Spis treści
31 grudnia 2021 kadmowe pręty sterujące przerwały po raz ostatni reakcje łańcuchowe w jedynych reaktorach elektrowni Brokdorf koło Hamburga, Grohnde w Dolnej Saksonii oraz w ostatnim działającym bloku Gundremmingen w Bawarii. Z niemieckiego systemu zniknęło w tym momencie na dobre ponad 4 GW stabilnych mocy dostarczających energię elektryczną dzień i noc, bez względu na pogodę.
Przykładając to do sytuacji systemów energetycznych z ostatnich miesięcy – rosnącego zużycia energii, słabej generacji elektrowni wiatrowych, ograniczonej ilości wody w hydroelektrowniach, śpieszącego na ratunek węgla i aberracyjnych cen – moment można nazwać co najmniej niefortunnym. Ale kolejny już niemiecki rząd bez wahania realizuje plan przyśpieszonej likwidacji energetyki atomowej w tym kraju, ogłoszony w 2011 roku, zaledwie kilka tygodni po katastrofie w elektrowni atomowej Fukushima Daiichi.
W Sylwestra 2022 r. do historii przejdą też już trzy ostatnie reaktory w elektrowniach: Emsland (1335 MW), Neckarwestheim (1310 MW) oraz Isar (1410 MW). To kolejne 4 GW mniej w pracujących na okrągło i nieemitujących CO2 źródłach wytwarzania.
Także 31 grudnia RWE wyłączyło też ponad 900 MW w trzech blokach na węgiel brunatny.
Nie będziemy tu rozważać sensowności niemieckiego scenariusza. Jednak w dzisiejszych czasach na pewno znalazło by się wielu chętnych na co prawda używaną, ale w całkiem dobrym stanie atomówkę. Niestety, nie da się jej sprzedać za granicę, jak VW Golfa, którym przysłowiowy niemiecki emeryt jeździł tylko na zakupy…
Można jeszcze zauważyć, że terminy Atomausstieg nie zostały zmienione nawet w obliczu opóźnień wokół Nord Stream 2. A przecież gaz ma, przejściowo oczywiście, zastąpić inne dyspozycyjne źródła energii elektrycznej. Chociaż ostatnio częściej Niemcy ratują się importem, wpędzając czasem w kłopoty sąsiadów, a czasami i nabijając kabzę jednostkom, których właściciele nie zezłomowali albo przez nieuwagę, albo przez zakazy wiecznie czarnowidzących operatorów.
Będzie atom czy nie będzie
Niemcy odchodzą od atomu w momencie kryzysu, który przynajmniej kilku krajom UE uzmysłowił ryzyko nieposiadania elektrowni jądrowych. Najbardziej spektakularnym wydarzeniem jest zwrot w Niderlandach, od prawie 50 lat eksploatujących pojedynczy i niebyt wielki (482 MW) reaktor w Borssele. Nowa koalicja rządowa ogłosiła, że będzie budować nowe elektrownie i zarezerwowała już na wsparcie odpowiednich prac wcale niemałe pieniądze: 50 mln euro w przyszłym roku, 200 mln w 2024 i 250 mln euro w 2025 roku.
W sumie do 2030 niderlandzki rząd planuje wesprzeć atom miliardem euro, jednak bez precyzowania, czy w ciągu dekady nowe jednostki powstaną. Nie ma także wciąż modelu finansowania ich budowy.
Belgia od kilku lat jest sceną dziwnych wygibasów wokół stopniowego zamykania 4 belgijskich reaktorów do 2025 r. Właściciele elektrowni gotowi są wydłużyć ich działanie, pod warunkiem, że państwo im za to zapłaci, ale rządy nie mogą się zdecydować. Belgowie zamierzają przeznaczyć za to ponad 100 mln euro na badania nad możliwością zastosowania małych reaktorów modułowych (SMR).
Zobacz także: Czy małe reaktory modularne spowodują, że energetyka atomowa wróci do łask?
Niemal cała reszta Unii, która eksploatuje elektrownie jądrowe (z największych państw UE nie mają ich tylko Włochy i Polska) rozgląda się za możliwością przedłużenia ich działania. To ma sens ekonomiczny – w 2018 r. Komisja Europejska opublikowała raport, z którego wynika, że wydłużenie eksploatacji istniejących elektrowni atomowych w całej UE pozwoliłoby zaoszczędzić w skali całej UE do 2050 r. 88 mld euro. Co ciekawe, analiza zniknęła później ze stron Komisji Europejskiej.
Ale „wyklepanie” elektrowni atomowych nie jest takie proste – wydłużenie im życia także wymaga idących w miliardy euro inwestycji, do których firmy – właściciele elektrowni atomowych – wcale się nie kwapią i oczekują – tak jak w Belgii – wsparcia państw.
