Spis treści
W 2022 roku Polska sprzedała 62,916 mln (ton) uprawnień do emisji gazów cieplarnianych EUA, którymi objęta jest m.in. energetyka oraz 109,5 tys. uprawnień EUAA, którymi objęte są linie lotnicze. Łączna kwota sprzedaży wyniosła blisko 4,976 mld euro – wynika z informacji przekazanych portalowi WysokieNapiecie.pl przez rządowy Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami.
To oznacza, że na handlu emisjami polski budżet zarobił w 2022 roku ponad 22 mld złotych. Pomimo rekordowych cen CO2, przychody są mniejsze niż w ubiegłym, rekordowym, roku, gdy do budżetu wpłynęło z tego tytułu 25,5 mld zł. To wciąż jednak niebagatelna kwota. Dla porównania CIT, czyli podatek dochodowy m.in. od zysków wszystkich dużych firm zarejestrowanych w Polsce, wyniósł w ubiegłym roku 52 mld zł.
Chociaż te kwoty robią wrażenie, to jeszcze większe wrażenie może zrobić suma, za jaką polskie firmy – głównie energetyka węglowa- musiały kupić uprawnienia do emisji CO2 za granicą, bo polska pula praw okazała się dla nich niewystarczająca. Po zsumowaniu darmowych uprawnień przyznawanych polskiemu przemysłowi oraz uprawnień jakie sprzedał rząd, okazuje się, że w 2022 roku zabraknąć mogło nam w Polsce uprawnień do emisji ok. 86 mln ton CO2.
To największy deficyt w historii, bo w latach 2013-2021 brakowało nam średniorocznie po ok. 46 mln EUA. W poprzednich latach braki nie były jednak specjalnie odczuwalne, bo uprawnienia były dużo tańsze (nawet o 90% względem obecnych notowań).
W efekcie luka ETS, a więc kwota za jaką musimy kupić uprawnienia do emisji za granicą, wyniesie w 2022 roku blisko 33 mld zł. Dla porównania na import węgla w tym roku wydamy ok. 20 mld zł, a na import samochodów osobowych przez 10 miesięcy tego roku wydaliśmy ok. 38 mld zł.
W przyszłym roku sytuacja dużo lepsza nie będzie. − Zgodnie z niedawno opublikowanym przez giełdę EEX kalendarzem aukcji na 2023 r. Polska będzie miała do sprzedania 74,635 mln uprawnień EUA oraz 169,5 tys. uprawnień lotniczych EUAA – wylicza KOBIZE, dodając jednak, że część z tej puli zostanie jeszcze najprawdopodobniej wycofana do rezerwy w ramach mechanizmu MSR. − Biorąc pod uwagę powyższe, liczba polskich uprawnień do sprzedaży na aukcjach w 2023 r. zgodnie z szacunkami KOBiZE, powinna być nieznacznie wyższa niż w 2022 r. i wynieść ok. 63,32 mln uprawnień EUA – dodaje ośrodek.
Rachunek za politykę energetyczną
System handlu uprawnieniami do emisji (ETS) został wprowadzony w UE w 2005 roku. Po kryzysie finansowym w roku 2008 system się załamał, ceny szorowały po dnie czyli w okolicach 8 euro za tonę. Ale w w 2017 r. UE zreformowała ETS i wiadomo było, że ceny zaczną rosnąć.
Polscy politycy, niezależnie od przynależności partyjnej, byli świadomi jak to będzie działać – z upływem czasu pula uprawnień do emisji będzie maleć, a ceny będą rosnąć. Mechanizm ma bowiem stymulować do dekarbonizacji najpierw tam, gdzie jest to najtańsze, a następnie tam gdzie jest to coraz większe wyzwanie. Dopóki polska energetyka dostawała darmowe uprawnienia, nie było problemu. Ale w 2021 r. pula bezpłatnych uprawnień ostatecznie się skończyła, a jednocześnie ceny zaczęły pikować.
Polska podnosiła argument, że jako gospodarka „na dorobku” nie powinna dotować krajów bogatszych od siebie, jak Francja, czy Włochy. W 2014 r. wynegocjowano Fundusz Modernizacyjny, na który bogatsze kraje UE dały 2 proc. swojej puli uprawnień. Ale jednocześnie zapisano tam bardzo restrykcyjne reguły wydawania tych pieniędzy.
