Spis treści
Wojna w Ukrainie i wywołany nią kryzys energetyczny powodują, że wiele państw planuje przyspieszyć rozwój odnawialnych źródeł energii. Chęci polskich przedsiębiorców i mieszkańców do inwestycji w OZE są ogromne, ale ograniczeniem pozostają niedoinwestowane sieci elektroenergetyczne oraz bariery prawne, o których zniesienie inwestorzy bezskutecznie zabiegają od lat. Rząd nie kwapił się do dużych zmian w polityce energetycznej, a zieloną transformację w kraju napędzają prywatni, często drobni inwestorzy.
Odnawialne źródła mają ogromny potencjał do obniżenia cen energii i uniezależnienia gospodarek od paliw kopalnych. Wraz z rozwojem nowych technologii i rosnącą skalą inwestycji w OZE, koszty paneli fotowoltaicznych i turbin wiatrowych spadły w ciągu dekady o kilkadziesiąt procent, a jednocześnie wzrosła ich efektywność i trwałość. OZE już nie są drogie i dotowane, tylko tanie i konkurencyjne w stosunku do elektrowni węglowych i gazowych. W Polsce moc zainstalowana w odnawialnych źródłach to już blisko 20 GW, co odpowiada jednej trzeciej całkowitej mocy zainstalowanej w systemie elektroenergetycznym.
Jak obliczyli analitycy Bloomberg NEF, jednostkowy koszt wytwarzania energii elektrycznej (LCOE) z fotowoltaiki, czyli inaczej wskaźnik graniczna cena energii zapewniająca rentowność inwestycji, jest obecnie niższy o 86 proc. niż w 2010 roku. W przypadku turbin wiatrowych spadek LCOE wynosi 46 proc. i to mimo zanotowanego w ostatnich miesiącach wzrostu kosztów surowców, produkcji i transportu. Nowe projekty lądowych farm wiatrowych i dużych elektrowni słonecznych są na świecie o około 40 proc. tańsze niż nowe elektrownie węglowe i gazowe – podaje Bloomberg NEF. Dziesięcioletni trend redukcji kosztów został odwrócony w ostatnim roku, ale nadal dystans OZE do energii z paliw kopalnych powiększa się z powodu jeszcze szybszego wzrostu cen gazu, węgla i drogich uprawnień do emisji dwutlenku węgla na unijnym rynku. Inwestycje w tańsze i czyste źródła energii przyspieszają niemal na całym świecie, a prym wiodą tu Chiny.
Czytaj także: Rolnicze biogazownie mają problem z przyłączeniem do sieci
W ubiegłym roku przybyło na świecie prawie 295 GW nowych mocy, w tym roku Międzynarodowa Agencja Energii oczekuje 320 GW, co oznacza wzrost o 8 proc., wyższy niż w ubiegłym roku. Na pierwsze miejsce wysuwa się tu fotowoltaika, najtańsza, najpowszechniejsza, gotowa do zastosowania w wielkoskalowych farmach słonecznych, jak i niewielkich, przydomowych instalacjach, z których korzystają prosumenci. Co ważne, Polska jest w światowej czołówce państw, gdzie energetyka słoneczna rozwija się najszybciej, za co odpowiadają głównie właściciele domów jednorodzinnych, którzy w ostatnich latach masowo inwestowali w mikroinstalacje. To się teraz zmienia.
Słoneczny cud nad Wisłą
Patrząc tylko na wynik energetyki słonecznej można ocenić, że Polska jest w awangardzie energetycznych przemian. W ubiegłym roku przybyło w naszym kraju 3,8 GW nowych mocy w energetyce słonecznej, co oznacza wzrost o 56 proc. rok do roku. W zestawianiu organizacji Solar Power Europe po raz pierwszy Polska pojawiła się wśród liderów rynku, zajmując trzecie miejsce w Unii Europejskiej, po Niemczech i Hiszpanii, oraz 10. miejsce na świecie. „To pozytywne zaskoczenie, którego większość analityków rynku słonecznego się nie spodziewała” – ocenia organizacja.
Czytaj także: Kryzys energetyczny dopinguje firmy do inwestycji we własne źródła energii
Co warto podkreślić, także polski rząd nie planował tak szybkiego rozwoju energetyki słonecznej. Strategiczny dokument „Polityka energetyczna Polski do 2040 roku” (PEP 2040) przewidywał, że pod koniec tej dekady w Polsce będzie ok. 5–7 GW mocy słonecznych, podczas gdy w maju tego roku moc ta przekroczyła już 10 GW. W ciągu siedmiu lat nastąpił więc stukrotny wzrost mocy w fotowoltaice w Polsce. Za prawie 80 proc. tych inwestycji odpowiadają mikroinstalacje do 50 kW, głównie na dachach polskich domów, ale także na supermarketach, biurach, magazynach, halach produkcyjnych.
