Spis treści
Wciąż nie wiadomo, jaką rolę w Niemczech będzie odgrywał węgiel po wyłączeniu elektrowni jądrowych. Niemal wszyscy chcieliby go odesłać do rezerwy, ale spór toczy się o tempo w jakim to nastąpi.
Bonn. To tutaj odbył się coroczny szczyt klimatyczny ONZ. Niemiecka kanclerz zyskała wyjątkową okazję do zaprezentowania swojego kraju jako lidera proklimatycznej polityki, nowoczesnych technologii OZE oraz konsekwentnej realizacji odważnej strategii wyjścia z atomu przy jednoczesnym obniżaniu emisyjności gospodarki. – Zmiany klimatu będą decydować o losach całej ludzkości – mówiła.
– Przysłuchujący się konferencji oczekiwali od kanclerz Merkel wyraźnego sygnału, że Niemcy dotrzymają zobowiązań odnośnie ochrony klimatu – komentowała w ubiegłą środę Sweelin Heuss, szefowa niemieckiego Greenpeace’u dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. – Angela Merkel nie może dłużej tylko mówić o ochronie klimatu, ona musi zrobić coś w tym kierunku i chodzi tu głównie o odejście od energetyki węglowej – kwitowała.
Odejść od węgla, ale z kim?
Jednak kropki nad „i” postawić się nie udało. Chwilę po Bonn posypał się plan budowania przez Merkel tzw. jamajskiej koalicji. Przez ponad miesiąc po wyborach parlamentarnych trwały rozmowy o aliansie między chrześcijańskimi demokratami z CDU i CSU, a liberałami FDP i Zielonymi. W ostatniej chwili okazało się, że FDP nie widzi „podstaw zaufania” dla potencjalnej koalicji i wycofała się z rozmów, licząc się z perspektywą przedterminowych wyborów. Stawia to Angelę Merkel w pozycji najtrudniejszej w całych 12-letnich rządach.
Zakończone fiaskiem rozmowy koalicyjne pokazały, że oprócz Zielonych i chadecy i liberałowie popierają kontynuację Energiewende, zabrakło jednak konsensusu co do tempa reform. Zieloni poważnie traktowali i nadal traktują postulat wycofania do rezerwy dwudziestu elektrowni węglowych. Zdaniem CSU i FDP byłoby to zbyt duże zagrożenie dla bezpieczeństwa systemu, choć liberałowie okazali się skłonni do negocjowania szczegółów – zgodziliby się na przykład na zamknięcie dziesięciu węglówek.
Obecnie jednak Niemcy muszą uporać się z kryzysem politycznym, który zdaniem części zachodnich mediów jest poważnym wyzwaniem dla całej UE. Przyszły rząd będzie musiał zmierzyć się jednak z pytaniem – co dalej z węglem.
Ktoś musi zagwarantować bezpieczeństwo dostaw
Perspektyw na szybki rozwód Niemiec z tym obciążającym środowisko surowcem nie widać.
Półtorej godziny drogi na południe od Bonn, na miejscu wsi Immerath budowana jest nowa kopalnia węgla brunatnego. Koncern RWE od 10 lat prowadzi tę inwestycję. Przedsięwzięcie jest o tyle skomplikowane, że na miejscu powstającej kopalni jeszcze niedawno była wieś. Należało przeprowadzić mieszkańców, instytucje, przedsiębiorstwa… i zapłacić odszkodowania. Tylko kościół w Immerath otrzymał od koncernu RWE 4 mln euro zadośćuczynienia, co pokazuje jak wyjątkowo spółce zależało na wydobywaniu surowca akurat pod tym skrawkiem ziemi. Na pytanie po co inwestują tak dużo w kopalnie surowca, który ma być wycofywany z niemieckiego miksu energetycznego, przedstawiciele RWE zasłaniają się omówieniem przedsięwzięcia z regionalnym rządem Nadrenii Północnej-Westfalii. To jedyna tego typu inwestycja w Niemczech. Kopalnie odkrywkowe bywają rozbudowywane, ale nie są już budowane na nowo.
