Spis treści
Ministrowie państw UE uzgodnili w piątek energetyczny pakiet antykryzysowy, czyli zmianę unijnego rozporządzenia o rynku energii. Jego najważniejsze elementy opisaliśmy tutaj.
Przypomnijmy – 180 euro ma wynieść maksymalna cena na hurtowym rynku energii. Transakcje wciąż będą zawierane po rynkowych cenach, ale sprzedaż za cenę przewyższającą kwotę zostanie obłożona 100 proc. podatkiem dla energii z:
Węgla brunatnego, atomowej, wiatrowej i PV, wodnej (z wyjątkiem ESP), biomasowej, geotermalnej oraz energii z odpadów.
Z podatku będą wyłączone transakcje na rynku bilansującym. Państwa będą też mogły zostawić 10 proc. z zebranej kwoty firmom energetycznym.
Do tego dochodzi podatek zebrany od firm naftowych i węglowych, których zyski były większe o 20 proc. od osiąganych w kolejnych latach począwszy od 2018 r. Stawka podatku ma wynieść 33 proc.
Oba podatki mają przynieść UE 140 mld euro, z czego pułap 180 euro ok. 117 mld.
Kolejnym elementem są oszczędności w zużyciu energii. Z projektu wypadł pierwotnie proponowany cel oszczędności 10 proc. ogółem zużywanej energii, ostał się za to cel 5 proc. oszczędności w szczytach przy czym kraje mają swobodę zarówno w wyznaczeniu godzin szczytowego zapotrzebowania, jak i środków do osiągnięcia oszczędności.
Komisja Europejska wyda jeszcze wytyczne w sprawie stosowania rozporządzenia, które powinno zostać implementowane do krajowego porządku prawnego do 15 grudnia 2022 r.
Jak na zareagował polski rząd? Póki co koncentruje się na własnych działaniach – wprowadzeniu pułapu cen na rynku bilansującym, likwidacji obliga giełdowego oraz zamrożeniu cen dla gospodarstw domowych. Z komunikatu resortu klimatu wynika, że najwięcej wątpliwości budzi kwestia tzw. daniny solidarnościowej czyli podatku od firm naftowych i węglowych. Polski rząd twierdzi, i trudno odmówić mu racji, że jest to podatek, i jako taki powinien być zatwierdzany jednomyślnie. Ale polskie stanowisko nie spotkało się z poparciem.
Niechęć polskiego rządu do wprowadzenia „daniny” wiąże się z oporem wpływowych zarządów spółek skarbu państwa, które zapłaciłyby kilka mld zł. Stąd pomysł „domiaru Sasina” czyli podatku od marż, który dotknąłby jednak nie spółki paliwowe, ale przede wszystkim firmy prywatne. Jak wynika za niepublikowanych wciąż założeń projektu ustawy, do których dotarł portal WysokieNapiecie.pl domiar objąłby firmy, które osiągały marże zysku brutto przekraczające te z lat 2018, 2019 i 2021. Z podstawy opodatkowania wyłączone byłyby jednak wydatki „poniesione w 2023 r., na inwestycje w kluczowych z perspektywy rozwoju i bezpieczeństwa państwa obszarach, w szczególności:
- produkcja energii i nośników energii, efektywność energetyczna oraz sieć przesyłowa i dystrybucyjna,
- infrastruktura obronna i przemysł obronny,
- infrastruktura i zdolności produkcyjne związane z bezpieczeństwem żywnościowym (w tym produkcja nawozów),
- infrastruktura retencyjna (zamknięty obieg wody itp.),
- eksploracja i przygotowanie do wydobycia złóż surowców naturalnych,
W praktyce największe spółki skarbu państwa zapłaciłyby podatek znacznie pomniejszony. W dodatku dla firm energetycznych MAP zaproponował jego odroczenie, co w dość oczywisty sposób sugeruje kto był zainteresowany w przygotowaniu projektu założeń. Przekonanie pozostałych członków rządu proste jednak nie było, projekt nie został przyjęty w przyspieszonym trybie przez Komitet Stały RM.
Bańka z Nord Stream
Gazociągi Nord Stream 1 i 2 zamieniają się właśnie w kupę leżącego na dnie Bałtyku złomu. Prawdopodobnie na skutek sabotażu – Szwedzi zarejestrowali podwodne wybuchy – olbrzymie ilości metanu, zgromadzonego w rurach wydobywają się na powierzchnię. Na pewno uszkodzone są obie rury Nord Stream 1 i jedna Nord Stream 2, choć Szwedzi znaleźli czwarty wyciek, mogący świadczyć o uszkodzeniu i drugiej rury NS2.
Motywy i sprawcy pozostają nieznani, chociaż, co oczywiste, Zachód podejrzewa samych Rosjan, a ci mówią o akcie międzynarodowego terroryzmu, oskarżając bliżej niesprecyzowanych „Anglosasów”. A obok motywów politycznych wskazuje się też możliwy gospodarczy: Gazprom ogłosi siłę wyższą, aby wymigać się z procesów i kar za niedostarczony gaz.
