Spis treści
Czy tylko podtrzymujemy kopalnie przy życiu, godząc się po cichu, że sektor i tak upadnie, czy celujemy w rozwój i mocną perspektywę wielu dziesięcioleci – pyta Paweł Smoleń
Kiedyś w latach 90-tych jako odpowiedzialny za energetykę młody partner firmy konsultingowej Andersen poszedłem z zapytaniem do szefa naszej firmy, czy mogę zastosować promocyjną cenę dla wielkiego klienta w tej właśnie branży.
Szef odpowiedział: „to zależy jaką masz strategię dla energetyki”. Na to ja, że to przecież wielki potencjalny klient i rozwojowy i rokujący na przyszłość itp. czyli standardowe gadki. Odpowiedź pozostała niezmienna: „to zależy jaką masz strategię”.
Miał wielką rację. Nie jest bowiem optymalne podejmowanie decyzji o jednej konkretnej firmie jeżeli nie ustali się jej szerszego kontekstu strategicznego, w tym przypadku branżowego. Jakie konkretne cele chcemy osiągnąć strategicznie i jak w ten plan wpisuje się pojedynczy konkretny przypadek decyzyjny. Czy wspomaga strategię, czy też nie ma on znaczenia, a może nawet szkodzi.
Przychodzi mi do głowy to wspomnienie kiedy, ostatnio wielu dzwoni i pyta co z polskim górnictwem, czy też co z Kompanią Węglową. I wtedy samo nasuwa się dawne zdanie „to zależy jaką mamy strategię”.
Po co nam właściwie ten węgiel
Jedno przynajmniej mamy jasno określone: polska energetyka pozostanie oparta na węglu. To zresztą nie decyzja tylko zwyczajnie akceptacja oczywistości.
Polska bowiem, ze swoimi zasobami energetycznymi, czyli obfitością węgla kamiennego i brunatnego i związanym z tym potencjałem produkcyjnym, niewielkimi na razie zasobami własnego gazu, brakiem potencjału wodnego i tradycji nuklearnej, w istocie nie ma innej możliwości wyboru – w podstawie energetyki pozostanie węgiel. Ale oznacza to na razie tylko węgiel w kotłach energetycznych, nie wiadomo jeszcze skąd.
Pytanie jest głębsze, niż co z naszym górnictwem. Problem, które należałoby postawić brzmi - co z długoterminową strategią paliwową polskiej energetyki.
Koszt węgla to nie tylko koszt wydobycia wynikający z geologii. To także koszt jego transportu do elektrowni. Ten zwykle pomijamy wrzucając do jednego worka węgiel na eksport i węgiel dla polskich odbiorców.
Według prognoz ceny mają pozostać niskie jak dzisiaj, a to oznacza, że np. eksport jest czystą stratą bowiem aby sprzedać węgiel w holenderskich portach po cenie tamtejszej tzw. ARA należy go tam dowieźć, a więc sprzedać z kopalni za pół ceny. Tego znanego od dziesięcioleci procederu, w istocie subsydiowania zagranicznych odbiorców, należy po prostu zaniechać. Podobnie na wybrzeżu, blisko portów. Trudno tam będzie konkurować kopalniom z południowej czy wschodniej Polski z węglem „z oceanu”, chyba że bardzo znacząco spadną koszty wydobycia i transportu.
Inaczej jednak jest w mniejszej odległości od kopalń gdzie musi się opłacać wydobywać i sprzedawać. Powinniśmy więc mówić zamiast tradycyjnie tylko o ekonomice wydobycia raczej o ekonomice sprzedaży w konkretnym punkcie kraju czy Europy.
Jaka jest więc strefa strategicznego rynku dla polskiego węgla kamiennego, w której powalczymy o klienta ceną właśnie i wygramy z importem? Na pewno centralna Polska i na południe od niej, a dokładniej? A jak wielkość tej strefy zmienia się wraz ze zmianami cen węgla na świecie?
