Spis treści
Ministerstwo Gospodarki chce wprowadzić normy jakości dla węgla, które wypromowałyby polski surowiec, a pogrążyły rosyjski. Pierwsze podejście to porażka – dopuszczalne parametry pasują idealnie do węgla z importu.
– Wygląda to tak, jakby ktoś zrobił to specjalnie – mówi zdziwiony menedżer jednej z górniczych spółek. – Nie wierzę w żadne spiskowe teorie, ale przecież dla polskiego węgla to byłaby katastrofa – komentuje w rozmowie z nami rządowe propozycje przepisów, które teoretycznie miałyby zablokować import węgla z Rosji.
W połowie września pojawiły się w Sejmie trzy projekty ustaw. Pierwszy z nich to zgłoszona przez PO nowelizacja ustawy o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw.
Napisali go urzędnicy resortu gospodarki, ale nazwijmy go projektem Gadowskiego, od nazwiska posła Krzysztofa Gadowskiego, reprezentującego grupę parlamentarzystów PO, którzy formalnie wnieśli projekt pod obrady Sejmu.
Rządowy projekt przepisów oznaczałby katastrofę dla polskich kopalń, bo rosyjski węgiel jest lepszej jakości.
Projekt ustanawia dla węgla podobne zasady kontroli, jakie obowiązują od wielu lat dla benzyny i gazu. Kiedy ustawa zostanie zmieniona, a ma to nastąpić do końca października, minister gospodarki określi rozporządzeniem normy jakości dla paliw stałych (czyli węgla), „biorąc pod uwagę stan wiedzy technicznej w tym zakresie wynikający z badań tych paliw, a także doświadczeń w ich stosowaniu, ze szczególnym uwzględnieniem ograniczenia emisji gazów cieplarnianych“.
Resort poprosił Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu o opracowanie stosownych norm.
Za dużo tu siarki
A rezultat wygląda właśnie tak, jak opisaliśmy na początku. – Te parametry spełnią najwyżej groszki ekologiczne, większość polskiego węgla wypada – mówi naukowiec z innej śląskiej placówki naukowej, który chce pozostać anonimowy żeby kolegów z ICHPW nie stawiać w niezręcznej sytuacji. – Normy siarki (0,6 proc.) spełnią nieliczne polskie kopalnie, maksymalna zawartość popiołu na poziomie10 proc. eliminuje wszystkie.
Wbrew obiegowym opiniom pojawiającym się w mediach, węgiel rosyjski ma bowiem lepsze parametry niż nasz. – To jest bardzo dobry węgiel, który musimy innymi sposobami, nie odwołując się do jakości, próbować ograniczyć – mówił na posiedzeniu sejmowej komisji gospodarki Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Górnictwa w Ministerstwie Gospodarki.
Stąd resort gospodarki ma do rozwiązania kwadraturę koła – chce określić normy jakości dla węgla, wiedząc, że nasz surowiec ma gorsze parametry niż importowany.
Nasz rozmówca – naukowiec dziwi się też procedurze. – Nie wiem o co chodzi, nie rozumiem dlaczego Ministerstwo Gospodarki wybrało też taki dziwaczny sposób pisania rozporządzenia? Dlaczego nie poproszono o opinie wszystkich placówek naukowych, które się tym zajmują, tylko wybrano jedną – Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla?
Dyrektor IChPW nie odpowiedział na naszą prośbę o kontakt.
Spokojnie, na razie zaczynamy
– To jest dopiero propozycja IChPW, który zasięga opinii środowiska – uspokaja w rozmowie z WysokieNapiecie.pl dyrektor Kaliski. – To nie są nawet żadne formalne konsultacje, bo te zaczną się dopiero po uchwaleniu ustawy, gdy ministerstwo przedstawi oficjalnie projekt rozporządzenia. Nie ma też mowy, że takie właśnie normy znajdą się w projekcie rozporządzenia. Chcemy po prostu być gotowi, gdy ustawa zostanie uchwalona.
Ale nawet bez nieszczęsnych pomysłów IChPW ustawa Gadowskiego kiepsko się broni. Adam Gorszanów, szef Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla wylicza wiele jej wad. – Nie ma w ogóle mowy o jakości węgla brunatnego, którego kilkaset tysięcy ton zużywa się u nas do celów opałowych. Tymczasem on ma gorsze parametry niż kamienny. Nie ma też żadnych przepisów, które określają sposób popierania próbek węgla do badań (ma to robić Służba Celna). To jest ewidentny bubel prawny.
Za sprzedaż węgla o niższych parametrach w projekcie Gadowskiego zapisano wysokie kary – od 50 tys. do nawet pół miliona złotych. Można też spędzić trzy lata za kratkami.
Projekt Gadowskiego 1 października rozpatrzy sejmowa komisja nadzwyczajna ds. energetyki i surowców energetycznych.
Nieszczęsny „niesort”
Ale przysłuchując się argumentom rządu, można zwątpić czy ten projekt jest w ogóle potrzebny.
– Polski sektor wydobywczy węgla kamiennego nie jest w stanie zaspokoić zapotrzebowania na tzw. węgiel gruby, ponieważ zużywa się go, w zależności od przeznaczenia, od 12 do 16 mln ton rocznie, z czego my praktycznie, jako sektor, mamy możliwość dostarczenia około 6 do 7 mln ton. Po prostu nasz proces wydobycia węgla nie daje takiej możliwości – mówił w Sejmie dyr. Kaliski.
Węgiel przywożony z Rosji za 250 zł za tonę w Polsce jest sortowany. Najlepszy sort sprzedaje się za 600-700 zł/t.