Czysty zysk z promieni
O sukcesie fotowoltaiki zdecydował między innymi system rozliczania energii produkowanej przez prosumentów w mikroinstalacjach, dotacje z programu „Mój prąd”, odliczenia wydatków na fotowoltaikę w ramach ulgi termomodernizacyjnej i spadek cen paneli fotowoltaicznych. Dotacja do 5 tys. zł z programu „Mój prąd”, finansowanego początkowo z dochodów budżetu państwa ze sprzedaży na aukcjach uprawnień do emisji CO2, generowała około 20 tys. zł inwestycji po stronie prosumenta. Żadna inna technologia w energetyce nie mogła pochwalić tak szybkimi i spektakularnymi efektami. Rząd nie przewidział tak wielkiego zrywu inwestycyjnego Polaków, który ostatecznie doprowadził początkowo do zmniejszenia dotacji w programie „Mój prąd”, a ostatecznie do zmiany w tym roku systemu rozliczeń prosumentów na mniej korzystny.
Podczas gdy przyszłość dachowych mikroinstalacji pozostaje niepewna, segment wielkoskalowych farm słonecznych rozkwita. W wyniku przeprowadzonych w ostatnich latach aukcji zakontraktowano 6,5 GW nowych mocy w farmach słonecznych, które są w stanie zaspokoić potrzeby energetyczne kraju już w krótkim czasie. Przy obecnych wysokich cenach energii elektrycznej zwrot z inwestycji w elektrownię słoneczną dokonuje się w 5 lat, po których inwestor może liczyć już czysty zysk. Na drodze inwestorów do słonecznego eldorada stoi teraz tylko jedna, ale za to ogromna, przeszkoda – uzyskanie warunków przyłączenia do sieci elektroenergetycznej.
Bez sieci nie będzie OZE
Operatorzy sieci dystrybucyjnej zostali zasypani wnioskami od inwestorów, którzy chcą przyłączać do sieci głównie farmy fotowoltaiczne, ponieważ – w przeciwieństwie farm wiatrowych – nie napotykają one znaczących barier regulacyjnych. Niestety, większość wniosków jest odrzucana. – Są powody do zamknięcia sieci, ponieważ warunków przyłączenia zostało wydanych bardzo dużo, można powiedzieć kilkanaście tysięcy – mówił podczas tegorocznej konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej w Serocku prof. Piotr Kacejko z Politechniki Lubelskiej.
Sieci dystrybucyjne stają się więc infrastrukturą krytyczną dla powodzenia polskiej transformacji energetycznej. Według branżowych szacunków wymagają do 2030 r. inwestycji wartych co najmniej 100 mld zł.
Pod wiatr nie da się budować
Na szybki rozwój nie ma szans natomiast lądowa energetyka wiatrowa. W Polsce dostarcza najtańszą energię, co wynika z warunków geograficznych oraz z dojrzałości samej technologii, jednak projekty nowych farm wiatrowych gwałtownie zatrzymała jedna ustawa, wprowadzona w 2016 roku przez rząd Zjednoczonej Prawicy, ochrzczona mianem ustawy „antywiatrakowej”. Wprowadziła tzw. zasadę 10H, blokującą budowy wiatraków w odległości 10-krotności wysokości turbiny wiatrowej od budynków i terenów chronionych. W praktyce wyklucza ona z energetyki wiatrowej 99 proc. terenów kraju. W wyniku wygranych w ostatnich latach aukcji realizowane są projekty farm wiatrowych, które jeszcze przed wejściem w życie ustawy antywiatrakowej uzyskały pozwolenia. Nowe już nie powstają i wiele wskazuje na to, że w najbliższych latach nie powstaną.
Branża wiatrakowa od lat zabiega o zliberalizowanie zasady 10H, jednak projekt została przyjęty przez rząd dopiero po naciskach Komisji Europejskiej. Liberalizacja ustawy znalazła się w decyzji zatwierdzającej Krajowy Plan Odbudowy jako jeden z kamieni milowych, od których uzależniona jest wypłata środków. Los samego KPO pozostaje niepewny i podobnie jest z liberalizującą zasadę 10 H ustawą, która trafiła w lipcu do Sejmu, ale jak będą dalej przebiegały nad nią prace zależy już od sytuacji w koalicji. Wiadomo, że wśród posłów Zjednoczonej Prawicy jest wielu wrogów wiatraków, więc przepychanie ustawy w sytuacji niepewnych losów KPO jest mało prawdopodobne.
