Spis treści
15 mld m sześc. gazu, wysłanego jeszcze w tym roku jako LNG do Europy – taką obietnicę złożyli Amerykanie Komisji Europejskiej przy okazji wizyty prezydenta Joe Bidena w Brukseli. Nie jest to jednak żadne zobowiązanie, a jedynie obietnica, i to dość mglista.
Problem polega na tym, że amerykańskie terminale skraplające pracują na pełnych obrotach, a praktycznie całość LNG jest już zakontraktowana. Dodatkowych wolumenów zatem nie będzie. Amerykanie obiecali więc mniej więcej tyle, że będą próbować skłonić pozaeuropejskich odbiorców amerykańskiego LNG do większej elastyczności, czyli żeby nie odbierali gazu na zapas, albo w miarę możliwości trochę poczekali na towar. Oczywiście to polityka i to najgrubszego kalibru, i Amerykanie będą musieli użyć swoich wpływów. Te ciągle są duże, więc niewykluczone, że się powiedzie, pozostaje jednak kwestia ceny.
Na większe dostawy przyjdzie poczekać do kolejnej fali rozbudowy amerykańskich terminali.
Komisja myśli też o wspólnych zakupach gazu poza Unią, tak aby unijne firmy nie konkurowały ze sobą, zdobywając cenny surowiec. Szczegółów na razie brak, być może chodzi o model hurtowego operatora, który nabywa wielkie ilości towaru, a potem sprzedaje na rynku po uśrednionej cenie.
KE zastanawia się też na ograniczeniem cen energii elektrycznej, również w modelu operatora hurtowego. Trudno jednak na razie powiedzieć, czy ten pomysł przybierze jakieś bardziej konkretne kształty. Na razie Hiszpania i Portugalia, które mają najmniej połączeń trangranicznych dostały zgodę na wyznaczenie górnego pułapu cen na rynku hurtowym.
Embarga na rosyjskie surowce na razie nie będzie
Wszystko wskazuje natomiast na to, że nie będzie unijnego embarga na ropę, gaz i węgiel z Rosji. Zgody na taki krok nie ma wśród członków Unii. Przy czym najtwardsze stanowisko mają Węgry, które ledwo co podpisały z Gazpromem kontrakt na 15 lat.
Tymczasem wskazywani jako główni hamulcowi Niemcy energicznie zabrali się za ograniczenie importu z Rosji. Minister gospodarki i klimatu Robert Habeck ogłosił plan rezygnacji z rosyjskiego węgla w tym roku, obcięcia importu ropy o połowę już do czerwca i stworzenia warunków, żeby w połowie 2024 roku moc zrezygnować z gazu z Rosji. Habeck jeździ po świecie i załatwia dostawy, najpierw z Katarem, teraz z Amerykanami. Żeby stało się to zanim Niemcy zbudują terminale LNG, to pojawił się pomysł zakotwiczenia w niemieckich portach dwóch-trzech pływających terminal FSRU.
Polski rząd ma jakiś plan
Niemiecka machina ruszyła niczym czołg, powoli acz konsekwentnie, i wyszło na to, że Niemcom nie bardzo da się już zarzucać kolaboracji z Kremlem. Premier Morawiecki, pytany co w związku z tym planuje Polska oświadczył, że za parę dni przedstawi wielki plan odejścia od „rosyjskich węglowodorów”, a „Polska będzie jednym z pierwszych krajów Unii Europejskiej, który w tak krótkim czasie pokaże możliwość odejścia” od nich.
Sam plan jest kompletną zagadką, także dlatego, że wcześniej nikt o nim nie słyszał. Wiadomo, że Orlen i Lotos kupują rosyjską ropę w najlepsze, a rząd twierdzi, że bez europejskiego embarga nie mogą przestać. Rosyjski węgiel jest niezbędny gospodarstwom domowym i ciepłowniom. A z rezygnacją z rosyjskiego gazu musimy poczekać do końca roku, kiedy Baltic Pipe osiągnie pełną moc.
Rosyjskie straszenie rublem
Tymczasem prezydent Rosji ogłosił, że Gazprom od „krajów nieprzyjaznych” zażąda płatności za gaz w rublach. Na liście takich krajów są wszyscy jak leci członkowie UE. Większego wrażenia ta zapowiedź nie zrobiła, bo odbiorcy Gazpromu po kolej odpowiadali, że pachnie to złamaniem zapisów kontraktów, które przewidują formy rozliczeń. Wcześniej należałoby te kontrakty zmienić, na co nikt na zachodzie nie ma ochoty. Według PGNiG, kontrakt jamalski przewiduje płatności w dolarach, więc żądanie rubli nie ma żadnej podstawy. W dodatku pogróżki Putina na razie pozostają czcze, ponieważ nic nie wiadomo, jakoby do jakiegoś odbiorcy trafiło żądanie zapłaty w rublach. Według rosyjskiego „Kommiersanta” tylko kontrakty na dostawy do Bułgarii, Mołdawii i Serbii przewidują możliwość zapłaty w rublach.
Tajemnicza rezygnacja prezesa PGNiG
W środku „gazowej burzy” na pół świata ze stanowiska zrezygnował prezes PGNiG Paweł Majewski. Rezygnacja została ogłoszona dzień po przedstawieniu całkiem przyzwoitych wyników rocznych koncernu. PGNiG oczywiście nie podało przyczyn dymisji, więc pozostają domysły, że chodzi o budowę narodowego „koncernu multienergetycnego”, który przewijał się również w ogólnikowych słowach samego Majewskiego po rezygnacji. Być może odchodzący prezes przestał wykazywać odpowiedni poziom entuzjazmu przy tworzeniu tego tworu, pobłogosławionego po raz kolejny przez samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Przypomnijmy, w połowie marca Prezes UOKiK zgodził się na połknięcie PGNiG przez PKN Orlen, wyznaczając symboliczny warunek transakcji.
Rząd chce skończyć hossę na rynku zielonych certyfikatów
Ministerstwo klimatu opublikowało projekt rozporządzenia, które na 2023 rok przewiduje radykalne obniżenie obowiązku udziału zielonej energii z umorzonych świadectw pochodzenia, tzw. zielonych certyfikatów. Ma spaść z 18,5 do 10%.
Ministerstwo wskazuje, że certyfikaty i energia są drogie, dzięki czemu wytwórcy z OZE zarabiają krocie, a w dodatku ceny energii w przyszłości dalej będą wysokie. Obowiązek należy zatem zmniejszyć, przez co spadną ceny dla konsumentów – dowodzi ministerstwo.
Branża obawia się, że ograniczenie obowiązku doprowadzi do nadpodaży certyfikatów na rynku – bo sprzedawcy będą ich potrzebować prawie o połowę mniej. A to z kolei zwiastuje problemy dla wytwórców. Z drugiej strony przy tak wysokich cenach energii farmy wiatrowe notują rekordowe zyski i certyfikaty nie grają istotnej roli w zapewnieniu im rentowności.