Jeszcze gorzej wygląda to z budową nowych elektrowni atomowych. Praktycznie cała Europa Środowa chciałaby, ale nie bardzo jej to wychodzi. Najbardziej zaawansowane są plany Węgier, które podpisały umowę z Rosatomem na budowę dwóch bloków i wynegocjowały też z Rosją kredyt na tę budowę. Rząd czeski po długiej dyskusji ze swoim energetycznym czempionem czyli firmą CEZ ma sfinansować budowę nowej atomówki w 70 proc. CEZ nie kwapił się aby samemu budować angażować się w budowę jądrówki, ostatecznie jednak obiecał, że udźwignie pozostałe 30 proc. Ale czeski projekt wciąż jest w powijakach.
Nowy cel klimatyczny Unii Europejskiej. Czy to się uda?
Po drugiej stronie barykady są Niemcy, Austria i Luksemburg oraz trochę dystansująca się od całej dyskusji Dania. Pierwsze trzy państwa chciałyby odejść od atomu jak najszybciej.
Atom będzie koszerny, ale to nie znaczy, że kapitał popłynie
Tego samego dnia, kiedy ostatnie tchnienie wydały z siebie trzy niemieckie reaktory, wyciekł projekt aktu delegowanego unijnej taksonomii, a więc konkretnych standardów emisyjności, jakie powinny spełniać technologie, aby zostać uznane za „zielone” w sprawozdaniach instytucji finansowych.
W projekcie atom znalazł się na poczesnym miejscu, jako technologia spełniająca kryteria taksonomii pod jednym warunkiem – że cały cykl życiowy energii jądrowej, z produkcją paliwa i zarządzaniem odpadami, nie przekroczy jednostkowej emisji 100 g CO2 na kWh. Warunek jest cokolwiek iluzoryczny, bo wszelkie rachunki pokazują, że wielkość ta dla atomu nie przekracza w najgorszym wypadku 70 g/kWh. To – jak twierdzą zwolennicy atomu – znacznie ułatwi sfinansowanie i ubezpieczenie nowych elektrowni atomowych, choć teoretycznie nieumieszczenie jej w taksonomii wcale nie oznacza, że instytucjom finansowym nie wolno pożyczać pieniędzy na budowę elektrowni atomowych.
Zobacz także: Unijne przepisy o tzw. taksonomii rozstrzygną dokąd popłyną prywatne inwestycje. Dla Polski to kolejny dylemat transformacji
Jak zmieścić atom w modelu
Niemiecki kanclerz Olaf Scholz zachowuje w tej sprawie chłodną głowę, kilkanaście dni temu stwierdził, że znaczenie taksonomii jest przeceniane. I rzeczywiście tak jest, póki co przecież żaden akt prawny nie reguluje finansowania energetyki atomowej (podobnie jak gazowej), ale państwa próbujące budować elektrownie atomowe generacji III plus (tak jak Polska) mają olbrzymie trudności, przede wszystkim z opracowaniem modelu finansowego, w którym elektrownia powstanie.
Warto bowiem pamiętać, że wszystkie obecnie działające europejskie elektrownie atomowe były budowane, gdy nie było rynku energii. Finansowało je bezpośrednio państwo. Dziś też jest to oczywiście możliwe, choć wymaga zgody Komisji Europejskiej, ale to nie wystarczy – potrzebny jest model finansowy, który pozwoli spłacić długi zaciągnięty na budowę elektrowni.
Takich modeli jest kilka, najpopularniejszy jest kontrakt różnicowy, w którym państwo gwarantuje inwestorowi, że zapłaci mu różnicę pomiędzy oczekiwaną przez inwestora ceną, a ceną rynkową. Ale żeby całe przedsięwzięcie miało sens, elektrownie jądrowe muszą powstawać „on time, on budget” czyli zgodnie z harmonogramem i zakładanym budżetem.
Brytyjczycy za nowy atom mogą zapłacić już teraz
To się w UE na razie niestety nie udaje, przykłady francuskiej Flamanville czy fińskiej Olkiluoto są zniechęcające. Duże znaczenie będzie miała budowa nowego bloku w angielskim Hinkley Point. Jeśli francuski EDF uniknie błędów popełnionych przy budowie poprzednich reaktorów, argumenty zwolenników dużych elektrowni starszego typu odzyskają przynajmniej część siły.
Ale niezależnie od tego rodzi się ciągle wiele projektów mniejszych reaktorów, tzw. SMR, które lepiej wpasowują się w model rynku istniejący w Europie czy USA. Część zwolenników energetyki jądrowej właśnie w nich pokłada nadzieje na nuklearny renesans.
Polskie firmy marzą o małym atomie
Tymczasem polski program atomowy wciąż bardziej przypomina pogoń za króliczkiem niż realny plan inwestycyjny. Powód od lat jest ten sam – wciąż brakuje pieniędzy na tę inwestycję i pomysłu jak je pozyskać od odbiorców energii: