Rząd tryska propozycjami uzdrowienia sytuacji w Kompanii Węglowej. Niestety, brakuje wśród nich radykalnej restrukturyzacji, dzięki której Kompania stanęłaby na nogi.
Premier Donald Tusk może być z siebie zadowolony – zapobiegł manifestacji górników w Warszawie, która miała się odbyć 19 maja i zapewnił sobie spokojny przebieg wyborów. Zapewne zyskał też sporo górniczych głosów w wyborach 25 maja…
Populizm, który rozlał się przy okazji spotkań premiera z górnikami może budzić niesmak, ale nowy zarząd Kompanii na czele z Mirosławem Tarasem zyskał kilka miesięcy spokoju aby przygotować plan uzdrowienia sytuacji.
Kompania Węglowa miała ok. 1 mld zł strat na sprzedaży węgla w zeszłym roku ( sprawozdania finansowego jeszcze nie ma). Na zwałach leży ok. 5 mln ton niesprzedanego węgla. Ceny zarówno w kontraktach długoterminowych jak i spotowych zjechały ostro w dół.
Najważniejszym grzechem Kompanii są wysokie koszty wydobycia węgla. Wynikają przede wszystkim z tego, że Kompania skupia kopalnie rentowne i takie, w których wydobycie powinno być dawno zamknięte, ale nie zostało bo nie zgadzają się na to związki zawodowe.
Związkowcy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za kierowanie spółką, ale robią to z tylnego siedzenia blokując jakiekolwiek zmiany.
– Celem powstania Kompanii Węglowej dziesięć lat temu było, między innymi, spokojne przeprowadzenie procesu restrukturyzacji. Tam, gdzie efektywność wydobycia nie mogła być podniesiona, to kopalnia miała być w sposób łagodny wygaszana.
Nie można w nieskończoność prowadzić wydobycia na poziomie 1100-1300 metrów i do każdej tony dopłacać po 160 zł. Ekonomika tego nie wytrzyma, bo kopalnie, które muszą pokrywać te straty również mają pewne ograniczenia efektywnościowe – tłumaczył w styczniu na posiedzeniu sejmowej komisji wiceprezes Kompanii Marek Uszko.
Niestety, jest to wołanie na puszczy…
Przeanalizujmy po kolei wszystkie propozycje ratowania Kompanii Węglowej, o których słyszeliśmy z ust premiera. Wiele z nich to tzw. luźne pomysły, które powinny przybrać najpierw konkretną formę żeby można było coś o nich powiedzieć.
Pomysł pierwszy czyli niech energetyka płaci więcej
– Zarządzający spółkami (energetycznymi – red) muszą pamiętać, że celem ich firm nie jest maksymalizacja zysku, a synergia z całym sektorem górniczym. Czy się to komuś podoba czy nie, spółki państwowe są państwowe dlatego, aby realizować strategię państwa – powiedział premier w połowie maja. Kursy akcji spółek energetycznych poszły w dół, bo inwestorzy odebrali to jako nacisk na zarządy aby „pomogły” Kompanii Węglowej.
Żeby ceny węgla rosły, elektrownie musiałyby kupować więcej węgla. Ale energetyka dusi się dziś od nadmiaru surowca, m.in. z powodu łagodnej zimy. Obowiązkowe zapasy w elektrowniach powinny wystarczyć na 40 dni, a są często dwukrotnie większe. Węgla nie gdzie składować.
Poza widzimisię premiera nie ma więc żadnych powodów dla których surowiec mógłby być droższy.
No chyba, że Donald Tusk w ramach „strategii państwa” osobiście będzie ustalał jego cenę…
W perspektywie 2- 3 lat jeśli ceny prądu na rynku hurtowym będą szły w górę, to w ślad za nimi pójdą i ceny węgla. Pytanie tylko czy Kompania Węglowa doczeka tej podwyżki?
Pomysł drugi – ograniczyć import
Przywóz węgla – zwłaszcza z wrażej Rosji – to ostatnio konik związkowców, ale także polityków. Gdyby udało się go ograniczyć, to sytuacja by się poprawiła. Importujemy ok. 10 mln ton rocznie.