Polski rząd chwali się natomiast planami rozwoju morskiej energetyki wiatrowej. Pierwsze pozwolenia dla morskich farm wiatrowych wydawano 10 lat temu, od tego czasu inwestorzy borykali się z biurokracją, brakiem regulacji prawnych i odpowiedniego wsparcia. Ostatnie dwa lata przyniosły zmiany i od 2030 roku w polskiej części Bałtyku ma już działać 7 farm wiatrowych o mocy 5,9 GW. Coraz wyraźniej widać jednak i tu przeszkody. „Bezpieczeństwo energetyczne państwa może być zagrożone, bo administracja rządowa nie podjęła wystarczających działań w celu rozwoju morskiej energetyki wiatrowej (MEW)” – oceniła w tegorocznym raporcie Najwyższa Izba Kontroli. Jako główne przeszkody NIK wymienia brak głównego terminalu instalacyjnego dla farm wiatrowych offshore, niedostosowanie prawa i braki w sieci przesyłowej w północnej części Polski.
Gdzie jest polityka państwa?
Polski rząd wydaje się nie nadążać za zmianami, które zachodzą na rynku odnawialnych źródeł energii, a żywiołowy rozwój OZE wspierany jest regulacjami unijnymi oraz siłą samego sektora. Wojna w Ukrainie powinna przyspieszyć transformację energetyczną i wymaga od rządów nadzwyczajnych działań.
Atak Rosji na Ukrainę wywołał fale uderzeniowe na rynkach surowców i energii, powodując bezprecedensowy globalny kryzys energetyczny. W wielu krajach rządy starają się chronić konsumentów przed wyższymi cenami energii, zmniejszać zależność od dostaw z Rosji i proponują politykę przyspieszenia przejścia na technologie czystej energii.
Niemiecki parlament przyjął nową ustawę o wiatrach na lądzie (WindLandG), która ma na celu przyspieszenie rozwoju min. lądowej energetyki wiatrowej. Rozwój OZE ma być „nadrzędnym interesem publicznym”, do 2030 roku mają one zapewniać 80 proc. energii elektrycznej.
We Francji, która jako jedyny kraj UE nie wykonała unijnego celu OZE na 2020 r., rząd ogłosił kilka nadzwyczajnych środków w celu zwiększenia przed zimą wytwarzania energii elektrycznej z OZE. Wśród nich jest możliwość sprzedaży energii elektrycznej przez nowe farmy wiatrowe i fotowoltaiczne bezpośrednio na rynku (po wyższej cenie niż osiągnięta w organizowanych przez rząd aukcjach) oraz możliwość zwiększenia mocy przez projekty, które już wygrały aukcje. Rząd planuje również uwzględnienie wyższych kosztów budowy OZE w kontraktach różnicowych.
Grecja zamierza przeznaczyć ze środków unijnych 10 mld euro na rozwój OZE i towarzyszącej im infrastruktury. Dania po agresji Rosji na Ukrainę zwiększyła cele w strategii energetycznej i do 2030 roku spodziewa się czterokrotnego wzrostu produkcji energii elektrycznej z farm słonecznych i wiatrowych na lądzie. W maju Belgia, Dania, Niemcy i Holandia ogłosiły inicjatywę zakładającą do 2050 r. instalację co najmniej 150 GW mocy w morskiej energetyce wiatrowej, aby przyspieszyć wycofywanie paliw kopalnych i zminimalizować zależność od importu energii z Rosji.
Jak na tym tle wygląda Polska? W marcu rząd przyjął „Założenia do aktualizacji Polityki energetycznej Polski do 2040 r.”, które mają stanowić odpowiedź na zmianę sytuacji na arenie międzynarodowej. W zaktualizowanej PEP2040 będzie nowy filar – suwerenność energetyczna, w której szczególny nacisk położy sią na uniezależnienie od dostaw węgla, gazu i ropy z Rosji. Istotnym elementem strategii ma być też zdynamizowanie rozwoju OZE, infrastruktury sieciowej i magazynowej. Jednocześnie Polskie Sieci Energetycznych (PSE) w zaktualizowanym planie inwestycyjnym po raz pierwszy uwzględniły, że pod koniec dekady OZE mogą dostarczyć nawet połowę energii elektrycznej. To ogromna zmiana, bo ostatnie dane GUS za 2020 r. wskazują, że było to zaledwie 16,1 proc.
Jednocześnie minister klimatu i środowiska Anna Moskwa zaznacza, że energia wiatru i słońca wymaga stabilnych mocy rezerwowych. Przejściową rolę miał tu pełnić gaz, ale rząd teraz musi zmienić te plany i otwarcie mówi o zwiększeniu w okresie krótko- i średniookresowym wykorzystania elektrowni węglowych.