I pytanie zasadnicze: ile dla takiego rynku potrzeba krajowego węgla? Niestety prawdopodobnie mniej niż teraz wydobywamy. Tyle produkcji, ile możliwości sprzedaży z godziwym zyskiem – niby oczywistość, prawda?
Nie, nieprawda i wszyscy wiemy dlaczego. O tym wszystkim doskonale wiedzą menedżerowie spółek węglowych tylko … nie zawsze mogą się z tą oczywistością „przebić”.
I najbardziej strategiczna kwestia z perspektywy kraju: jak pożądane wydobycie rozłożyć na dziesięciolecia i to w perspektywie po roku 2050. Za tym idzie pytanie, które zasoby eksploatować, a które trzymać w rezerwie i w jaki sposób.
Większość i tych analiz jest w spółkach węglowych i można ją wykorzystać w krajowym studium. Jakie konkretnie elektrownie stare i nowe będą produkować prąd w perspektywie 10-15 lat to wiedza ogólnie znana.
Nie jest też problemem konstrukcja prognozy na kolejne 10-20 lat skoro wiemy, że energetycznie pozostajemy przy węglu jako podstawie.
Nowe kopalnie czy mrzonki
Wciąż nie odpowiedzieliśmy jednak skąd ten węgiel. W domyśle oczywiście wiemy – ze złóż krajowych, których mamy obfitość. Ale czy na pewno z tych złóż?
W uproszczeniu mówiąc lata 20-ste to pożegnanie z Adamowem i Koninem, 30-ste z Bełchatowem, 40-ste z Turowem. Niewiele lepiej z węglem kamiennym. Mówi o tym jasno analiza Ministerstwa Gospodarki, że jeżeli mamy zamiar używać tylko złóż obecnie eksploatowanych to za 20-30 lat nawet 80 proc. węgla będziemy musieli importować. Z którego kierunku najbliżej to już każdy wie.
Powie ktoś, że procedury otwierania nowych kopalń są w toku. To też prawda. Problem jest jednak taki, że „w toku” wcale nie znaczy, że rokują. A rokują? Moim zdaniem całkowicie nie.
Z dwóch powodów. Pierwszy to paneuropejski syndrom NIMBY – „Not in My Back Yard” czyli „nie w moim sąsiedztwie” albo BANANA – „Build Absolutely Nothing Anywhere Near Anything” czyli „nie budujcie absolutnie nic gdziekolwiek obok czegokolwiek”.
Ludzie nie chcą kopalń za płotem lub pod własnym ogródkiem i już. Maleją im wtedy ceny ich nieruchomości, boją się szkód górniczych, lejów depresyjnych, żal im krajobrazu widzianego z okna etc, etc.
Za ludźmi stają lokalni politycy, rozmaite organizacje i po sprawie. Wiedzą o tym dobrze nasi sąsiedzi Niemcy zmagający się z problemem pozyskania koncesji na poszerzenie obszarów eksploatacji kopalń węgla brunatnego.
Przykładów z innych branż jak zaniechany dworzec w Stuttgarcie czy negacja przez Bawarczyków linii przesyłowych z północy na południe Niemiec można mnożyć bez liku.
Skutkiem tego, w demokratycznym świecie jeśli lokalna społeczność nie chce inwestycji to jej nie będzie i już.
Europa generalnie źle sobie radzi z tym zagadnieniem. Radzą sobie z nim Amerykanie – oni potrafią przekonać, także finansowo lokalne społeczności do swoich inwestycji np. łupkowych i należałoby z nich wziąć przykład. Nie żal żałować milionów kiedy stawką są miliardy.
