Spis treści
Górnicy sprzeciwiają się zamykaniu kopalń i przekonują, że za obecną sytuację Kompanii Węglowej odpowiada rząd. Mają rację, ale etatów tym nie uratują.
Żądanie dalszego utrzymywania wszystkich kopalń, wstrzymanie negocjacji z powodu wątpliwości, czy pełnomocnik rządu ds. restrukturyzacji górnictwa na pewno reprezentuje rząd, aż w końcu zerwanie rozmów z powodu nazwania zachowania związkowców „pajacowaniem” przez wiceministra z kancelarii premiera – to obraz bezradności górników i rosnącego napięcia po stronie rządu.
Trudno się dziwić frustracji górników, bo zarząd Kompanii Węglowej podjął decyzję o likwidacji części kopalń bez zgody związków zawodowych, a do tego ich szefowie nie przywykli. Jednak równie trudno zrozumieć, że zamiast trudnych ale racjonalnych zmian związki zawodowe podburzają górników do protestów i mamią ich wizją zachowania status quo.
Wina rządu
Za złą sytuację, w jakiej znalazło się śląskie górnictwo, odpowiada rząd.
Górnicy jednego są pewni – za złą sytuację, w jakiej znalazło się śląskie górnictwo, odpowiada rząd. Mają absolutną rację, chociaż winę po równo ponoszą wszystkie rządy co najmniej od 2003 roku, kiedy utworzono Kompanię Węglową. Połączenie 23 rentownych i nierentownych kopalń miało pomóc w ich restrukturyzacji, doinwestowaniu tych rokujących na przyszłość i w końcu prywatyzacji całej spółki.
Przez ponad dekadę, oprócz łączenia kopalń, zrobiono niewiele. Na więcej nie zgadzali się górnicy, a rząd nie chciał im wchodzić w paradę, skoro firma jakoś funkcjonowała i dawała pracę. Ale bez restrukturyzacji Kompania nie była wstanie ani generować wystarczających zysków na inwestycje, ani dywidendy do budżetu.
Najwięcej na sumieniu ma rząd Donalda Tuska, który w ciągu siedmiu lat miał niepowtarzalną okazję poprawy sytuacji w KW
Najwięcej na sumieniu ma rząd Donalda Tuska, który w ciągu siedmiu lat miał niepowtarzalną okazję poprawy sytuacji w KW. Powstrzymując wzrost kosztów, przy rosnących cenach węgla, mógł uzdrowić i sprywatyzować spółkę. Zamiast tego do ostatnich dni przed swoim odejściem z rządu i tuż przed wyborami do europarlamentu Tusk obiecywał górnikom, że nie dopuści do likwidacji żadnej kopalni, chociaż nowy prezes Kompanii, Mirosław Taras, poinformował go, że to warunek przetrwania firmy. Zamiast likwidacji najbardziej nierentownych kopalń, to Taras musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Związkowcy przyklasnęli. Tusk zyskał spokój przed wyborami, a związkowcy wrócili z rozmów z tarczą. W rzeczywistości zyskali tyle, że nowy zarząd i premier mają już nóż na gardle i brak czasu na negocjacje.
Nóż na gardle
Bez zdecydowanych działań zarząd Kompanii Węglowej za miesiąc, zgodnie z prawem, będzie musiał ogłosić upadłość spółki. To byłby dopiero początek reakcji łańcuchowej, bo oznaczałoby, że poddostawcy KW nie otrzymają zapłaty i pewnie wielu z nich także zbankrutuje.
Górnicy odpowiadają, że ich to nie interesuje, bo plany trzeba było wcześniej z nimi skonsultować. Tylko, po pierwsze, jakie to ma znaczenie, skoro sytuacja wygląda tak, że nawet jeśli dopną swego i rząd wstrzyma przyśpieszoną restrukturyzację, to spółka upadnie? Po drugie, plany były konsultowane. Już ponad pół roku temu związki zawodowe z Sośnicy-Makoszowy wyraźnie wyraziły swoje zdanie na plan prezesa Tarasa (realizowany teraz przez nowy zarząd): „Strona społeczna po otrzymaniu informacji przekazanej przez dyrekcję kopalni o założeniach do w/w programu restrukturyzacji, uważa ten program za antyspołeczny, antypracowniczy i nie chce dopuścić do likwidacji kopalni, a w konsekwencji do sytuacji jaka zaistniała po likwidacji kopalń Zagłębia Wałbrzyskiego”.
