Ceny ciepła z sieci w wielu miastach mogą wzrosnąć przez urzędniczą opieszałość. Do tego rząd wystawia do wiatru firmy, które mogłyby zagospodarować w Polsce gaz łupkowy.
Ceny ciepła z sieci w wielu miastach mogą wzrosnąć przez urzędniczą opieszałość. Do tego rząd wystawia do wiatru firmy, które mogłyby zagospodarować w Polsce gaz łupkowy.
Wielu mieszkańców Krakowa od lat choruje z powodu duszącego dymu unoszącego się nad miastem. To efekt tysięcy kominów, z których każdy oznacza czyjeś mieszkanie z indywidualnym ogrzewaniem. Chociaż stolica Małopolski to skrajny przypadek, to niewiele lepsza sytuacja panuje w wielu mniejszych miastach Polski. Niedawno w Rybniku stężenie różnych szkodliwych substancji przekroczyło dopuszczalne normy.
W takiej sytuacji rząd powinien robić co może, aby zachęcić do inwestowania i korzystania z miejskiego ogrzewania sieciowego. Najlepiej, jeżeli ciepło byłoby wytwarzane łącznie z prądem, czyli w tzw. kogeneracji. Wówczas udaje się wykorzystać nawet 90 proc. energii tkwiącej w spalanym węglu, czy gazie, zamiast 40-60 proc. przy osobnej produkcji prądu i ciepła. Dzięki temu zużywa się mniej paliwa i ogranicza emisję gazów cieplarnianych.
Tyle tylko, że kogeneracja oznacza inwestycje w droższe urządzenia i wymaga wsparcia, aby się rozwijać. Potrzebują go zwłaszcza elektrociepłownie małe (są relatywnie kosztowne) oraz opalane gazem ziemnym – paliwem czystszym, ale znacznie droższym od węgla.
Dlatego do końca 2012 roku taka łączna produkcja prądu i ciepła była wspierana specjalnym mechanizmem zwanym „żółtymi certyfikatami”. Przenosił on koszty ciepła w tych miejscowościach, które zdecydowały się na nowoczesne elektrociepłownie, na nas wszystkich, w rachunkach za prąd. System wsparcia był wart 400 mln zł, ale z początkiem roku system wygasł.
Ministerstwo Gospodarki od dłuższego czasu obiecywało, że mechanizm pomocy będzie kontynuowany, jednak do dzisiaj nie weszły w życie przepisy, które by go przedłużały.
Elektrociepłownie na stratach
Największa w kraju elektrociepłownia opalana gazem, w Zielonej Górze, w ciągu roku może stracić ponad 60 mln zł. Bez systemu wsparcia produkcja w niej jest na granicy opłacalności. Nie znalazła się głęboko „pod kreską” tylko dlatego, że korzysta z wydobywanego niedaleko gazu, o gorszych parametrach niż rosyjski, ale za to dużo tańszego. W podobnej sytuacji jest także, należąca do Polskiej Grupy Energetycznej, elektrociepłownia w Gorzowie Wielkopolskim.
Jednak inne, małe elektrociepłownie, zwłaszcza te nie należące do wielkich grup energetycznych, są w zdecydowanie gorszej sytuacji. Ich produkcja bez systemu pomocy jest nieopłacalna, a to oznacza, że powinny wystąpić do Urzędu Regulacji Energetyki o podwyższenie cen ciepła sprzedawanego odbiorcom. W konsekwencji rachunki za ogrzewanie i ciepłą wodę powinny wzrosnąć.
Rząd: nic się nie stało
Zdaniem urzędników ministerstwa gospodarki, które odpowiada za przygotowanie ustawy przedłużającej pomoc elektrociepłowniom, nic poważnego się nie dzieje, ponieważ pierwotnie wsparcie miało zakończyć się w ubiegłym roku i tak się stało. Inwestorzy są jednak przeciwnego zdania.
– To kwestia uczciwości. Skoro od dyrektorów w ministerstwie od miesięcy słyszałem, że system wsparcia zostanie przedłużony na czas, to nie miałem powodu im nie wierzyć – mówi menadżer jednej z firm ciepłowniczych. – Teraz, gdy wygasł, sytuacja elektrociepłowni opalanych gazem jest tragiczna – dodaje.
Ustawa, która powinna była wejść w życie już w ubiegłym roku, jest dopiero na etapie uzgadniania pomocy publicznej z Komisją Europejską. Dopiero po jej decyzji i uchwaleniu przepisów przez parlament system wsparcia ponownie zacznie obowiązywać.
Istniejące firmy ciepłownicze zapewne przetrwają jeden sezon grzewczy bez wsparcia. Jednak w sytuacji, gdy rząd liczy na wydobycie gazu łupkowego i chciałby go zagospodarować np. w elektrociepłowniach, takie lekceważenie przedsiębiorców przez rząd nie wróży dobrze przyszłym inwestycjom.