Problem ten jest u nas bardzo niedoceniany lub „chowany pod dywanem”. „Jakoś to w końcu załatwimy”. Otóż czas moim zdaniem spojrzeć prawdzie w oczy: „jakoś” to my tego nigdy nie załatwimy. Przesadzam? Obawiam się jednak, że w roku 2020 powiem „a nie mówiłem”…
I tu drugi problem. Ci, którzy próbowali stworzyć u nas nową inwestycję tzw. „green field” czyli od zera w miejscu gdzie takiej jeszcze nie było, szybko konstatują, że nasz system prawny nie jest przygotowany do skutecznego załatwiania rozmaitych zezwoleń na wielkie inwestycje strukturalne.
Mnogość dokumentów, studiów, analiz, badań, procedur administracyjnych i odwoławczych, niezależnych od siebie instytucji rządowych i samorządowych, sprawiają że podróżujący z papierami od Annasza do Kajfasza przedsiębiorca, po otrzymaniu którejś z kolei odmowy i żądania analizy do analizy do analizy widzi czas zamknięcia projektu jako … plus nieskończoność.
Niektóre samorządy, świadome tego, wydały swoim urzędnikom instrukcje jak postępować w ten sposób, aby jednak dopinać duże projekty. Większość jednak pozostawia przedsiębiorców z sentencją „wiemy i rozumiemy i bardzo popieramy ale cóż możemy zrobić – taka procedura”.
Wsparcie polityczne? Głównie poklepanie po plecach. Potencjalny twórca kopalni czy elektrowni na placu boju lokalnie pozostaje u nas jak dotąd samotnym Don Kichotem naprzeciw wielu. Albo Syzyfem…
Jeśli nie nauczymy się wspólnie przekonywać lokalnych społeczności do nowych kopalń i nie udrożnimy procedur, to nowych kopalń nie będzie.
Jeśli nie nauczymy się wspólnie, systemowo, politycy i przedsiębiorcy przekonywać lokalnych społeczności do nowych kopalń i nie udrożnimy procedur to nowych kopalń zwyczajnie nie będzie.
Zamknąć? A może przenieść do rezerwy?
Często słyszymy postrzeganie pojęcia restrukturyzacji zawężające się do zamykania kopalń. Zamykanie to ostateczność, a ja za wiele widziałem ostatnio w Europie inicjatyw otwierania kopalń kiedyś zamykanych z powodów ekonomicznych, a teraz atrakcyjnych … także z powodów ekonomicznych (u nas Silesia) i to przy marnych cenach węgla.
Ekonomika danej kopalni nie jest więc jak widać „wyryta w skale”. Tym bardziej, że są w Polsce firmy, które planują podwojenie raczej niż ograniczenie wydobycia np. Bogdanka i nie jest to wyłącznie kwestia korzystnej geologii.
Są też takie, które planują otwieranie nowych kopalń. Restrukturyzacja niekoniecznie musi oznaczać bolesne zamykanie kopalń na zawsze. Poza tym kopalnie, raz zamknięte, trudno i drogo otwierać na nowo.
Wolałbym więc mówić o „przenoszeniu kopalń do rezerwy”, jako szansy dla niektórych. Nie wszystkich.
Myślę tu o rodzaju państwowej rezerwy paliwowej, utrzymywanej przez państwo do czasu wznowienia eksploatacji.
I nie mówmy od razu, że Bruksela nie pozwoli, zanim nie opracujemy takiego właśnie, swojego, całościowego pomysłu na energetykę i górnictwo i nie przedstawimy go tamże. Zwłaszcza teraz, kiedy patrząc na kwestie bezpieczeństwa energetycznego przez pryzmat problemu ukraińskiego, nawet najbardziej pro-klimatyczni politycy Unii zrozumieli, że zakładany przez nich scenariusz redukcji emisji CO2 w Polsce polegający na zamianie węgla na gaz jest niemożliwy.
Możemy natomiast bardzo znacząco ograniczyć emisję poprzez inwestycje w nowe, wysokosprawne źródła węglowe i czyste technologie spalania. Mamy więc dodatkowo swoje okienko szczęścia i mocne jak nigdy argumenty.
