Spis treści
– Zaapelowałem o to, żeby węgiel rosyjski nie był wwożony, żeby nałożyć embargo na rosyjski węgiel. A w perspektywie kolejnych miesięcy także nie kupować ropy i gazu bo to jest ten środek, poprzez który Putin jest w stanie finansować machinę wojenną – mówił premier Mateusz Morawiecki, pytany o kolejne sankcje, które można nałożyć na Rosję.
Pytany, czy Polska jest w stanie dać przykład ws. zakupów węgla i ropy z Rosji odpowiedział: Tak, nawet i z tego miejsca mogę zadeklarować: choćby jutro nakładamy embargo na rosyjski węgiel, jesteśmy na to gotowi. Chcemy tylko jak najszybszej zgody ze strony Unii Europejskiej, zgody ze strony Komisji Europejskiej – tłumaczył premier.
Trudno powiedzieć czy to prawdziwy plan na polski wkład w sankcje wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę czy tylko zagrywka PR obliczona na pozyskanie także górników, ostatnio nie darzących Mateusza Morawieckiego specjalną estymą. Być może premier liczy na to, że UE i tak się nie zgodzi, a będzie można powiedzieć „próbowaliśmy”.
Węgiel, ale jaki?
Jeśli rzeczywiście rząd chce wystąpić do KE z taką propozycją i serio naciskać na jej wejście w życie, to powinien chyba przedstawić jakieś analizy potencjalnych skutków. Przyjrzyjmy się im zatem.
Choć Polska pozostaje największym producentem węgla kamiennego w UE (ok. 50 mln ton w zeszłym roku), to jest importerem netto. Import wynosi od 12 do 19 mln ton (w rekordowym roku 2018). Nasze kopalnie nie są w stanie zaspokoić potrzeb rynku.
Problem polega na tym, że węgiel węglowi nierówny – czym innym są miały energetyczne zużywane w elektrowniach i ciepłowniach, czym innym węgiel gruby, którym pali się w piecach i kotłowniach np. szkół i szpitali, a jeszcze czym innym węgiel koksujący potrzebny hutom. Każdy z tych surowców nazywa się „węgiel”, ale dla każdego jest inny rynek, inna cena, inni odbiorcy. Warto o tym pamiętać.
Do elektrowni importowany węgiel w zeszłym roku (w tym także) trafiał w znikomych ilościach. Ministerstwo Aktywów Państwowych poinformowało, że w ub. roku to zaledwie 250 tys. ton rocznie. To rzeczywiście niewiele – w 2018 r. energetyka spaliła ok. 3 mln ton importowanego węgla, bo krajowego brakowało, a importowany był w dodatku tańszy.
Ten znikomy udział importu w 2021 r. wynika z bardzo prostego faktu, że w pierwszej połowie roku nie był potrzebny, bo krajowego węgla było dość, a Polska wciąż była importerem prądu. Ale w ostatnich miesiącach 2021 r. sytuacja się odwróciła – rekordowe ceny gazu sprawiły, że na Zachodzie zaczęły rosnąć ceny prądu. W rezultacie produkcja z węgla w UE znowu stała się opłacalna.
Polska po raz pierwszy od wielu lat została eksporterem energii, elektrownie pracowały pełną parą, a węgla zaczęło brakować bo polskie kopalnie nie były w stanie wyprodukować potrzebnych nadwyżek. Spółki energetyczne zaczęły nawet szukać importowanego węgla, ale zderzyły się ze ścianą – surowca na rynku nie było. Wszystko zasysały Chiny, które akurat borykały się z blackoutami, paraliżującymi całą gospodarkę.
Czytaj także: Elektrownie muszą chodzić mimo że brakuje węgla
Skąd ten import?
Importowany węgiel nadal jest bardzo drogi. Najbardziej narzekają na to ciepłownie, które potrzebują niskozasiarczonego surowca, jakiego polskie kopalnie mają bardzo mało.
Na szczęście mamy bardzo dokładne statystyki prowadzone przez katowicką Agencję Rozwoju Przemysłu. Otóż od stycznia do września 2021 r. ciepłownie zużyły 1 mln ton importowanego węgla, niemal wyłącznie rosyjskiego. Zapewne do grudnia dojedziemy do 1,2 mln ton. Dla porównania – spaliły 2,7 mln ton krajowego surowca. Czy ten milion ton można, „choćby jutro”, jak powiedział premier, zastąpić węglem skądinąd?
Ciepłownie musiałyby wypowiedzieć kontrakty i na gwałt szukać nowych dostawców, w sytuacji, w której polskiego węgla brakuje. Najbardziej perspektywiczny wydają się być Kazachstan i Mongolia, ale może być też Australia, może Kolumbia?
Czy zatem wyrugowanie rosyjskiego węgla w ciepłowniach jest możliwe?
Zanim do tego dojdziemy, przyjrzyjmy się najdłuższemu słupkowi na powyższym wykresie. To węgiel kupowany przez tzw. sektor komunalno-bytowy. Gospodarstwa domowe, rolnicy, szkoły, szpitale itd. Przywieziono ok. 5,3 mln ton, do końca roku będzie 7 mln ton. Ok. 90 proc. to węgiel rosyjski.
Polskie kopalnie dostarczyły tym odbiorcom dokładnie tyle samo – 5,3 mln ton. Oznacza to, że około połowy węgla, którym Polacy palą w piecach, pochodzi z Rosji.
Gruby węgiel do specyficzny surowiec. – Tak naprawdę pochodzi z przesiania tego co tam wpadło po koparkę w kopalni odkrywkowej – tłumaczy doświadczony importer rosyjskiego węgla. – Trzeba więc surowiec po dostarczeniu do Polski posortować. Miały trafią do ciepłowni czy przemysłu, gruby do sprzedaży.
Importerzy węgla to kilkanaście relatywnie dużych firm, które znają rynek (w tym dwie polskie spółki-córki rosyjskich koncernów) oraz drobnica, która kupuje czasem po kilka wagonów węgla. Oni raczej nie będą szukać kontrahentów w Australii.
Jeśli już nawet uda się ten węgiel zdobyć, zapłacić kilkanaście proc. więcej to pozostaje jeszcze kwestia logistyki. Ponad połowa węgla przyjeżdża do nas koleją przez Białoruś lub Obwód Kaliningradzki. Niemal cała infrastruktura do posortowania węgla jest na granicy wschodniej i północnej.
Z węglem z Kazachstanu nie ma problemu, ale węgiel zamorski trzeba będzie posortować i dowieźć do klientów. Czy ktoś w rządzie sprawdził czy terminal w Gdańsku pomieści dodatkowe 3 mln ton węgla? Ile czasu zajmie zbudowanie infrastruktury do sortowania, mieszania i workowania?
Ja wiem, że takie przyziemne sprawy nie zajmują polityków, którzy dziś czują swoje „momentum”, ale w grę wchodzi zapewnienie ciepłych domów dla pięciu milionów ludzi.
Embargo na rosyjski węgiel „choćby jutro”, sprawiłoby, że kilka milionów gospodarstw domowych w środku sezonu grzewczego zaczęłoby się borykać z brakiem grubego węgla. Można go częściowo zastąpić drewnem, ale tego też nie ma i jest drogie. Już teraz na prowincji w wielu gospodarstwach pali się butelkami PET wypełnionymi trocinami, może więc zalegalizujemy to „paliwo” jako polski wkład w transformację energetyczną?
Wróćmy teraz do ciepłowni. Tu jest trochę lepiej, bo potrzebują miałów. Ale jak te miały z Gdańska mają trafić do ciepłowni w np. Łukowie, Białej Podlaskiej czy innych miastach wschodniej Polski, gdzie często nie ma kolei? Dziś dojeżdża tam samochodami z terminali, z których zresztą część należy do rosyjskich spółek, a większość jest lokalizowana pod węgiel ze Wschodu. Przejście na surowiec importowany niemal wyłącznie morzem wymagałby przeorganizowania całej logistyki. Tego nie da się zrobić „choćby jutro”.
W UE węgiel da się zastąpić… gazem
Wyjdźmy zatem z naszego polskiego zaścianka i spójrzmy na UE. Węgiel nie jest wprawdzie popularnym surowcem, odpowiada za ok 20 produkcji prądu, ale rezygnacja z niego „choćby jutro” nie będzie prosta.
Dlaczego? Horrendalnie wysokie ceny gazu spowodowały, że w ostatnich miesiącach produkcja z węgla wróciła do łask, znowu stała się opłacalna i to mimo również wysokich cen uprawnień do emisji CO2. UE importuje ok 40 proc. potrzebnego jej węgla z Rosji, ale niechciany surowiec od do elektrowni da się łatwo zastąpić.