RWE jest właścicielem trzech działających kopalni odkrywkowych węgla brunatnego na terenie Niemiec; są to: Garzweiler pół godziny drogi od Düsseldorfu , Hambach 40 km od Kolonii oraz Inden w podobnej odległości od tego miasta. W 2013 r. niemiecki gazeta „Süddeutschezeitung” donosiła, że koncern rozważa przedwczesne zamknięcie jednostki w Garzweiler – już w 2017 lub w 2018 r. RWE nie zdecydowało się jednak na to i obecnie oficjalną datą zakończenia produkcji w tej lokalizacji jest znowu 2045 r. Co więcej – kopalnia rozbudowuje się. W marcu, kiedy mieszkańcy kolejnej wioski musieli opuścić swoje domy, w mediach pojawiły się liczne reportaże o społecznych skutkach powiększania terenów kopalni odkrywkowych. Portal rp-online wyliczył, że jednostka w Garzweiler w ciągu ostatnich 50 lat „pochłonęła” 16 miejscowości; jej rozbudowy zmusiły 11 tys. osób do przesiedlenia.
Poza jednostkami RWE, w Niemczech jest jeszcze siedem aktywnych odkrywek węgla brunatnego. Inwestycje niedaleko Cottbus: w Welzow, Nochten i Jänschwalde należą do lokalnego przedsiębiorstwa energetycznego – firmy LEAG (właścicielami są Czesi z koncernu EPH i z funduszu inwestycyjnego PPF). Kopalnia w Amsdorf, tuż obok Halle nad Soławą jest własnością spółki z branży chemicznej Ramonta. Odkrywkami spod Lipska: połączonymi kopalniami w Schleenhain i inwestycją zlokalizowaną w Profen zarządza MIBRAG należący również do czeskiego EPH.
Spośród właścicieli odkrywek jedynie RWE nadal snuje plany o powiększaniu terenów pozyskiwania węgla brunatnego. Przez lata mówiono o rozbudowie w Jänschwalde, jednak LEAG zdecydował się nie inwestować w jednostkę, uznając że korzystająca z surowca elektrownia Lausitz jest już przestarzała i nieprzyszłościowa. Z podobnych przyczyn RWE zastanawiało się nad zamknięciem Garzweiler – polityka pierwszeństwa dostępu do sieci prądu z OZE rozstroiła bilans finansowy elektrowni konwencjonalnych; niektóre z nich musiały przejść do rezerwy.
Półtorej godziny drogi na zachód od Bonn, pod graniczącym z Belgią i Holandią Aachen ekolodzy w geście protestu zablokowali dostawy węgla brunatnego do 1800-MW elektrowni w Weisweiler. Na kilka godzin zostało odłączonych większość bloków, funkcjonował tylko jeden o mocy 300 MW. Koncern wykorzystał zdarzenie do podsycenia swojej narracji, którą próbują przekonać, że bez energetyki węglowej dostawy prądu są zagrożone.
Z danych operatorów sieci przesyłowych tj. Amprionu, TenneTu, 50Herz i TransnetBW środnio na przestrzeni całego 2017 r. węgiel brunatny odpowiadał za 25 proc. produkcji prądu; energetyka konwencjonalna dostarczyła 62 proc. energii elektrycznej.
Nic więc dziwnego, że narracja RWE działa na wyobraźnie przedstawicieli energochłonnych biznesów. – Możemy osiągnąć nasze cele wyznaczone na 2020 r., jednak musimy jak najszybciej odłączyć od sieci najstarsze, najmniej efektywne i najbardziej emisyjne elektrownie – uważa prof. Claudia Kemfert, ekonomista energetyki z Deutsches Institut für Wirtschaftsforschung w Berlinie.