– Teoretycznie importujemy i eksportujemy mniej więcej tyle samo węgla, więc nie ma wielkiego problemu. Ale to ściemnianie, bo eksportujemy miał słabej jakości. Do kraju sprowadzamy natomiast najgrubsze, najdroższe sorty. Różnica w bilansie płatniczym jest ogromna – mówi menedżer jednej z górniczych spółek.
I wzdycha: – Gdybyśmy ograniczyli import z Rosji, w krajowym górnictwie zostałyby 3 mld zł. Sytuacja kopalń wyglądałaby wtedy zupełnie inaczej.
O polityce celnej i importowej UE decyduje jednak Komisja Europejska, a poza Polską nie ma żadnego innego kraju UE zainteresowanego zmniejszeniem importu węgla.
Premier poruczył MSW zbadanie importu „nielegalnego” węgla, co prawdopodobnie ma wystraszyć firmy przywożące węgiel do Polski.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów kierowany od niedawna przez zaufanego Tuska, Adama Jassera, ma się zaś przyjrzeć strukturze rynku węgla.
Minister skarbu, Włodzimierz Karpiński, stwierdził jasno że spółki energetyczne powinny kupować polski węgiel.
Prezesi wszystkich państwowych koncernów energetycznych zostali przepytani przez jego resort na okoliczność kupna importowanego węgla.
Zgodnie zaprzeczyli – elektrownie używają miału, który w polskich kopalniach jest tańszy, węgla importowanego używają głównie wtedy gdy trzeba remontować instalacje odsiarczania.
Jak z bólem serca przyznają polscy górnicy, rosyjski węgiel jest bowiem lepszej jakości – ma m.in. mniej siarki.
Elektrownie i ciepłownie kupiły w zeszłym roku tylko nieco ponad milion ton importowanego węgla – 5 proc. zużycia.
Gdzie trafia polski węgiel? W sumie w zeszłym roku w kraju sprzedano go 67 mln ton, z czego 10,4 mln ton to węgiel koksujący, dla hut.
Elektrownie i elektrociepłownie zawodowe, ciepłownie i ciepłownie przemysłowe zużywają ponad 42 mln ton, drobni odbiorcy to ok.13 mln. To oni używają węgla grubego.
– Polskie kopalnie dostarczają ok. połowy czyli 5 – 6 mln ton. Pozostała część węgla, który trafia do drobnych odbiorców, pochodzi z importu – wyjaśnia dr Jerzy Kicki z Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie.
Na grubym węglu zarabia się zaś znacznie więcej niż na miale dostarczanym do elektrowni – tu marże są najwyższe.
– Węgiel z importu jest atrakcyjniejszy dla indywidualnego odbiorcy, bo jest tańszy. Różnica sięgać może nawet ponad 10 proc. – wyjaśnia Kicki.
Dodaje, że wydobycie węgla grubego ( a tym samym zyski kopalń) można zwiększyć na drodze rozwiązań technologicznych i organizacyjnych w kopalniach. – Niestety ma to też ograniczony charakter – przestrzega Kicki.
Kolejny pomysł lansowany przez górników to zaostrzenie norm ekologicznych, które pomogłoby wykosić zagraniczny węgiel.
– Ograniczyć import można w szybki i mądry sposób. Polska powinna implementować przepisy o emisji rtęci. Elektrownie do 2021 roku nie muszą tych norm jeszcze spełniać, ale nikt nie powiedział, że już nie powinniśmy ich zacząć delikatnie zaostrzać.
Po pierwsze ograniczymy negatywny wpływ na środowisko, a przy okazji zmniejszymy zużycie węgla, który rtęci ma bardzo dużo. Tak się składa, że ten z Rosji ma go trzykrotnie więcej niż polski – mówi menedżer jednej ze spółek górniczych.
Członek zarządu innej spółki gwałtownie oponuje. – Tego tematu lepiej nie ruszać, to jest obusieczny miecz, który może również uderzyć w polskie kopalnie. I tłumaczy:- Tajemnica sukcesu rosyjskiego węgla tkwi częściowo w tym, że trafia do nas także tzw. niesort. To węgiel gruby przemieszany z miałem. On jest znacznie tańszy w kopalniach.
