Spis treści
Czego możemy się nauczyć od Brytyjczyków i Francuzów gdy będziemy rozwijać energetykę atomową.
Polska Grupa Energetyczna zakończyła 8 lipca jeden z najdłuższych przetargów w dziejach III RP i wybrała inżyniera kontraktu, który doradzi PGE przy budowie pierwszej polskiej elekrowni atomowej. Został nim brytyjski AMEC.
W przyszłym roku, jak zapowiada Jacek Cichosz, prezes jądrowej spółki PGE, ruszy postępowanie mające wyłonić dostawcę technologii, inwestora oraz finansowanie elektrowni.
AMEC to brytyjska firma inżynierska. Zatrudnia ponad 20 tys. ludzi na całym świecie, choć oczywiście doradzają nie tylko przy elektrowniach jądrowych.
Brytyjczycy w przeciwieństwie do Francuzów czy Amerykanów nie eksportują własnych reaktorów. Ba, nawet ich obecne elektrownie atomowe należą w większości do francuskiego EDF.
Ale atomowej strategii Zjednoczonego Królestwa trudno odmówić konsekwencji.
Atom motorem wzrostu
Wielka Brytania obok Francji jest liderem „atomowego klubu” państw UE. Kontrakt, który w tym roku podpisał brytyjski rząd z francuskim gigantem EDF i chińskim partnerem na budowę kolejnych dwóch bloków elektrowni w Hinkley Point wywołał olbrzymie kontrowersje.
Jak już pisaliśmy, rząd brytyjski zdecydował się zawrzeć z inwestorem tzw. kontrakt różnicowy. Bez tego żaden inwestor nie zdecydowałby się na tak ogromne ryzyko.
Jeżeli w ciągu 25 lat od oddania elektrowni rynkowa hurtowa cena prądu spadnie poniżej 92,5 funta za MWh, to brytyjski rząd dopłaci inwestorom różnicę. Jeśli przekroczy tę kwotę, to inwestor zwróci różnicę do budżetu. Plan wypali, jeśli Komisja Europejska zgodzi się na pomoc publiczną dla projektu, prawdopodobnie nastąpi to w ciągu najbliższych miesięcy.
Kontrakt wywołał falę krytyki, głównie z powodu kosztów. Choć rząd twierdzi, że umowa nie będzie miała wpływu na cenę rynkową energii, to jednak będzie poważnym obciążeniem dla budżetu, zwłaszcza, że w planach jest wybudowanie do 2030 r. 12 nowych jednostek o łącznej mocy 16 tys. MW.
Więcej na ten temat w naszym wywiadzie z brytyjskim ministrem energetyki Edem Davey’em
Będą powstawać w podobnym systemie kontraktów różnicowych. Rząd brytyjski dopłaci więc inwestorom miliardy funtów.
A jednak uznał, że i tak się opłaca. Dlaczego? W odpowiedzi na to pytanie pomaga….
Rzut oka na brytyjski kompleks jądrowy
Wedle opracowanego przez brytyjski rząd programu rozwoju energetyki jądrowej Brytyjczycy chcą produkować z atomu aż 50 proc. prądu (dziś to 20 proc.).
W sektorze jądrowym zatrudnionych jest 40 tys. ludzi. To nie tylko pracownicy elektrowni i ich otoczenia. Anglikom przez przez 50 lat udało się stworzyć przemysł pracujący na potrzeby zarówno rodzimych elektrowni jak i na eksport.
Przykładem jest URENCO – firma zajmująca się wzbogacaniem uranu, która odpowiada za zaopatrzenie 40 proc. rynku. Spółka pracuje m.in. dla EDF, dla elektrowni amerykańskich.
Inny przykład to fabryka paliwa jądrowego amerykańsko – japońskiego koncernu Westinghouse w Springfields, która dostarcza paliwo do wielu elektrowni w Europie.
Rozumowanie brytyjskiego rządu zawarte m.in. w dokumencie „Atomowa przyszłość Zjednoczonego Królestwa” można streścić tak: Wielka Brytania rozwija sektor jądrowy nie tylko dlatego, że sama potrzebuje prądu,, ale także dlatego, że sektor jądrowy będzie przez wiele lat zapewniać miejsca pracy, nie tylko w samych siłowniach, ale także przy dostawie paliwa, serwisowaniu ich, usługach inżynieryjnych oraz, last but not least, przy zamykaniu już wysłużonych elektrowni.
Brytyjczycy liczą, że ich firmy będą zdobywać kontrakty w sferze energetyki jądrowej na całym świecie. Podobny model zbudowali Francuzi – Areva i jej wielka fabryka paliwa w La Hague pracują dla sektora atomowego we wszystkich niemal krajach dysponujących atomową technologią.
W ich rachubach koszt kontraktów różnicowych ostatecznie przyczyni się do rozruszania całej gospodarki, tak jak w rachubach niemieckich koszt wsparcia dla odnawialnych źródeł energii (w zeszłym roku 24 mld euro) ma być motorem wzrostu gospodarczego i niemieckiego eksportu.
Polska chce wybudować swą pierwszą elektrownię jądrową do 2025 r. Wszyscy potencjalni dostawcy technologii obiecują, że znaczna część prac przy budowie (nawet 60 proc. ) odbędzie się przy udziale polskich firm. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego – sporo polskich przedsiębiorstw buduje np. elektrownię atomową w Olkiluoto w Finlandii.
Ale kiedy wybudujemy już obie elektrownie atomowe, kosztem przypomnijmy, może nawet 50 mld zł, warto zadać sobie pytanie – jaki będzie ich wkład w gospodarkę już po wybudowaniu. Oczywiście, będą miejsca pracy w samych elektrowniach i ich otoczeniu. Ale co poza tym?
PGE i polski rząd chcą naśladować Brytyjczyków i również stworzyć warunki do inwestycji w elektrownie atomowe przy pomocy kontraktu różnicowego.
Ale Polska nie ma tak rozwiniętego przemysłu jądrowego jak Brytyjczycy. Bez programu jego stworzenia trudno będzie mówić o długofalowych, liczonych w dziesiątki lat, korzyściach dla gospodarki.
Kiedy więc zaczniemy negocjować z potencjalnymi dostawcami technologii atomowych, warto ich zapytać na jakie inwestycje w sektor atomowy możemy liczyć w perspektywie wielu lat. Np. czy jest szansa na umieszczenie u nas fabryki paliwa?
Tego jednak nie jest w stanie zrobić sama PGE, bo to nie jej „działka”. Po dymisji zmęczonej już Hanny Trojanowskiej wakuje stanowisko pełnomocnika ds. energetyki jądrowej. A powinien być ktoś w rządzie, odpowiedzialny za program rozwoju energetyki jądrowej i za jego znaczenie dla całej gospodarki.
Jeśli nie kontrakt różnicowy, to co?
Choć PGE nie ukrywa, że brytyjski kontrakt różnicowy będzie wzorem dla polskiego modelu budowy energetyki atomowej, to nie jest to jedyny funkcjonujący dziś system.
Francuzi, dla budowy trzeciego bloku elektrowni we Flamanville (na zdjęciu) stworzyli model zwany Exeltium, od nazwy konsorcjum, które w 2006 r. zawarło umowę z EDF.
W skład konsorcjum weszło 25 firm, największych francuskich konsumentów energii, m.in. hutniczy giganci Arcelor Mittal i Rio Tinto Alcan, paliwowy Total, Solvay , Rhodia i Arkema – wielkie firmy chemiczne. Po liberalizacji rynku energii we Francji zależało im na przewidywalności cen – koszty prądu to w tych firmach od 15 do 50 proc. wszystkich wydatków.
Francuski rząd zorganizował w 2005 r. okrągły stół energetyków i przemysłowców, a jego efektem było właśnie powstanie Exeltium.
Pierwotnie kontrakt opiewał na dostawę 311 Twh energii przez 24 lata, ale po wybuchu kryzysu gospodarczego w 2008 r. ilość energii zmniejszono do 148 Twh. Ceny prądu nie ujawniono, wiadomo tylko, że musi być konkurencyjna w porównaniu do rynkowej. Konsorcjum w 2010 r. przekazało EDF zaliczkę na poczet dostaw – 1,7 mld euro.
W sumie 27 firm w ponad stu zakładach zatrudniających blisko 60 tys. ludzi otrzymuje w ramach kontraktu 7 TWh prądu rocznie (dla porównania roczne zużycie Polski w 2013 r. to 157 Twh).
Dla firm wchodzących w skład Exeltium dodatkową zaletą kontraktu jest to, że konsorcjum działa na zasadzie tzw. project finance – dług Exeltium nie obciąża finansów spółek, które je tworzą.
EDF również jest zadowolony – otrzymał zaliczkowo 1,7 mld euro, które mógł przeznaczyć na budowę trzeciego bloku we Flamanville.
Exeltium w porównaniu z kontraktem różnicowym ma wiele zalet – przede wszystkim nie obciąża budżetu państwa. Poza tym Komisja Europejska zatwierdziła już ten model.
Czy w Polsce coś takiego ma szanse? Na razie tylko jeden wielki konsument prądu – KGHM został członkiem atomowego konsorcjum. To jednak inna sytuacja – KGHM będzie udziałowcem elektrowni.
Jednak „energożerne firmy” – PKN Orlen, Grupa Azoty, spółki węglowe, prywatne huty, w tym Arcelor Mittal mogłyby przecież stworzyć konsorcjum na wzór Exeltium, jeśliby uznały, że to się opłaca.
Ale z inicjatywą musiałby, podobnie jak we Francji, wyjść rząd.