Dodał, że rządowi najbardziej zależy na wyeliminowaniu tzw. niesortu. To najtańszy rosyjski węgiel, który importuje się do Polski bez nadawania mu jakiejkolwiek klasy. Można go kupić po ok. 250 zł za tonę. Po przywozie do Polski sortuje się go na grubszy (przeznaczony dla indywidualnych odbiorców i znacznie droższy) oraz miał (dla elektrowni i ciepłowni).
Grubszy po przesortowaniu sprzedaje się po 600-700 zł za tonę. Zarobek jest na tyle duży, że miał można sprzedać dużo taniej, wypierając polskich producentów w przetargach dla miejskich ciepłowni, szpitali czy szkół.
Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, kto importuje ten „niesort“.
Na polskim rynku działają dwie wielkie spółki rosyjskie – KTK (Kuzbasskaja Topliwnaja Kompania) i SUEK (Sibirska Ugolno – Energeticzeskaja Kompania). Obie poczynają sobie coraz śmielej, SUEK otworzył nawet terminal w Dąbrowie, nomen omen Górniczej. Żadna z nich oficjalnie nie ma w ofercie „niesortu”, ale wiadomo, że nikt się do tego nie przyznaje.
Oprócz nich węgiel przywożą mniejsze polskie firmy. Czasem mieszają go z najsłabszym jakościowo.
Czy są możliwe normy jakości, które pogrążą węgiel rosyjski, a uratują polski? Zdaniem naszych rozmówców nie warto o tym w ogóle myśleć – takich norm nie ma.
Koncesje załatwią, ale kogo?
Rząd szykuje jeszcze inną receptę – drugi projekt ustawy. Tym razem zmiany dotyczyć miałyby Prawa energetycznego. Formalnych projektodawców reprezentuje poseł PO Andrzej Czerwiński.
Projekt, również przygotowany w resorcie gospodarki, wprowadza koncesje na obrót węglem – zarówno import jak i sprzedaż w kraju.
Koncesje będzie wydawał Urząd Regulacji Energetyki. Warunkiem wydania ma być siedziba na terytorium jednego z państw UE (ew. Szwajcarii lub EFTA), posiadanie odpowiedniego finansowania oraz „możliwości technicznych gwarantujących prawidłowe wykonywanie działalności”. URE mogłoby co najwyżej przeciągać postępowanie ws. wydania koncesji, ale firmy, które już handlują na polskim rynku w tym czasie i tak mogłyby kontynuować swoją działalność. Nie należy się też łudzić, że SUEK i KTK ostatecznie koncesji nie dostaną. Firmy stać na dobrych prawników i wymagane zabezpieczenia finansowe. Jeśli to one przywożą „niesort“, to on będzie się nadal pojawiał.
Ale wymóg posiadania koncesji może wyeliminować z rynku wielu z ok. 10 tys. mniejszych pośredników. To firmy, które sprzedają opał głównie na wsiach i w małych miastach. Zakładając ostrożnie, że każda z nich zatrudnia 5 osób, to daje 50 tys. ludzi.
Rząd podsuwając projekt posłom PO poszedł na skróty. Nie ma tam nawet wymaganej przez prawo przy projektach rządowych tzw. OSR-ki, czyli oceny skutków regulacji. Nie dowiemy się jaki będzie więc wpływ koncesji na rynek pracy.
Stracą też konsumenci, którzy nie będą mogli kupić węgla w swojej wsi czy miasteczku. – Projekt oznacza ewidentne oddalenie się konsumentów od punktów sprzedaży – mówi Gorszanów. Bo Państwowe Składy Węgla, o ile powstaną, raczej klientowi pod dom węgla nie dowiozą.
– To kwestia wyboru – coś się zyskuje, coś się traci. Albo chcemy mieć uporządkowany rynek węgla albo nie, albo rybka albo akwarium – mówi urzędnik zaangażowany w prace.
URE pod zwałami koncesji
Na jakiś czas rynek może zamknąć się ponadto na nowych handlarzy z powodu oczekiwania na koncesję. Projekt ustawy wprawdzie przewiduje stworzenie 34 dodatkowych etatów w URE, ale to i tak mało. Jeśli tylko połowa z 10 tys. firm wystąpi o koncesje, to jeden urzędnik będzie miał ponad 150 wniosków do rozpatrzenia.
Rząd nie ukrywa jednak, że cała walka z zagranicznym węglem to działania doraźne, tak żeby choć trochę powstrzymać import w tym i przyszłym roku.
Choć pojawiła się już iskierka nadziei, że decydenci zaczynają wreszcie myśleć racjonalnie.
Po dymisji Donalda Tuska, którego nieszczęsna obietnica niezamykania nawet trwale nierentownych kopalń narobiła sporo szkód, minister gospodarki Janusz Piechociński po raz pierwszy wspomniał, że może to być konieczne.
– Biorąc pod uwagę kategorie ekonomiczne resort gospodarki zdecydował o uruchomieniu mechanizmu wygaszania nieefektywnych pokładów i kopalń poprzez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń (SRK) – stwierdził cytowany przez PAP.
Będzie to wymagało kolejnej zmiany ustawy, bo SRK, zgodnie z prawem nie może już przejmować nowych kopalń.
Jeśli Piechociński naprawdę się na to zdecyduje i nie ugnie się pod szantażem związków, to może spółki górnicze odzyskają płynność finansową i będą mogły inwestować w najbardziej efektywne złoża, zamiast, jak teraz, rozdrabniać i tak szczupłe środki na utrzymanie etatów wyłącznie socjalnych.