– Kopalnie prowadzą badania specjalistyczne obecności np. rtęci, chloru, tylko na życzenie klienta – tłumaczy dr Kicki. – Może się okazać, że węgiel w poszczególnych złożach ma różną zawartość rtęci.
Szef jednej ze spółek importujących węgiel z niesmakiem i rozbawieniem obserwuje całą sytuację.
– To jest czepianie się i szukanie zastępczych wrogów. Węgiel rosyjski uzupełnia braki w produkcji na rynku – gdyby zablokowano jego przywóz, to w połowie sezonu grzewczego zabrakłoby węgla dla polskich odbiorców.
A certyfikacja ekologiczna? – Rząd strzeli sobie w stopę. Zawartość siarki, popiołu i innych substancji jest niższa niż w polskim, jedyne do czego można by się przyczepić, to azot.
– Na razie groźby premiera nie mają żadnego wpływu na nasz biznes, ale teraz jest martwy sezon. W czerwcu będzie można powiedzieć coś więcej – podsumowuje.
Pomysł trzeci czyli ZUS
Donald Tusk obwieścił, że w najbliższym czasie zostanie przygotowany projekt ustawy odraczającej płatność zaległych składek na ZUS. W grę wchodzi kwota 300 mln zł. Jak wyjaśnił nam Henryk Paszcza z katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu, chodzi składki „odziedziczone” przez Kompanię po jej powstaniu w 2003 r.
Odroczenie płatności oczywiście poprawiłoby płynność finansową Kompanii, pytanie tylko, co na to Komisja Europejska.
Czy taka ustawa nie byłaby pomocą publiczną, która wymaga zgody Brukseli?
Mikołaj Stasiak z firmy Easy State Aid, która doradza firmom i instytucjom w kwestiach pomocy publicznej, nie chce tego przesądzać, ale uważa za dość prawdopodobne.
Dodaje jednocześnie, że pomoc dla górnictwa nie jest traktowana tak jak wsparcie dla upadającej fabryki samochodów czy linii lotniczych. – Wytyczne UE w sprawie pomocy publicznej na ratowanie i restrukturyzację zakazują pomocy dla sektora węglowego. Na podstawie decyzji Rady UE z 2010 r. możliwe jest jedynie wsparcie państwa na zamykanie kopalń – wyjaśnia Stasiak.
W Polsce jednak rząd póki co o zamykaniu kopalń nie mówi.
Zakaz pomocy na ratowanie i restrukturyzację oczywiście nie oznacza, że Komisja Europejska nie zgodzi się na odroczenie płatności składek Kompanii. – Nie jest wykluczone, że dobrym rozwiązaniem byłoby zastosowanie tzw. testu prywatnego wierzyciela, czyli przeanalizowanie czy w prywatny wierzyciel zgodziłby się sprolongować Kompanii dług.
Zdaniem Stasiaka jeżeli chodzi o płatności odziedziczone przez Kompanię, wynikające z zaszłości, to szansa przekonania Komisji jest z oczywistych względów większa niż w przypadku niepłacenia bieżących składek.
Pytanie czy rząd uchwali ustawę i potem będzie bronił jej przed Komisją czy też notyfikuje ją Komisji Europejskiej. Odpowiedź poznamy dopiero gdy powstanie projekt ustawy.
Pomysł, którego nie ma a powinien być
Niestety cała filozofia polskiego górnictwa jest diametralnie różna od tego co dzieje się na świecie. Górnictwo węgla to dziś przede wszystkim prywatne firmy, nastawione na zysk.
Na Śląsku zaś liczy się przede wszystkim wydobycie węgla i mityczne „bezpieczeństwo energetyczne”, tak jakby RPA, Australia czy USA gdzie kopalnie są prywatne i rentowne prowadziły politykę „niebezpieczną”.
Dobrze to było widać w trakcie dyskusji na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. Kiedy Mirosław Taras, prezes Kompanii i współautor sukcesu rynkowego Kompanii zaczął mówić o potrzebie „gospodarki złożem” czyli kopania węgla wtedy, gdy to jest opłacalne, natychmiast skontrował go wojewoda śląski Piotr Litwa.
