej” określał w nim pojawiające się informacje o trwającycym eksporcie energii. Tyle że dziś po samym komunikacie na kanale Telegram koncernu nie ma śladu – z jakiegoś powodu postanowiono go usunąć.
Eksport prądu z Ukrainy na Węgry cały czas trwał, co łatwo można sprawdzić na stronie internetowej węgierskiego operatora elektroenergetycznego MAVIR – moc udostępniania sięgała kilkuset MW. Ukraiński operator tłumaczył, że nie są to przepływy handlowe, ale rozpływy sieciowe, ale dla wielu energetyków takie tłumaczenie jest trudne do przyjęcia.
Co ciekawe wyłączenia prądu skończyły się właściwie z dnia na dzień po tym jak pod koniec stycznia karami pieniężnymi ukarano za niedotrzymywanie grafików wyłączeń kilka należących do koncernu energetycznego DTEK oligarchy Rinata Achmetowa „obłenerho”, czyli regionalnych dystrybutorów energii elektrycznej. To właśnie koncern DTEK dysponuje lwią częścią ukraińskiej energetyki węglowej i był wskazywany jako potencjalny eksporter prądu w czasie kiedy brakowało go na Ukrainie.
Gaz w zasadzie bez zmian
Co ciekawe wojna właściwie nie odbiła się na ukraińskim wydobyciu gazu ziemnego. Państwowy koncern Ukrhazwydobuwannja, na który przed wojną przypadało ok. 70 proc. wydobycia 2021 r. zakończył z wynikiem 12,95 mld m3 gazu, w zeszłym roku dostarczył go 12,5 mld m3 o 3 proc. mniej niż rok wcześniej.
Jak podkreślali w koncernie taki wynik osiągnięto w warunkach, kiedy setki odwiertów i jednostek sprzętu ucierpiały od rosyjskich ostrzałów, a wiele odwiertów znajduje się na terenach okupowanych przez rosyjskie wojsko albo w pobliżu linii frontu.
W 2022 r. firma nie tylko wydobywała gaz ze starych odwiertów, ale uruchomiła 47 nowych, wykonała 74 hydroszczelinowania, przeprowadziła ponad 2300 operacji geofizycznych, zainstalowała automatykę na 141 odwiertach (dwukrotnie więcej niż w przedwojennym 2021 r.).
Pozostałe firmy zajmujące się wydobyciem odnotowały spadki rządu 11 proc. w stosunku do 2021 r. kiedy łącznie wydobyły 5,5 mld m3 gazu.
Równocześnie spadło spożycie błękitnego paliwa
– Popyt na gaz ze strony przemysłu w czasie pełnowymiarowej wojny zmalał o przeszło 50 procent, a w pierwszych miesiącach spadek sięgał 70 procent. Dziś na rynku nie ma deficytu gazu ziemnego dla przedsiębiorstw przemysłowych – oceniał Artem Petrenko ze Związku Firm Wydobywczych Gazu Ukrainy.
O nawet 50 proc. spadku zapotrzebowania na gaz przez przemysł mówił latem Minister energetyki Herman Hałuszczenko spadek zapotrzebowania na gaz ze strony przemysłu oceniał latem zeszłego roku na 50 proc. Według wyliczeń ministerstwa spożycie gazu w sezonie grzewczym 2022/2023 ma być niższe o 7,7 mld m3, czyli o 39,7 proc. niż w sezonie 2021/2022.
Niezależnie od toczących się walk, podczas gdy na powierzchni, co chwila giną ludzie, pod ziemią przecinając linię frontu, bez przeszkód wędruje do zachodnich odbiorców rosyjski gaz.
W sierpniu państwowa firma Operator Systemu Gazociągów ( Operator GTS) informowała o tym, że w ciągu doby przesyła na Zachód 42 mln m3 gazu z Rosji.
Michał Kozak – dziennikarz ekonomiczny, Ukrainą z przerwami zajmuje się od 1991 r. Od 2008 r. mieszka na przemysłowym wschodzie Ukrainy, w latach 2011-2014 na Krymie. Był obserwatorem międzynarodowym w wyborach na prezydenta Ukrainy w 2004 r. i wyborach do ukraińskiego parlamentu w 2012 r.
Autor raportów gospodarczych i dokumentacji projektów inwestycyjnych na Ukrainie. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Dzienniku Gazecie Prawnej, Gazecie Giełdy Parkiet, Gazecie Bankowej. Obecnie pisze dla Obserwatora Finansowego. Od grudnia 2021 r. rozpoczął również współpracę z portalem WysokieNapiecie.pl.