Oczywiście takie zagadnienia należałoby uzgodnić z prywatnymi kopalniami, które komercyjnie konkurują na rynku i nie mogą być dyskryminowane nieuzasadnioną ich zdaniem pomocą publiczną dla ich konkurentów, a będą potrafiły upomnieć się o swoje prawa i dobrze, że mają taką możliwość – żyjemy w Europie wolności gospodarczej.
Strategia potrzebna jak powietrze
Wracam do tytułowego zapytania. Czy dla odpowiedzi na pytanie co z Kompanią Węglową ma znaczenie czy polskie górnictwo w ogóle będzie istniało? Czy jest rozwojowe czy gasnące? Czy ma realne wsparcie państwa czy tylko „poklepanie po plecach”?
Z kontekstu tego wyniknie bowiem czy tylko podtrzymujemy je przy życiu, godząc się po cichu że i tak upadnie, czy celujemy w rozwój i mocną perspektywę wielu dziesięcioleci.
Jeżeli odpowiemy sobie na pytania co, ile i jak mamy wydobywać i nauczymy się rzeczywiście otwierać nowe kopalnie to najważniejsze problemy mamy załatwione, wraz z odpowiedziami na większość innych pytań . Także na te ostatnio zadawane o Kompanię Węglową, która potrzebuje osadzenia w krajowym kontekście strategicznym, podobnie jak cała branża i ta państwowa i ta prywatna i węgla kamiennego i brunatnego i energetyka w ogóle.
Kiedy defensywne „jak ratować” zamienimy w ofensywne „jak rozwijać”, a naszą „bieżączkę” wesprzemy solidną strategią na dziesięciolecia, wtedy damy sobie radę z problemami. Przybędzie wszystkim takiej strategicznej, brakującej dzisiaj motywacji. Do rozwoju, nowych inwestycji i do pokonywania nieuniknionego bólu. Biznes ma sens tylko wtedy gdy się rozwija. Jeśli gaśnie to nikt, a zwłaszcza młodzi nie chce w nim pracować, inwestorzy odchodzą i to oznacza jego koniec.
Niestety, moim zdaniem scenariusz neutralny „as is” czyli „działamy jak dotychczas” na rok np. 2040 (niedługo!) będzie wyglądał tak:
- nie powstała ani jedna nowa odkrywka, w Bełchatowie i Koninie już tylko jeziora i lesiste wzgórza,
- w Turowie ziemia przygotowania do zalania i zalesiania,
- węgiel kamienny spokojnie spoczywa nie niepokojony pod ziemią,
- terminale rozładunkowe węgla z całego świata na wybrzeżu pracują pełną parą,
- profesja górnicza zanika, bo większość przeszła już na górnicze emerytury, a młodzi nie przyszli.
Scenariusz pesymistyczny jest jeszcze gorszy.
Ale jest też scenariusz optymistyczny:
- działają nowe konglomeraty kopalń i elektrowni: Gubin, Legnica, Złoczew, Piaski i kilka innych,
- górnicy fedrują w nowych kopalniach i pokładach na Śląsku i Lubelszczyźnie,
- prąd w Polsce produkowany w najnowocześniejszych w Unii blokach energetycznych jest najtańszy w Europie, z tego powodu przemysł i eksport rozwijają się, a górnicy mają pewną, dobrą pracę na dziesięciolecia w mocnych firmach,
- nawet emisja CO2 spadła w Polsce o połowę.
Niemożliwe? Absolutnie możliwe, ale nie w podejściu „jak dotychczas”. A jak będzie naprawdę? To już zależy tylko od nas samych. I naszej nowej strategii.
Paweł Smoleń
W latach 1992-2001 partner w firmie Andersen. 2001 - 2012 pracował w Vattenfall, m.in. jako prezes Elektrociepłowni Warszawskich, szef strategii na Niemcy i zarządzania elektrowniami całej Grupy. 2012-13 wiceprezes PGE. Obecnie prezydent Europejskiego Stowarzyszenia Węgla Kamiennego i Brunatnego EURACOAL w Brukseli oraz doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.