W Polsce przybędzie 20 mobilnych stacji monitoringu powietrza. W pierwszej kolejności trafią do uzdrowisk. Mają badać powietrze tam, gdzie tego nie robiono lub zaprzestano po złych wynikach. Jest szansa, że w uzdrowiskach takich jak jeleniogórskie Cieplice ponownie będzie badany poziom zanieczyszczeń.
– Spośród dwudziestu zamawianych stacji po jednej otrzymają inspektoraty w każdym województwie, dwie wesprą dodatkowo województwa z dużą liczbą uzdrowisk, a dwie ostatnie pozostaną w gestii Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska (GIOŚ) – przedstawia przyszłoroczne plany Tomasz Frączkowski z GIOŚ.
To właśnie uzdrowiska GIOŚ chciałby monitorować w pierwszej kolejności – Na 45 uzdrowisk w Polsce 18 mamy już opomiarowanych. Te stacje mobilne pozwolą nam dostarczyć informacje na temat reszty. O ile w uzdrowiskach zlokalizowanych na Pomorzu nie mamy większych problemów, o tyle przekroczenia norm znacznie częściej pojawiają się w uzdrowiskach w Małopolsce czy na Dolnym Śląsku – dodaje Frączkowski.
To oznacza, że monitoring powietrza może wrócić do newralgicznych miejsc, z których był już usuwany – jak z centrum Suchej Beskidzkiej czy Uzdrowiska Cieplice w Jeleniej Górze. W tym ostatnim przypadku stacja monitoringu zlokalizowana w parku uzdrowiskowym musiała zostać przeniesiona z powodu nieprzedłużenia wojewódzkiemu inspektoratowi umowy dzierżawy.
– Miejsce pomiaru było w najgorszej lokalizacji, bo to najniższa część kotliny jeleniogórskiej. Trafiała tu bardzo duża część zanieczyszczeń importowanych [spoza miasta – red.] – tłumaczył trzy lata temu na antenie Radia Wrocław prezydent Jeleniej Góry Marcin Zawiła.
– Stacja w Jeleniej Górze była zlokalizowana w dobrym miejscu – twierdzi z kolei Tomasz Frączkowski z GIOŚ. – Staramy się opomiarować strefę A uzdrowisk, czyli miejsca gdzie przebywa najwięcej kuracjuszy. Mam nadzieję, że dane pozyskiwane z tych miejsc będą służyły walce z zanieczyszczeniami. Mówimy w końcu o uzdrowiskach do których przyjeżdżają osoby z chorobami płuc, czy serca, więc bardzo ważne jest zapewnienie im odpowiednich warunków leczenia – dodaje.
Jakość powietrza w uzdrowisku zapewne się nie poprawiła, ale prezydent Jeleniej Góry odniósł sukces. W latach 2009-2013 stacja zlokalizowana w Cieplicach regularnie pokazywała przekroczenia dopuszczalnej średniorocznej wartości stężenia pyłu PM10 (od 41 mikrogramów na metr sześcienny powietrza w 2013 do 71 µg/m3 w 2010, czy normie do 40 µg/m3). W 2010 roku liczba dni z przekroczeniami dopuszczalnych wartości sięgnęła niemal stu i przed przeniesieniem stacji nigdy nie spadała poniżej 70.
Tymczasem po przeniesieniu stacji trzy lata temu liczba takich dni nigdy nie przekroczyła 40, a średnioroczne stężenia pyłów spadły o połowę. W ubiegłym roku do „zaledwie” 30 µg/m3. Stacja po wygaśnięciu umowy dzierżawy trafiła bowiem na teren szpitala wojewódzkiego – zlokalizowanego już właściwie za miastem i w dodatku za tą częścią miasta, która niemal w całości przyłączona jest do sieci ciepłowniczej (w przeciwieństwie do uzdrowiskowych Cieplic, gdzie nadal królują indywidualne kotły węglowe).
Dzięki temu Jelenia Góra nie trafiła na, opublikowaną w poniedziałek, listę najbardziej zanieczyszczonych miast w Polsce, chociaż Cieplice miałyby szansę przebić się nawet do pierwszej dziesiątki.
Rozbicie termometru nie rozwiąże jednak problemów miasta. Co dziesięć lat Cieplice muszą pokazywać efekty dwuletniego monitoringu powietrza aby utrzymać status uzdrowiska. Od tego zależy blisko połowa przychodów, czyli środki z NFZ, a już raz Minister Zdrowia wydał warunkową decyzję w tej sprawie dając uzdrowisku, kontrolowanemu dziś przez KGHM, czas na usunięcie naruszeń w zakresie emisji pyłów i tlenku węgla.
Sytuacja jest o tyle trudna, że uzdrowisko obrośnięte jest niską zabudową. Na niekorzyść działają też poważne zmiany demograficzne. Jelenia Góra zwiększa liczbę mieszkań, ale się wyludnia (od 2005 roku straciła 14% populacji i prawdopodobnie w 2017 roku spadnie już poniżej 80 tys.). W dodatku mieszkańcy w wieku emerytalnym stanowią już 26% ogółu (podczas gdy jeszcze dwadzieścia lat temu stanowili 15%). W efekcie przeciętny dom lub mieszkanie zajmują już nie ponad trzy osoby, jak w 1995 roku, ale niewiele ponad dwie. To oznacza, że w wielu domach mieszkają już tylko emeryci, zwykle o niskich dochodach, których skłonność do zmiany paliwa na bardziej ekologiczne jest znacznie mniejsza.
W takiej sytuacji jest zresztą wiele podobnych miast, w których brakuje pieniędzy zarówno na termomodernizację budynków, jak i ich przyłączanie do sieci ciepłowniczych czy choćby wymianę kotłów na gazowe. Przejściowym rozwiązaniem mogłaby być popularyzacja mniej emisyjnego paliwa – tzw. błękitnego węgla – który za pieniądze z NCBR i NFOŚiGW opracowali Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla i Polchar z Polic, ale jego koszty są większe, niż dobrej jakości węgla, więc i zainteresowanie odbiorców będzie umiarkowane dopóki nie wprowadzimy rygorystycznych norm dla paliw i kotłów. Te z kolei ze względów politycznych nadal nie zostały przyjęte.