Wszystko wskazuje na to, że uszkodzenia są poważne, duńskie służby ochrony środowiska ogłosiły, że gaz przestał już wyciekać z rur. Szacunkowo w NS1 było ok. 600 mln m sześc. gazu, a w NS2 – jakieś 350. Wyciek będzie miał też niestety fatalne skutki klimatyczne – metan jest gazem cieplarnianym jeszcze groźniejszym od CO2.
Co ciekawe, do jednego z domniemanych wybuchów doszło zaledwie 500 metrów od skrzyżowania Nord Stream 1 z kablem SwePol Link, czyli stałoprądowym połaczeniu ze Szwecją. Kabel planowo nie działa od 12 września. Ponieważ do zdarzenia doszło po stronie Szwecji, to tamtejszy operator sprawdza, czy łącze nie jest uszkodzone.
Rosyjski wicepremier Aleksander Nowak powiedział w TV, że naprawa jest możliwa, ale będzie wymagała czasu i pieniędzy.
Baltic Pipe ruszyło
Gejzery z Nord Streamów pojawiły się dokładnie w momencie symbolicznego uruchamiania Baltic Pipe, co w sposób naturalny skierowało uwagę na bezpieczeństwo tego gazociągu. Podobno rząd we współpracy z sojusznikami podjął jakieś działania, by przypilnować rury.
Trochę rzutem na taśmę PGNiG podpisało kontakty na gaz z Equinorem, więc rura nie będzie półpusta, tylko przyzwoicie wypełniona. A Duńczykom wyszło, że skończą budowę opóźnionych odcinków i już pod koniec listopada gazociąg będzie w pełni dostępny.
Ciekawostka jest taka, że od 1 października przez jakiś tydzień do Polski będzie docierać gaz…. duński. Duńczycy nie oddali jeszcze do użytku całości terminala Nybro na wejściu rury do Danii, a do czasu otwarcia terminala gazociąg z szelfu norweskiego jest zakręcony. Więc podzielą się z nami swoim.
Rząd interweniuje i ingeruje w rynek energii
W ciągu tygodnia rząd przepchnął przez Sejm ustawy, zamrażające w przyszłym roku ceny prądu dla gospodarstw domowych i likwidującą obligo giełdowe na energię elektryczną, wyciągniętą ponownie po kilku miesiącach na światło dzienne.
Ustawa „mrożąca” przewiduje, że w przyszłym roku pierwsze zużyte przez gospodarstwo 2, albo 2,6, albo 3 MWh będzie kosztować tyle co w tym, z opłatami dystrybucyjnymi włącznie. Powyżej trzeba będzie już płacić aktualne stawki. Rząd dał również dodatki dla ogrzewających się prądem, albo używających pomp ciepła – 1000 lub 1500 zł. W innej ustawie pozwolił sprzedawać indywidualnym odbiorcom węgiel brunatny, a łamanie wojewódzkich uchwał antysmogowych będzie bezkarne.
Do tych rozwiązań rząd pod hasłem walki z wysokimi cenami na rynku niespodziewanie dołożył likwidację obliga na energię elektryczną. Projekt ostatnie miesiące spędził w szufladzie, a wicepremier Sasin twierdził, że trzeba przeanalizować, czy efekt nie będzie odwrotny od zamierzonego. Argumenty rządu przy likwidacji obliga są dokładnie takie same, jak przed 4 lat, gdy obligo podnoszono z 30 do 100%. Wzrost obowiązku miał wtedy prowadzić do spadku cen i ukrócenia domniemanych manipulacji.
Dziś dokładnie odwrotne działania też ma doprowadzić do identycznych efektów. Prezes URE za to nie zmienia poglądów – jak i wtedy, tak i teraz sprzeciwia się likwidacji obliga, wskazując, że wycofanie energii z transparentnego obrotu jest przeciwko rozwojowi rynku. I wskazuje potencjalny mechanizm. „Obawiamy się sytuacji, w której w ramach grupy energetycznej ktoś może tanio sprzedać energię, a marża może zostać zrealizowana przez spółkę obrotu, która być może sprzeda energię drożej na giełdzie” – pisze Prezes URE Rafał Gawin.
Niemcy mają pakiet wart 200 mld euro
Tyle będzie kosztowała pomoc dla gospodarstw domowych i przedsiębiorców nad Renem i Łabą. Pakiet, które ramowy projekt przyjął rząd (szczegóły będą jeszcze dopracowane) wzbudził już kontrowersje we Włoszech i Luksemburgu. Olbrzymia pomoc, na którą żaden kraj UE nie może sobie pozwolić sprawia, że politycy z innych państw UE mogą mieć obawy o konkurencyjność swoich firm. Claude Thurmes, minister energii Luksemburga, wezwał do zatrzymania tego „szalonego wyścigu”.