Spis treści
Jeśli ktoś zastanawia się gdzie szukać współczesnej wersji wyroczni delfickiej, to odpowiedź jest prosta – w Komisji Europejskiej. W sprawie płatności za gaz urzędnicy KE zachowali się jak zbiorowa Pytia – nowe wytyczne są tak napisane, że pasują wszystkim, bo zostawiają furtkę do bardzo szerokiej interpretacji w stylu „na dwoje babka wróżyła”.
Przypomnijmy, że dekret prezydenta Rosji z marca narzucił zmianę formy płatności za gaz od klientów z „krajów nieprzyjaznych”. Importerzy mają założyć dwa konta w Gazprombanku – jedno w euro lub dolarach, drugie w rublach. Następnie Gazprombank kupi za nie ruble i przeleje na konto rublowe. Potem z konta rublowego pieniądze zostaną przelane na konto Gazpromu (prawdopodobnie automatycznie, choć nie jest to jasne).
Pierwsze wytyczne Komisji Europejskiej wyjaśniały, że mechanizm ten jest naruszeniem sankcji, bo zmusza do „zakazanych stosunków” z rosyjskim bankiem centralnym. Wytyczne pozwalały jednak założyć konto w euro lub dolarach, nic za to nie mówiły o koncie w rublach.
Państwa domagały się większej jasności, w międzyczasie Gazprom wyłączył gaz Polsce i Bułgarii, które miały pecha, bo ich firmom termin płatności przypadał w kwietniu, dużo wcześniej niż Niemcom i Włochom – największym klientom Gazpromu. Wygląda na to, że firmy z obu krajów unikną odłączenia.
Nowe wytyczne są równie niejasne jak poprzednie – nic nie mówią o koncie w rublach, za to wymagają od firm importerów deklaracji, że zapłatę w euro lub dolarach firmy te uważają za ostatecznie wypełnienie swojego zobowiązania.
Rzecznik KE Eric Mamer udzielił za to wczoraj ustnych wytycznych do wytycznych pisemnych i tłumaczył dziennikarzom, że wszystko co „wychodzi poza założenie konta w walucie określonej kontraktem, płatność, a potem złożenie oświadczenia, że zobowiązanie zostało uregulowane, narusza sankcje”. Mamer dodał, że „otwarcie drugiego konta, w rublach, rzeczywiście wychodzi poza wytyczne dane państwom”.
Dodajmy zresztą, że wytyczne KE, podobnie jak słowa rzecznika, nie mają prawnie wiążącego charakteru. Źródłem prawa jest wyłącznie rozporządzenie dotyczące sankcji, ale trudno z niego wydedukować zarówno zakaz, jak i przyzwolenie na płatności w rublach. Być może zajmie się tym kiedyś TSUE, ale to się wydarzy najwcześniej za kilkanaście miesięcy, a do tego czasu nasze zainteresowanie całą sprawą znacznie się zmniejszy.
Włosi i Niemcy robią swoje
Jakby dla kontrastu z brukselską ezopową poetyką, Włosi z narodowego paliwowego czempiona Eni przypomnieli sobie chyba o rzymskich antenatach i popisali się klarownością godną Juliusza Cezara.
Oświadczenie Eni głosi, że firma rozpoczęła procedurę założenia dwóch kont w Gazprombanku, jednego w rublach, jednego w euro. Firma uważa, że decydujący jest przelew w euro, zaznacza, że Gazprom zgodził się, że faktury nadal będzie wystawiał w euro.
Płatności uzgodniono z włoskimi władzami, zresztą włoski premier Mario Draghi zaznaczył już kilka dni temu, że nie widzi w tym problemu.
Z komunikatu Eni wynika, że Gazprombank wystawia też dla swoich klientów dokument, który po polsku nazywa się „dupokrytką”. Informuje w nim, że ruble kupuje na giełdzie i nie angażuje do tego banku centralnego. Fakt, że emitentem rubla jest bank centralny, nie tu ma oczywiście żadnego znaczenia…
Eni uważa, iż taki sposób płatności nie narusza sankcji, ale jeśli przepisy się zmienią, to oczywiście będzie się do nich stosować.
Także rzecznik niemieckiego RWE przyznał, że założył konto w Gazprombanku, choć nie dodał czy chodzi o konto w rublach. Ale niemiecki minister gospodarki Robert Habeck stwierdził, że nowy mechanizm płatności będzie działał.
Wiele hałasu o nic?
Dlaczego Bruksela zdecydowała się na przymknięcie oka? Prawdopodobnie wszyscy uświadomili sobie, że konsekwencje odcięcia rosyjskiego gazu mogą być przykre i nie warto ich ponosić dla zachowania twarzy w obliczu pozbawionych znaczenia i sensu rosyjskich procedur.
Natomiast kompletnie nie jest jasne po co cała ta sprawa była potrzebna Rosjanom. Wydawało się, że będzie to pretekst do odcięcia dostaw gazu do Europy, tak aby spowodować katastrofę zimą.
Skoro jednak gaz popłynie, to dekret Władimira Putina będzie miał znaczenie wyłącznie propagandowe – będzie można mówić Rosjanom, że Kreml zmusił Zachód do płacenia w rublach.
Oczywiście nie należy wykluczyć, że władze w Moskwie mają jeszcze w zanadrzu jakieś gazowe niespodzianki.
Jak napełnić magazyny gazem
A co by się stało, gdyby rzeczywiście odcięli? ENTSOG, organizacja zrzeszająca europejskich operatorów gazowej sieci przesyłowej, w letnim przeglądzie zdolności europejskiej gazowej infrastruktury przesyłowej po raz pierwszy przeanalizowała radykalny, związany z wybuchem wojny na Ukrainie scenariusz całkowitego odcięcia dostaw gazu z Rosji już od 1 kwietnia tego roku.
Od razu ryzyko braku gazu dla odbiorców pojawiłoby się na północnym wschodzie UE – największe w Finlandii, nieco mniejsze w Estonii i na Łotwie.
Reszta Europy w krótkim terminie byłaby bezpieczna, dzięki rozbudowanej infrastrukturze nigdzie nie pojawiłyby się problemy z zaspokojeniem popytu.
Oczywiście działoby się to przy maksymalnym wykorzystaniu istniejących tras importu z kierunków innych niż Rosja.
W scenariuszu tym krótkoterminowe bezpieczeństwo dają pracujące z maksymalną mocą gazociągi z Norwegii, terminale LNG w Chorwacji, Włoszech, Grecji, Niderlandach, w Polsce i na Litwie.
System gazowy Włoch odbiera maksymalne ilości gazu z Północnej Afryki i z Azerbejdżanu, przez Turcję. Dodatkowo z maksymalną zdolnością pracują interkonektory z Wielkiej Brytanii do Niderlandów oraz praktycznie wszystkie połączenia transgraniczne wewnątrz Unii.
W ocenie ENTSOG maksymalne wykorzystanie całej tej infrastruktury pozwala zaspokoić europejski popyt.
ENTSOG założyło, że wszystkie kraje Unii współpracują harmonijnie, zgodnie z regulacjami kryzysowymi. Odcięcie gazu z Rosji największy efekt, poza wymienionymi Finlandią, Estonią i Łotwą, ma dla Europy Środkowo-wschodniej. Jednak istniejące połączenia zachód-wschód, jak np. polsko-niemiecki rewers w Mallnow są w stanie przesłać spore ilości gazu na wschód. Na tyle duże, że na wschodnich krańcach UE problemy z dostawami chwilowo się nie pojawiają. Chwilowo, czyli do początku sezonu grzewczego, gdzieś w październiku.
Polska zimą z pustymi magazynami gazu
Okazuje się jednak, że chwilowy brak kłopotów na wschodzie UE po odcięciu dostaw z Rosji następuje dzięki opróżnianiu magazynów już w miesiącach letnich. Na zachodzie brak rosyjskiego gazu także uderza w stany magazynowe.