Stwierdził, że nie wolno myśleć w ten sposób, bo jest to sprzeczne z propagowanymi przez UE zasadami zrównoważonego rozwoju.
Ale żadna unijna dyrektywa nie zmusza nikogo do fedrowania nierentownego węgla.
Takie myślenie korzeniami tkwi jeszcze w PRL, kiedy liczyła się każda bryłka wydobytego węgla, a koszty były kompletnie nieważne. Tymczasem dziś wydobycie węgla to taka sama działalność gospodarcza jak produkcja butów czy zeszytów. Wygrywa ten, kto może zrobić to taniej i lepiej.
Co więc trzeba zmienić? – Najważniejsze dla poprawy sytuacji ekonomicznej kopalń jest wprowadzenie ruchu ciągłego pracy kopalń. czyli kopalnie pracują siedem dni w tygodniu a górnicy 5 dni , tak jak to czyni cały liczący się świat górniczy – proponuje Kicki.
Do tego konieczne są zmiany w kodeksie pracy i Karcie Górnika. – Przejście na 7 dni pracy kopalń to bardzo ważny element działań restrukturyzacyjnych gdyż wymaga zatrudnienia dodatkowych osób załogi. Górnicy mogliby przejść z kopalń ograniczających wydobycie i wygaszanych.
No i trzeba zmienić Kartę Górnika. Ten wpisany w zakładowe układy zbiorowe przywilej jest owiany legendą niczym szlacheckie Nihil novi z 1506 r.
Kartę wynegocjowano na fali strajków „Solidarności” w 1981 r. Gwarantuje ona górnikom wolne soboty i niedziele. Ale dziś, gdy liczy się czas wykorzystania drogich maszyn, a nie górnik pracujący młotem, karta jest anachronizmem.
Górnicy jednak, niczym szlachta w dawnej Rzeczpospolitej godzą się na ograniczanie przywilejów dopiero gdy mają nóż na gardle.
Tak stało się w kopalni Silesia, którą kupił trzy lata temu od Kompanii Węglowej czeski koncern EPH. Alternatywą było zamknięcie Silesii, więc postawieni – dosłownie – pod ścianą górnicy zgodzili się na 7 – dniowy tydzień pracy.
Odroczenie płatności ZUS nie leczy choroby jaką są wysokie koszty – podsumowuje Kicki.
Oprócz tego potrzebne jest wreszcie przeanalizowanie ekonomicznie dostępnych zasobów węgla. To paradoks, że kraj, który „węglem stoi” nie zrobił tak podstawowej rzeczy (czytaj Wielka zagadka polskiego węgla).
No i prędzej czy później nie unikniemy dyskusji o zamykaniu nierentownych kopalń. Prezes Kompanii mówił o „co najmniej jednej”.
Kiedy w tym roku NWR – czeski prywatny koncern węglowy – ogłosił plany zamknięcia kopalni Paskov, rząd w Pradze nie histeryzował tylko spokojnie zasiadł do negocjacji z firmą, tak aby zapewnić możliwie bezbolesną likwidację z wykorzystaniem pieniędzy z UE.
Polski rząd jest nawet w lepszej sytuacji – jest właścicielem kopalń, więc nie musi negocjować – będzie rozmawiał sam ze sobą.
I wreszcie – czy nie warto zacząć już dziś dyskusji o przenoszeniu górników ze Śląska do Zagłębia Lubelskiego, gdzie są znacznie lepsze warunki geologiczne, mniejsze zaludnienie i większe możliwości inwestycji.
Ale potrzebna jest jasna decyzja – czy chcemy mieć zdrowy i rentowny sektor górniczy, taki jak Bogdanka, JSW, Silesia i kopalnie Tauronu, czy upadające i podtrzymywane rządowymi kroplówkami „dziecko specjalnej troski”.
Jeśli cały żenujący spektakl premiera był przygotowany po to żeby zapewnić polityczną osłonę dla restrukturyzacji przygotowywanej przez nowego szefa Kompanii – to można, krzywiąc się z obrzydzeniem, uznać, że było to konieczne.
Ale jeśli premier naprawdę myśli, to co mówi, to za kilka lat po Kompanii Węglowej zostanie tylko wspomnienie.