Związki o tym wiedzą
Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy (MKPS) opublikował wczoraj komunikat, w którym przekonuje, że „plan restrukturyzacji Kompanii Węglowej jest programem o charakterze tylko i wyłącznie politycznym. Dla autorów tego programu nie liczą się ludzie pracujący w kopalniach, nie liczy się Śląsk i sytuacja społeczno-gospodarcza w tym regionie, nieważna jest przyszłość górnictwa. Ten program ma na uwadze wyłącznie fakt, że za kilka miesięcy odbędą się wybory parlamentarne i tylko z tej perspektywy tworzono ów dokument”.
Związkowcy doskonale wiedzą, że dni (dosłownie) Kompanii są policzone.
Trudno go zinterpretować inaczej niż tak, że związkowcy doskonale wiedzą, że dni (dosłownie) Kompanii są policzone. Gdyby spółka mogła funkcjonować nadal, rząd na pewno nie zabrałby się za tak trudną reformę tuż przed wyborami parlamentarnymi (co udowodnił m.in. rząd Tuska). A skoro zabiera się za reformę teraz, to oznacza, że do wyborów Kompania na pewno upadnie i mleko się rozleje.
Pomysły górników nie pomogą
Tym bardziej dziwi fakt, że zamiast współpracować z rządem, górniczy związkowcy wolą karmić pracowników Kompanii, którzy mają mniejszą wiedzę od nich, cudownym pomysłami jak ten z listu do… przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. MKPS prosi w nim, aby Tusk przekonał Radę i Komisję Europejską do zgody na przyznanie pomocy publicznej dla górnictwa. Prawda jest jednak taka, że stosunek UE do górnictwa jest jasny – pomoc publiczna dla górnictwa jest dozwolona tylko i wyłącznie na likwidację kopalń. Na pewno Bruksela nie zmieni swojej zielonej strategii do 2050 roku w ciągu najbliższych dni.
Wśród mrzonek można zapisać także kolejne pomysły, jak zakaz importu węgla z Rosji. Nie można tego zrobić wprost ze względu na przynależność obu krajów do WTO, ponadto rosyjski węgiel jest lepszej jakości i dlatego nie da się zakazać jego importu przepisami środowiskowymi. Z tego samego powodu w ogóle go do Polski importujemy, jest mniej zasiarczony, a paliwa o takich parametrach wydobywa się w Polsce mało.
Inny pomysł górników to zmniejszenie akcyzy na węgiel. W długich wywodach o tym jak polityka fiskalna rządu doprowadza górnictwo do upadłości nie znajdziemy jednak informacji, że akcyza jest wymagana przez unijne przepisy i stosowana wszędzie w UE, a poza tym w Polsce zwolniony jest z niej węgiel dla energetyki, dla przemysłu energochłonnego i dla gospodarstw domowych – czyli kluczowych klientów górnictwa.
Następny złoty środek, zdaniem górników, to sprzedaż podupadających kopalń państwowym spółkom energetycznym. Najchętniej PGE (bo ma dużo pieniędzy i kopalnie węgla brunatnego) albo Tauronowi (bo już ma doświadczenie w restrukturyzacji dwóch poprzednich podupadających kopalń, które po wielu latach doinwestowywania dopiero wychodzą na prostą). Tyle tylko, że to spółki giełdowe, a pozostali akcjonariusze nie chcą kupować piekarni, aby mieć dostawy chleba. Każde nowe informacje, że energetycy będą musieli ratować kopalnie z własnych, i tak napiętych już inwestycjami, budżetów obniża ich wycenę
Coraz wyższe koszty
Górnicy słusznie zwracają uwagę, że dziesięć lat temu, przy o wiele niższych cenach węgla, kopalnie były rentowne (chociaż nawet wtedy nie wszystkie) i nie widzą powodu, dla którego teraz nie miałaby tak być. Powód jest prosty – przez ostatnią dekadę koszty wydobycia rosły (w sumie o prawie 100 proc.), bo kopano coraz głębiej i coraz dalej od szybów, którymi do pracy dojechać muszą górnicy, a na powierzchnię wyjeżdża węgiel. Ale jeszcze szybciej rosły koszty pracy, bo związki, nawet w najtrudniejszych dla górnictwa latach, nie chciały się zgodzić nawet nie tyle na obniżki, co na brak podwyżek płac.
Nie chciały także zaakceptować np. sześciodniowego tygodnia pracy, który po pierwsze obniżyłby koszty maszyn (zarabiałyby na siebie nawet w soboty), a po drugie pozwolił na przyjęcie do pracy większej liczby górników (bo każdy pracownik i tak fedrowałby tylko pięć dni w tygodniu). Związki, wbrew temu co głoszą, blokowały więc zatrudnienie większej liczby osób, troszcząc się przede wszystkim o swoich członków, czyli aktualnych pracowników.