Fundusz ruszył w tym roku. Teoretycznie NFOŚiGW ma do rozdysponowania prawie 19 mld zł na sieci, OZE, ciepłownictwo, Pytanie tylko czy znajdą się projekty, które pozwolą te pieniądze wydać. W listopadzie złożone wnioski opiewały na 4 mld zł.
Czytaj również: Unijne pieniądze z praw do emisji CO2 zasilają transformację polskiej energetyki
W sumie Polska może liczyć na ok 50 mld zł z Funduszu Modernizacyjnego. Ile z tych pieniędzy uda się wydać?
Co poszło nie tak?
Czy mogliśmy jakoś zmniejszyć koszty, jakie polska gospodarka ponosi wskutek konieczności importu praw do emisji? Były dwa sposoby. Po pierwsze, szybciej budując źródła zeroemisyjne.
Każdy 1 GW mocy elektrowni fotowoltaicznych to 1 TWh rocznie „zielonego” prądu i o 1 mln ton CO2 mniej, co – przy cenach uprawnień z 2022 roku – daje 380 mln zł oszczędności. W przypadku nowoczesnych farm wiatrowych 1 GW mocy to 3 TWh rocznej produkcji, 3 mln ton CO2 rocznie mniej i ponad 1 mld zł oszczędności na zakupach praw do emisji CO2. Fotowoltaiki zapewne szybciej budować się nie dało, ale gdybyśmy mieli dziś 15, a nie 9 GW mocy w wiatrakach, to import praw do emisji byłby mniejszy o 6 mld zł.
Po drugie, można było skuteczniej negocjować w UE rozmaite ulgi w ETS, takie jak Fundusz Modernizacyjny. Ale już w przed 2015 r. zaufanie w Brukseli do polskich deklaracji odchodzenia od węgla stopniowo się zmniejszało. Po 2015 r. sytuacja się nie poprawiła.
Największa szansa wyrwania grubszego portfela dla Polski była w 2017 r. przy okazji reformy ETS, która umożliwiła podniesienie cen uprawnień. Polska zabiegała wtedy o zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego do 4 proc. ale ponieważ nie przedstawiła spójnego planu na co zamierza te pieniądze wydać, to rozmowy zakończyły się fiaskiem. Polski rząd zaskarżył reformę systemu w TSUE, ale oczywiście przegrał.
O zawieszeniu ETS, co postulują niektórzy politycy rządzącej koalicji, możemy tylko pomarzyć. UE właśnie uzgodniła bardziej „dekarbonizacyjny” system handlu emisjami po 2025 r.
Czytaj: Kryzys energetyczny? UE odpowiada szybszą dekarbonizacją
Nawet wyjście z UE niewiele da, bo w ciągu kilku lat zacznie obowiązywać unijne „cło klimatyczne” czyli tzw. CBAM. Wprawdzie energetyka węglowa uwolniłaby się od ciężaru ETS, ale polski przemysł ciężki płaciłby za eksport swoich towarów do UE tak samo. Z kolei dla wielu producentów np. żywności czy materiałów budowlanych fakt, że zostały wyprodukowane przy użyciu „czarnej” energii utrudniałby sprzedaż na unijne rynki. Już dziś polski przemysł przechodzi na „zieloną” energię także dlatego, że domagają się tego klienci na lukratywnych eksportowych rynkach.
Choć deficyt polskiej gospodarki w handlu uprawnieniami wydaje się wielki, to nasi zachodni sąsiedzi mają jeszcze większy. Sama tylko niemiecka energetyka wyemitowała w 2021 r. 235 mln ton CO2. Do tego trzeba dorzucić ponad 100 mln ton z przemysłu, który jednak większość uprawnień dostaje za darmo. Niemiecki rząd w ub. r. sprzedał 100 mln uprawnień i zarobił 5 mld euro. Danych za 2022 r. w Berlinie jeszcze nie opublikowano, ale emisje wzrosły, bo więcej prądu produkowano z węgla.
Deficyt zachodniego sąsiada sięga więc ok. 150 mln uprawnień, które warte są 55 mld zł.
Można powiedzieć, że Niemców na to stać. A czy stać Polskę?