Spis treści
Rzucili się z takim impetem, że niektórzy postanowili zarobić dodatkowo, a PKN Orlen – po najwyraźniej nieskutecznych apelach, delikatnie ale jednak ograniczył na swoich stacjach ilość tankowanego paliwa.
Psychologia chomika
W obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainie używanie tu militarnych porównań do szturmu, oblężenia itp. jest nie na miejscu. Umówmy się więc, że na stacjach benzynowych mieliśmy do czynienia z nadzwyczajnym zainteresowaniem nalaniem paliwa do zbiornika, a w wielu przypadkach także i do kanistrów.
Zaczęło się w dniu wybuchu wojny. Jasno pokazują to dane PKO Research z zestawieniem dziennych płatności na stacjach benzynowych. W czwartek 24 lutego, kiedy od rana wiadomo już było o rosyjskiej napaści, wysokość transakcji na stacjach była 11 razy większa, niż przyjęta jako punkt wyjścia średnia wartość ze stycznia 2019 roku. Trudno o lepszy dowód, że zagrały czynniki psychologiczne, był to po prostu wybuch paniki.
Orlen uspokaja i wprowadza limity
Uspokajające komunikaty PKN Orlen, największego, a wkrótce i jedynego producenta paliw silnikowych najwyraźniej na niewiele się zdały. Albo zadziałał też mechanizm przekory: „skoro mówią, że nic się nie dzieje, to na pewno się coś dzieje”. W efekcie w piątek 25 lutego Orlen ogłosił, że w czwartek na jego stacjach sprzedaż skoczyła czterokrotnie, a w piątek jest już tylko dwukrotnie wyższa niż zazwyczaj, to jednak wprowadza „rozwiązania usprawniające i zapewniające obsługę wszystkim klientom”.
Sprowadza się to w praktyce do limitu: 50 litrów jednorazowo do baku samochodu osobowego, 500 litrów dla ciężarowego. Oczywiście, Orlen ma racje, ogłaszając, że paliwa nie zabraknie, ale jak widać w psychologicznym zamęcie to za mało. W rezultacie na wielu stacjach benzynowych brakuje paliwa, o czym przekonali się także piszący te słowa na drodze do Serocka.
Dlaczego paliw nie zabraknie?
Po pierwsze dlatego, że nie ma żadnych przerw, ani w dostawach ropy, ani w pracy rafinerii. Owszem, Rosja jest największym pojedynczym dostawcą tego surowca do Polski, głównie przez rurociąg Przyjaźń, przechodzący w drodze na zachód przez Białoruś. Zarządzająca nim spółka PERN nie zanotowała i nie notuje żadnych zakłóceń w stosunku do harmonogramu. Ropa ze Wschodu płynie normalnie. Co więcej, płynie ona dalej na zachód, do rafinerii w Niemczech, w których Rosjanie także mają udziały.
Druga sprawa to fakt, że dziś rosyjska ropa to już tylko około połowy przerobu największej rafinerii w Płocku. Reszta surowca dociera z całego świata przez naftoport w Gdańsku. Gdańska rafineria połykanego przez Orlen Lotosu także korzysta z dostaw morzem. A ruchowi tankowców na Bałtyku nic nie grozi.
Orlen ma też rafinerie na Litwie i w Czechach, zaopatrywane innymi drogami, i na co dzień sprowadza paliwo z nich do Polski.
Magazyny pełne benzyny
Jest jeszcze kwestia zapasów obowiązkowych. Producenci i obracający paliwami muszą trzymać w kraju zapasy obowiązkowe w wysokości 53 dni średniej dziennej produkcji paliw lub przywozu ropy naftowej albo paliw. I tyle trzymają, m.in. w magazynach PERNu, albo w kawernach solnych IKS Solino – spółki z grupy Orlenu. A są jeszcze zapasy bieżące, z których korzysta się do bieżącej sprzedaży.
Krajowa infrastruktura logistyki paliw jest dobrze rozwinięta, i nie byłoby żadnego problemu z dystrybucja w razie potrzeby. Której oczywiście teraz nie było.
Paliwowi spekulanci
Zupełnie inna sprawą okazało się windowanie cen detalicznych przez właścicieli albo operatorów stacji. Internet został zasypany obrazkami z absurdalnymi cenami na tzw. pylonach. W większości dotyczyło to pojedynczych, a nie sieciowych stacji. Tutaj także interweniował Orlen, prezes narodowego czempiona Daniel Obajtek ogłosił, że firma w trybie natychmiastowym rozwiąże umowy z 9 stacjami, na których ceny zostały zawyżone. Przy czym 8 z nich tylko kupowało paliwa w Orlenie, a dziewiąta dodatkowo należała do sieci Orlenu i korzystała z jego logo.
Będziemy weryfikować wszystkie sygnały o manipulacji cenami i bezwzględnie je zwalczać – zagroził ewentualnym naśladowcom Obajtek.
O sygnały o absurdalnych cenach prosi też Inspekcja Handlowa – „zbroje ramię” Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Run na bankomaty
Drugą rzeczą, tradycyjnie działającą kojącą w parze z benzyną w baku to gotówka w portfelu. I rzeczywiście, można było zaobserwować zwiększone podejmowanie banknotów z bankomatów. Do tego stopnia, że uspokajający komunikat musiał wydać NBP. Bank centralny ogłosił, że owszem, zapotrzebowanie na gotówkę jest zwiększone, ale NBP posiada jej wystarczające zapasy, „w pełni umożliwiające pokrycie zapotrzebowania klientów banków na pieniądz gotówkowy”. Uspokajał, że wszystkie zamówienia banków na gotówkę są realizowane bez limitów wartościowych. Czy podziałało – na razie nie wiadomo.