Ceny nie wzrosną
Ceny nie wzrosną. Nadpodaż węgla będzie coraz większa
Czekaniem na Godota jest liczenie, że ceny węgla znowu pójdą w górę i najlepsze kopalnie znowu zaczną pokrywać straty tych gorszych. W Polsce od lat mamy większa produkcję węgla, niż zużycie. A ta nadpodaż w najbliższych latach będzie się tylko pogłębiać, bo więcej węgla wydobywać będzie się w Zagłębiu Lubelskim (tam koszty są znacznie niższe), a mniej zużywać w energetyce. Po pierwsze nowe elektrownie potrzebują o nawet o jedną trzecią mniej węgla, aby wyprodukować tę samą ilość prądu, po drugie bloki na węgiel brunatny wypierają te na węgiel kamienny, produkują taniej, po trzecie mamy coraz więcej odnawialnych źródeł energii (OZE) i przynajmniej do 2030 roku ich udział będzie stale rósł, a po czwarte planujemy budowę elektrowni atomowej. Tymczasem zużycie energii w ostatnich latach niemal stanęło w miejscu i wbrew prognozom nie chce rosnąć (modernizuje się m.in. przemysł ciężki).
Jedyną szansą dla krajowej nadprodukcji węgla mógłby być jego eksport, ale ten od wielu lat spada, bo w Europie zużywa się go coraz mniej (m.in. przez rozwój OZE i nowocześniejsze elektrownie), a do tego jest coraz tańszy. Cenę węgla mocno zbiła rewolucja łupkowa w Stanach i plany ograniczania jego zużycia przez takich odbiorców jak Chiny (przyszłość energetyki także opierają w coraz większym stopniu na OZE i atomie). Polski, wydobywany w trudnych warunkach geologicznych (cztery kopalnie przeznaczone do likwidacji narażone są na ciągłe tąpnięcia i zaciskanie górotworu) i w starych kopalniach jest zbyt drogi, aby znaleźć odbiorców na Zachodzie. Nawet Ukraina, mimo konfliktu z Rosją, to stamtąd będzie importować paliwo, którego nie wydobywają już kopalnie w Donbasie.
Rządowy plan
Chociaż plan przygotowany przez pełnomocnika rządu ds. restrukturyzacji górnictwa, Wojciecha Kowalczyka, z generalnym problemem nadpodaży węgla się nie mierzy (jak tłumaczy w rozmowie z red. Bacą-Pogorzelską na www.gornictwo2-0.pl, teraz nie było na to czasu), to na pewno ma szansę uratować KW przed upadłością. Chociaż i to, co zaproponował rząd może się okazać niedozwoloną pomocą publiczną, to jednak daleko temu do pomysłów ciągłego dosypywania pieniędzy z podatków, które mają górnicy.
Nowej pracy będzie musiało szukać „tylko” 3 tys. z 47 tys. pracowników Kompanii.
Plan zakłada stopniową likwidację (z możliwością sprzedaży, jeżeli znajdą się inwestorzy), czterech z czternastu kopalń Kompanii. To kopalnie, które łącznie generują 80 proc. strat gotówkowych KW. Reszta ma być ratowana przez wniesienie do nowej spółki, która zostanie dokapitalizowana, aby mogła regulować swoje długi, albo sprzedana innej państwowej firmie – Węglokoksowi. Do nich trafi większość pracowników z likwidowanych kopalń. Pozostali, głównie obsługa administracyjna, będą mogli skorzystać z wielomiesięcznych odpraw, albo nawet przez cztery lata otrzymywać 75 proc. wynagrodzenia bez konieczności pracy (do otrzymania emerytury). Nowej pracy będzie musiało szukać „tylko” 3 tys. pracowników spośród wszystkich 47 tys. zatrudnianych w Kompanii.
Kto odpowie za upadłość?
Chociaż zwolnienie 3 tys. osób w ciągu dwóch lat to ogromna strata dla regionu, to nic w porównaniu do doprowadzenia do upadłości całej Kompanii Węglowej. Wtedy stracą nawet nie tyle pracownicy, bo kopalnie jeszcze przez jakiś czas będą pracować pod okiem syndyka, ale tysiące mniejszych firm – dostawców dla Kompanii. Większości z nich KW jest wina pieniądze za ostatnie 6 miesięcy. Jeżeli upadnie, ci przedsiębiorcy nie doczekają się zapłaty.
Stawką gry związkowców z rządem są dziesiątki tysięcy miejsc pracy zwykłych górników. Pora więc Panowie na racjonalne decyzje, a nie wzajemne obrażanie się.