Państwa UE dość łatwo dogadały się w sprawie przedstawionego przez Brukselę pakietu „Save gas for save winter”. Przede wszystkim dlatego, że został znacznie poluzowany. Komisja Europejska musiała zrezygnować z pomysłu wprowadzania obowiązkowego oszczędzania gazu o 15 proc. dla wszystkich państw. Przeciw było niemal całe europejskie Południe, ale także Polska.
Ostatecznie przyjęty pakiet i tak jest sporym osiągnięciem. Przede wszystkim zmusza państwa do przyjęcia do końca września planów awaryjnych na wypadek konieczności oszczędzania gazu. Plany mają też zawierać warianty zastąpienia gazu innymi paliwami, tam gdzie to jest możliwe, a także priorytetacji poszczególnych gałęzi przemysłu. Zgodnie z unijnymi przepisami gospodarstwa domowe instytucje publiczne mają być chronione, największa batalia rozegra się o przemysł bo wszystkie kraje będą chciały chronić swoje firmy.
Zamiast obowiązkowego zmniejszenia zużycia o 15 proc. po prostu wprowadzono szereg wyjątków. Po pierwsze, Grecja, Hiszpania, Portugalia i Włochy nie będą musiały oszczędzać gazu używanego przez elektrownie. Oszczędnościami nie będą objęte także kraje, które mają magazyny gazu wypełnione przynajmniej w 80 proc. To ważne dla Polski, bo nasz kraj jest liderem jeśli chodzi o zapełnienie magazynów – w tej chwili wynosi powyżej 90 proc. Pozostałe wyjątki są dużo mniej precyzyjnie zapisane i pojawi się zapewne sporo wątpliwości interpretacyjnych – m.in. mają dotyczyć „krytycznych gałęzi przemysłu”. Decyzja o wprowadzeniu „alertu gazowego” będzie jednak w ręku rządów krajów UE, a nie Brukseli.
Finału rynek jeszcze nie wycenił
Tymczasem według informacji Bloomberga, który powołuje się na nieoficjalne źródła rosyjskie, w Moskwie już zapadła decyzja o utrzymywaniu dostaw gazu na minimalnym poziomie. Dostawy przez Nord Stream 1 wznowiono, ale płynie nim zaledwie 20 proc. gazu, oficjalnie z powodu biurokratytcznych przeszkód związanych ze powrotem na miejsce turbiny tłoczącej gaz i koniecznością remontu kolejnej. Ceny szybują – z dostawą na grudzień przekraczają już 200 euro za MWh. Rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow stwierdził, że Rosja nie jest zainteresowana przerwaniem dostaw, ale sytuacja może się zmienić.
Jak donosi CNN, do Brukseli przyjechał specjalny pełnomocnik prezydenta USA ds. energii Amos Hochstein. Ma dyskutować z europejskimi politykami o nowych możliwościach dostaw LNG, ale także ma ich namawiać do zachowania wspólnego frontu. Ma także spróbować namówić Niemców do wydłużenia życia dwóm elektrowniom atomowym, których zamknięcie planowane jest na 2023 r.
Według „Financial Times”, rząd w Berlinie przeprowadza już stress testy, które mają sprawdzić na ile pozostawienie elektrowni przy życiu pomogłoby systemowi energetycznemu. Politycy niemieccy nie wykluczają już, że zamknięcie atomówek zostanie odłożone na kilka miesięcy.
Ale to prawdopodobnie niewiele zmieni jeśli chodzi o ceny gazu. Są one coraz większym ciężarem dla przemysłu, który ogranicza produkcję. Rządy próbują ograniczyć skutki, wprowadzając rozmaite mechanizmy pomocowe. Niemcy chcą dać firmom energochłonnym wsparcie w wysokości 20 mld euro, kompletnie nieosiągalnej dla większości państw UE. Niemiecki przemysł, wywianowany przez rząd, będzie mógł położyć na stole znacznie większe sumy za dostawy gazu, chociażby z Norwegii niż firmy z Polski czy Czech. Dlatego tak ważne jest aby w sytuacji deficytu surowca istniały wspólne reguły jego reglamentacji.
W przeciwnym razie bogatsze firmy z Zachodu kupią sobie gaz w krajach biedniejszego Południa czy Europy Środkowej. Ale biedniejsze kraje, które będą miały dostęp do surowca, nie będą patrzeć na to z założonymi rękoma – po prostu zakażą jego eksportu, tak jak już zrobiły to Węgry. W rezultacie budowany od lat wspólny rynek energii rozpadnie się jak domek z kart.
– Rosja zakręci kurek, zapewne tuż przed zimą, tak aby rzucić niemiecką gospodarkę na kolana. To jest finał, którego rynek jeszcze nie wycenił – napisał w Bloombergu Javier Blas, jeden z najbardziej cenionych publicystów piszących o energetyce.