Zobowiązanie redukcji emisji CO2 o 40 proc. względem poziomu z 1990 r. jest dla Angeli Merkel, szczycącej się mianem „Energiewende Kanzler” ważne. Tym bardziej, że jak wynika z badania TND Emnid opublikowanego pod koniec sierpnia, Niemcy chcą wyjścia z węgla. 73 proc. ankietowanych stwierdziło, że nie chce obniżenia celów ograniczenia emisji CO2 do 2020 r., a 71 proc. uznało, że następny – tj. obecnie formujący się – rząd w Berlinie powinien rozpisać harmonogram wygaszenia elektrowni węglowych.
– My patrzymy na problem wyjścia z energetyki węglowej od strony technicznej – tłumaczy Klaus Kleinekorte prezes ds. technicznych operatora sieci przesyłowej Amprion. – Dla nas jako operatora jest zupełnie obojętne, czy pozyskujemy energię elektryczną z elektrowni atomowych, węglowych, czy wodnych; dla nas istotne jest, aby zagadnienie rozpatrywać w kategoriach fizycznych, a nie ideologicznych – dodaje.
Powoli, ale skutecznie?
RWE, jako największy w Unii Europejskiej emitent CO2 oraz największy producent energii z węgla w Niemczech nie ma wielu sojuszników. Na początku listopada 50 niemieckich koncernów – m.in. Adidas, SAP, E.ON, T-Mobile, Metro Group podpisały się pod apelem o zwiększenie wysiłku klimatycznego Niemiec, m.in. szybki rozwój OZE oraz silniejszy impuls dla efektywności energetycznej nacisku. Jednocześnie czytamy tam o potrzebie wypracowania „wiarygodnej i społecznie akceptowalnej ścieżki dla energetyki węglowej”. Dalej czytamy tam, że elektrownie emitujące najwięcej CO2 powinny być stopniowo wyłączane w sposób bezpieczny dla systemu energetycznego oraz dla zobowiązań klimatycznych a kluczowym mechanizmem mają być ceny uprawnień do emisji CO2. W sumie można to czytać jako tradycyjne niemieckie „langsam, langsam aber sicher”, czyli „powolutku, powolutku, ale do skutku”.
W Niemczech wszystkich mocy zainstalowanych jest ponad 204 GW, z czego 21 GW stanowią elektrownie na węgiel brunatny, a prawie 30 GW na węgiel kamienny. Prognoza do 2030 r. zmienia te wartości do odpowiednio: 11,5 i 22 GW.
Zagadka, nad którą głowi się dziś cała branża brzmi „kiedy i w jakim stopniu gaz zastąpi węgiel i czy uchwalana właśnie reforma systemu handlu emisjami spowoduje podwyżki cen z dzisiejszych 7 do 20-30 euro. Wówczas nierentowne dziś elektrownie gazowe pracowałyby dłużej, a węglówki potrzebne byłyby tylko w szczycie, a także gdy nie wieje i nie świeci. Kierowano by je stopniowo do tzw. zimnej rezerwy. Stąd pojawił się pomysł, aby nieco rozwodnić reguły pomocy publicznej zaproponowane przez Komisję Europejską. Bruksela chce aby tzw. płatności za moc nie były stosowane dla elektrowni emitujących więcej niż 550 g CO2 na KWh, ale jest bardzo prawdopodobne, że nie będzie do dotyczyć elektrowni pracujących mniej niż 1500 godzin rocznie (efektywna elektrownia powinna pracować 8 tys ).
Odejście od energetyki atomowej spowodowało wzrost emisyjności niemieckiej gospodarki – w 2016 r. odnotowali 2,6 proc. przyrost w porównaniu do roku poprzedzającego. Część niemieckich działaczy klimatycznych przyznaje niechętnie w nieoficjalnych rozmowach, że należało zastosować odwrotną kolejność – najpierw węgiel, później atom. Ale głośno nikt tego nie powie, energetyka atomowa nie ma w Niemczech sojuszników, a jej likwidację popierają wszystkie liczące się partie.