ENTSOG oszacowało, że gdyby Rosjanie zakręcili kurek z początkiem kwietnia, średnia napełnienia magazynów gazu dla UE jesienią wyniosłaby zaledwie 45%.
Najwyższy stopień napełnienia, zakładany w projektowanych europejskich regulacjach, czyli ponad 80% na ten rok osiągnęłyby Belgia, Francja, Hiszpania, Portugalia i nienależąca do UE Wielka Brytania. Im dalej na wschód, tym gorzej. Włosi i Holendrzy mogliby napełnić magazyny w 50-60%, a Niemcy i Austria – w 30-40%.
Dalej na wschód, od Szwecji, przez Polskę po Rumunię i Bułgarię rozciąga się czerwona strefa, z magazynami napełnionymi między 5 a 35%! U progu zimy sytuacja w regionie byłaby prawdziwie gardłowa.
Wisimy na rurze z Niemiec
Najbardziej skrajny scenariusz ENTSOG może się sprawdzić, jeśli konflikt o sposób płacenia za gaz doprowadziłby do zamknięcia kurków przez Moskwę pod koniec maja. Ale tak źle chyba nie będzie
Co prawda Polska i Bułgaria zobaczyły puste rury z Rosji, ale do innych krajów gaz dociera raczej bez zakłóceń. Także trasą ukraińską, mimo trwającej tam trzeci miesiąc wojny. I Bułgaria i Polska zorganizowały sobie dostawy od nowa. Przy czym w przypadku Polski bezpieczeństwo chwilowo „wisi” na rewersie w Mallnow, który w sporej części zastępuje dostawy bezpośrednio ze Wschodu.
Jeśli Niemcy zostaliby odcięci od gazu z Rosji, bo zachowaliby się tak jak Polska, która odmówiła założenia nowych kont, to nasz kraj odczułby to natychmiast – gaz przestałby płynąć z zachodu, magazyny zamiast się napełniać, zaczęłyby się opróżniać.
Przymknięcie oka przez Brukselę dla płatności wg nowego mechanizmu oznacza, że prawdopodobieństwo zimowych problemów maleje. Wszędzie w Europie zapasy gazu w magazynach od dłuższego czas znów rosną. Punkt startowy byłby zatem w nieco innymi miejscu. Jeżeli nawet Rosjanie zdecydują się zakręcić gaz definitywnie, to konsekwencje będą już mniejsze niż gdyby to zrobili na początku kwietnia. potencjalne kłopoty – także nieco mniejsze.
Francuski gaz śmierdzi Niemcom
Pełnej harmonii i wolności przepływów gazu w Europie przeszkadza jednak francuski odór gazu. W scenariuszu zakładającym pełną solidarność, wymagane są bowiem przepływy z bogatej w zapasy Francji do znajdujących się w gorszym położeniu Niemiec. I tu powstaje problem odoru.
Dla przypomnienia, gaz ziemny to metan, a metan jest bezwonny. Charakterystyczny zapaszek, który ostrzega przez wyciekami, nieszczelnością, czy po prostu przypomina o niezakręconym kurku w kuchence to efekt domieszki specjalnego nawaniacza, którym typowo są merkaptany (tioalkohole), dysponujące nie tylko odpowiednimi własnościami fizycznymi, ale także nieprzyjemny zapachem, mniej lub bardziej przypominającym siarkowodór.
Otóż Francuzi nawaniają gaz już w sieci przesyłowej. Tymczasem Niemcy, ze względu na własne normy i wymagania przemysłu, nie tolerują siarki (merkaptany zawierają siarkę) w sieci przesyłowej. Do przemysłu trafia gaz czysty, a nawaniacza dodaje się dopiero w sieci dystrybucyjnej. Okoliczność ta może potencjalnie zaszkodzić pełnej harmonii i solidarności, o ile Niemcy nie nagną jednak swoich norm, by przyjąć pomoc z Francji.