W środę cena gazu ziemnego z dostawą w czwartek, 28 lipca 2022 roku, została wyceniona na 1035,75 zł/MWh. Tak drogo na polskim rynku spot wcześniej było tylko raz – tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny Rosji przeciwko Ukrainie. Wówczas szok cenowy szybko jednak minął. Dostawy gazu płynęły do Europy bez zmian, więc rynek wrócił w okolice wysokich, ale stabilnych cen w okolicach 450 zł/MWh.
Obawy o dostawy gazu w 2023 roku cały czas jednak narastały. Kontrakty na przyszły rok są zwykle zawierane powyżej cen dostaw bieżących (spot). Rynek spodziewa się bowiem, że w przyszłym roku, zwłaszcza zimą, sytuacja będzie znacznie gorsza niż dziś.
Efektem jest wczorajsze przebicie, pierwszy raz w historii polskiej giełdy, poziomu 800 zł za dostawy na przyszły rok. Kontrakt z równomierną dostawą przez cały 2023 rok osiągnął na Towarowej Giełdzie Energii cenę 822 zł/MWh.
Średnia ważona cena gazu z dostawą w 2023 roku od stycznia do dziś wynosi już 420 zł i wszystko wskazuje na to, że do końca roku jeszcze wzrośnie. Tymczasem w ubiegłym roku średnia ważona cena dostaw na ren rok nieznacznie przekroczyła 188 zł/MWh. Różnica między obiema wartościami pokazuje o ile już dziś powinny wzrosnąć taryfy na gaz dla gospodarstw domowych w przyszłym roku. Jeżeli jednak przyjmiemy, że ceny na giełdzie nie spadną już do końca roku, wówczas wzrosty taryf powinny wynieść 200-300%.
Ceny gazu ziemnego rosną w całej Europie na skutek obaw o zakręcenie kurka przez Rosję, podsycanych przez wstrzymywanie i zmniejszanie dostaw przez Gazprom pod pretekstem prac utrzymaniowych na gazociągu Nord Stream 1. Jeżeli sytuacja się nie zmieni, dostawy gazociągami z Afryki i Norwegii, nawet w połączeniu z rekordowymi dostawami gazu skroplonego (LNG), nie będą są w stanie zrównoważyć popytu i podaży gazu na europejskim rynku, o ile popyt w Europie nie spadnie.
Pod wpływem rekordowych cen gazu jego konsumpcja w Polsce od początku roku już spadła o 10%. Część ciepłowni i elektrociepłowni, które miały wybór, zamiast gazu wróciły do spalania węgla. Rekordowe ceny przekładają się już też na funkcjonowanie przemysłu. Prawdopodobnie część firm w Polsce i reszcie Europy będzie musiała zmniejszyć, przerwać lub całkowicie zrezygnować z produkcji na skutek cen energii i paliw.
Uruchomienie nowej drogi dostaw z Norwegii w postacie gazociągu Baltic Pipe, nawet jeżeli PGNiG zakontraktuje jakieś dostawy gazu tym połączeniem, a nie tylko zdolności przesyłowe, niewiele niestety zmieni. Rynki gazu w Europie są już na tyle mocno połączone, że ceny na wszystkich rynkach są niemal identyczne. Jeżeli cena na jednym z nich miałaby spaść, natychmiast rośnie eksport na pozostałe rynki i cena się wyrównuje.
W tej sytuacji wzrost cen gazu może, drogą rynkową, zapewnić pełne pokrycie zapotrzebowania odbiorców, ponieważ ci, którzy spalają go w sposób najmniej efektywny lub mają największe problemy ze znalezieniem klientów na swoje, drogie produkty, będą rezygnować z produkcji, zapewne też bankrutować. Także wzrost taryf dla gospodarstw domowych powinien przełożyć się na oszczędniejsze zużycie gazu tej zimy i ułatwić pokrycie zapotrzebowania przez malejącą podaż. Równolegle rząd powinien jednak zająć się wsparciem najuboższych rodzin, aby zrekompensować im częściowo znaczące wzrosty kosztów ogrzewania.
Najgorszym rozwiązaniem, po które często sięgają jednak polscy politycy, będzie próba utrzymania niskich cen gazu dla gospodarstw domowych i przemysłu. Jeżeli interwencja byłaby podejmowana na rynku hurtowym, Polska wyeksportuje swoje zapasy gazu, tak jak zrobiliśmy to już z węglem, poprzez eksport energii elektrycznej. Natomiast ingerencja na poziomie cen i taryf, poza gigantycznym obciążeniem podatników, nie zachęcałaby do redukcji zapotrzebowania na gaz, co przełożyłoby się na dalszy wzrost jego rynkowej ceny, a więc dalsze koszty „zamrażania” cen dla podatników i w ostateczności konieczność administracyjnego ograniczania dostaw.