Fińska Fennovoima będzie pierwszą w Europie firmą, która zacznie budowę elektrowni atomowej po awarii w Fukushimie. Polskie firmy mogą się od niej uczyć.
19 kwietnia udziałowcy Fennovoima zaakceptowali warunki umowy z rosyjskim Rosatomem, który wybuduje elektrownię „pod klucz“ i obejmie 34 proc. udziałów w przedsięwzięciu.
Siła współpracy
Fińska elektrownia powstanie w formie unikalnego modelu zwanego Mankala. Operatorem elektrowni atomowej będzie konsorcjum pięćdziesięciu firm. Są wśród nich zarówno spółki handlujące prądem (przeważnie miejskie) jak i wielcy potentaci przemysłowi, m.in. huta Outokumpu oraz znany także w Polsce producent materiałów budowlanych Rautaruukki.
Jak to możliwe, że aż pięćdziesiąt firm tworzy konsorcjum, które musi funkcjonować bez konfliktów między udziałowcami? – Łączy je wspólny cel – wyjaśnia Maria Forsstroem, dyrektor zarządzająca projektu. – Wszyscy o tym myślą. Poza tym firmy raczej są nastawione nie na wysokie zyski ze sprzedaży energii, ale na dostawy taniej energii potrzebnej im do produkcji. Najliczniej reprezentowany jest sektor metalurgiczny.
Ile za prąd z atomówki?
Prąd z elektrowni rzeczywiście ma być tani – Finowie szacują, że elektrownia ma kosztować od 4 do 6 mld euro. Koszt jednej megawatogodziny nie powinien być większy niż 50 euro.
To ogromny kontrast w porównaniu z Wielką Brytanią, gdzie za 14 mld funtów powstać mają powstać dwa nowe bloki w Hinkley Point o łącznej mocy 3200 MW. Inwestycja jest oparta na tzw. kontrakcie różnicowym – rząd brytyjski przez 35 lat zagwarantuje inwestorowi, którym jest francuska EDF wraz z chińskim partnerem, że cena nie spadnie poniżej 92,5 funtów (ok. 112 euro).
W Zjednoczonym Królestwie inwestycja wywołała duże kontrowersje, ale musi ją zatwierdzić Komisja Europejska. Na razie przedstawiła długą listę pytań.
Brytyjskie wsparcie
Michael Fallon, brytyjski wiceminister energetyki w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl przekonuje, że pomoc państwa jest potrzebna ze względu na ogromne koszty kapitałowe i nowoczesność technologii elektrowni jądrowych najnowszej generacji.
Dodaje, że ich atutem będzie długi czas pracy i porównuje je do, także dotowanych, odnawialnych źródeł energii (OZE). – Elektrownie wiatrowe otrzymują dotacje przez 15 z 20 lat ich życia. Tymczasem 35 lat [tyle obowiązywać będzie kontrakt różnicowy – red.] to tylko połowa czasu życia elektrowni jądrowej. Branży OZE bardzo nie podoba się ten argument – śmieje się Fallon.
Hinkley Point ma być także testem dla Polski – zarówno polski rząd jak i energetycy z państwowych spółek, którzy mają elektrownię budować (PGE, Enea, Tauron i KGHM), uważają kontrakt różnicowy za najbardziej prawdopodobny wariant pomocy państwa.
Ale Maria Forsstroem zwraca uwagę, że fiński przykład pokazuje, że elektrownia jądrowa może powstać bez pomocy publicznej. – Pomoc publiczna powoduje, że ceny energii zwykle idą w górę – śmieje się fińska menedżerka, choć przyznaje, że Rosatom dostanie wsparcie rosyjskich funduszy publicznych.
Czy polityczne spory między UE a Rosją nie przeszkodzą w budowie? – Mamy nadzieję, że sytuacja polityczna nie będzie wpływać na projekt. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem – mówi Forsstroem.
Czy Rosjanie pomogą finansowo? W grę wchodzą kredyty od rosyjskich instytucji finansowych, ale nie ma mowy o modelu węgierskim.
Atom (nie)radzi sobie na rynku
Węgrzy podpisali w lutym umowę z Rosjanami na budowę dwóch bloków atomowych o łącznej mocy 2400 MW. Węgierski rząd twierdzi, że zapewnił sobie bardzo korzystne warunki umowy kredytowej na 10 mld dol. Pytanie jednak, czy węgierski rynek energii jest aż tak perspektywiczny, że inwestycja ma szansę się spłacić. Niedawno jeden z koncernów energetycznych sprzedał elektrownię nad Dunajem za jedno euro, doszedł bowiem do wniosku, że nie będzie miał z niej pożytku.
Dla Finów energetyka jądrowa jest zarówno sposobem na zmniejszenie emisji CO2 jak również zapewnienia sobie bezpieczeństwa energetycznego. Dziś spora część energii jest importowana z Rosji – połączenia z tym krajem mają moc ok. 1000 MW. Finowie mają jednak bardzo pragmatyczne podejście do problemu. Według Forsstroem o tym czy import zniknie po wybudowaniu nowych elektrowni atomowych nie zdecyduje rząd, ale rynek.
Kwiecień przyniósł jeszcze jedną decyzję, która może dostarczyć argumentów przeciwnikom energetyki atomowej. Czeski CEZ odstąpił od przetargu na rozbudowę elektrowni w Temelinie. W przetargu uczestniczyli Rosjanie i Amerykanie z Westinghouse’a, wcześniej z powodów formalnych odpadła francuska Areva.
Czeski minister finansów Jan Mladek nie wykluczył, że przetarg będzie powtórzony, ale przez podmiot, który jest 100 proc. własnością państwa, tak aby zdjąć ryzyko z mniejszościowych akcjonariuszy, którzy na projekt patrzyli bardzo niechętnie. Czeski rząd nie zamierzał bowiem wzorem Brytyjczyków udzielać pomocy publicznej.
Wygląda więc na to, że największe szanse ma projekt fiński, zwłaszcza, że cieszy się 70 proc. poparciem miejscowej społeczności. W budowie innej elektrowni atomowej w Finlandii – Ollkiluoto – uczestniczą jako podwykonawcy liczne polskie firmy. Czy mają szanse także w Hanhikivi? To niestety zależy tylko od Rosatomu.
Maria Forsstroem mówi, że już we wrześniu ruszy pierwszy etap – budowa drogi prowadzącej na plac budowy. Czy będzie ceremonialne wbicie łopaty z premierem i prezydentem w roli głównej? – Nie mamy takich zwyczajów – śmieje się Finka.