– Nasza elektrownia spalała mieszanki węgli z USA, Kolumbii i Rosji. Australia i Indonezja były niedostępne – ze względu na duże „ssanie” ze strony Chin. Czy gdyby tego węgla z Rosji nie było, to byśmy sobie poradzili, tak jak daliśmy radę bez Indonezji i Australii? W dużym uproszczeniu tak, to tylko kwestia doboru węgla do parametrów kotłów – tłumaczy doświadczony menedżer z zachodnioeuropejskiej elektrowni.
Pozostaje jeszcze kwestia dostępności węgla z innych krajów ceny i parytetu gaz – węgiel. Dostawcy z USA, Australii, Kolumbii, RPA mają swoje ograniczenia, nagłe uzupełnienie braków na rynku nie będzie proste – pisze renomowany serwis ArgusMedia.
Embargo na rosyjski surowiec wywindowałoby ceny węgla, być może znowu wahadło wychyliłoby się w drugą stronę i okazałoby się, że bardziej opłacalna jest produkcja prądu w elektrowniach gazowych. A gazu brakuje i jest drogi, bo Rosjanie zakręcili kurek z dostawami spotowymi.
Zakaz importu węgla z Rosji najbardziej dotkliwy byłby dla Niemiec, które mają wciąż 15 GW elektrowni na węgiel kamienny i zwiększyły one w ubiegłym roku produkcję o 8 proc.
Embargo na rosyjski węgiel miałoby więc sens w zachodniej Europie tylko wtedy gdyby zawiesić ETS czyli system handlu emisjami. Wówczas prąd z węgla wygrywałby z gazem. Ale o tym nikt w UE nie mówi. Pomijając już cele klimatyczne, państwa pozbawiłyby się znacznych źródeł dochodów, dla Polski to może być ok. 40 mld zł w tym roku. Budżety są napięte, a przecież rządy zapowiadają większe wydatki na zbrojenie się.
Pytanie czy zaszkodziłoby Rosjanom? Cały eksport węgla, pozyskiwanego głównie w odkrywkach na Syberii, sięga rocznie 200 mln ton, ale z tego tylko ok. 60 mln ton trafia do UE. W styczniu UE sprowadziła ok. 4,5 mln ton węgla z Rosji. Po przemnożeniu przez średnią cenę 150 dol. (duża część kontraktów była zawierana wcześniej) otrzymujemy 675 mln dol. miesięcznie. To nie jest suma, bez której Rosja nie będzie w stanie kontynuować wojny, nawet zakładając optymistycznie, że producenci nie sprzedadzą surowca gdzieś indziej. Zresztą do rosyjskiego budżetu trafia ułamek tej sumy, bo węgiel sprzedają prywatne firmy.
Węgiel jest we wsi
Paradoksalnie zakaz importu rosyjskiego węgla najbardziej uderzyłby więc w Polskę, jako największego w zasadzie importera węgla dla gospodarstw domowych.
Skąd więc biorą się takie pomysły? Prawdopodobnie premierowi przekazano, że polskie elektrownie aktualnie nie spalają rosyjskiego węgla, zatem uznał, że można zaproponować embargo. O takich „drobiazgach” jak blisko 5 mln gospodarstw domowych spalających węgiel nikt nie pomyślał.
PiS obiecywał zresztą, w kampanii wyborczej, że ograniczy import rosyjskiego węgla, ostatecznie jednak zrezygnowano z jakichkolwiek prób, nie tylko dlatego, że może to zrobić UE, ale także ze względu na rolę importowanego surowca w zaopatrzeniu gospodarstw domowych.
Premier Mateusz Morawiecki z dużo większą wstrzemięźliwością odpowiedział na pytanie o sankcje na rosyjską ropę. „Wiemy, że jest rurociąg „Przyjaźń”. Wiemy, że tym rurociągiem płynie ropa również do Polski i nie możemy w jednym dniu od tego się odciąć, bo stanęłaby cała Polska, stanęłaby polska gospodarka i wszyscy wiedzą o tym, doskonale to rozumieją – tłumaczył.
Widać ta kwestia została przeanalizowana, problem węgla zapewne nie.
Długoterminowo uniezależnienie się od paliw kopalnych, nie tylko rosyjskich, wyjdzie nam wszystkim na dobre. Ale nie da się tego zrobić „choćby jutro”. Dużo lepszym pomysłem niż embargo na węgiel byłoby przyspieszenie w Polsce rozwoju zielonej energii, np. zmiana nieszczęsnej ustawy odległościowej (zasada 10H), ograniczającej inwestycje w wiatraki, czy uruchomienie nowych, masowych programów wymiany węglowych pieców. Ale już może niekoniecznie na gaz…