Spis treści
Kwestie związane z energetyką wodną, jej opłacalnością, skutkami środowiskowymi funkcjonowania obiektów na rzekach, wkładem do ogólnego bilansu energetycznego kraju, itp. są od wielu lat stałym tematem dyskusji. Przewija się ona w różnego rodzaju forach wymiany poglądów, w prasie, w kuluarach sejmowych komisji i w wielu innych miejscach. Często dyskusja ta prowadzona jest w sposób wysoce merytoryczny, gdy argumenty poparte danymi pochodzącymi z badań naukowych i analiz ścierają się ze sobą na różnych poziomach trafności i ważności.
Bywa też tak, gdy opinie na temat energetyki wodnej wypowiadane są przy okazji dyskusji nad słusznością podejmowania konkretnych inwestycji. Wówczas najczęściej służą jako argumenty natury ogólnej mające wspierać bądź negować forsowaną w wypowiedziach tezę. Przykładem takiego rodzaju wypowiedzi jest tekst Bernarda Swoczyny opublikowany w portalu WysokieNapiecie.pl 12 kwietnia 2021 roku, a poświęcony planom budowy stopnia wodnego na Wiśle w Siarzewie.
Trudno określić czy był to zabieg świadomy, czy też nie, ale Autor krytykując budowę wspomnianej inwestycji zakwestionował sensowność funkcjonowania sektora energetyki wodnej w Polsce. Przywołał przy tym argumenty szczegółowe odnoszące się do funkcjonowania zapory we Włocławku i planowanego stopnia wodnego w Siarzewie, z którymi nie będę dyskutowała. Moja polemika dotyczy wyłącznie generaliów, podczas przytaczania których, cała energetyka wodna została wylana jak dziecko z kąpielą.
Małe i duże elektrownie wodne
Funkcjonowanie ogromnej i zróżnicowanej branży energetyki wodnej w Polsce jest o wiele bardziej skomplikowane i złożone niż przedstawił to Autor w swoim artykule. Uproszczenia spowodowały jednak, że przy okazji krytyki konkretnej inwestycji wszystkie pozostałe obiekty energetyki wodnej znalazły się na cenzurowanym. Spróbujmy rozszyfrować zatem niektóre uproszczenia i wskazać ich strukturę.
Podstawowym błędem metodologicznym jaki popełnił Bernard Swoczyna jest jednakowe traktowanie dużych i małych elektrowni wodnych. Przypomnę tylko, że w Polsce przyjęło się granicę między tymi dwiema grupami obiektów stawiać na mocy zainstalowanej wielkości 5 MW. Większość argumentów krytykujących energetykę wodną przytoczonych w feralnym artykule dotyczy obiektów dużej energetyki.
Jako przedstawicielka Towarzystwa Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych nie mogę się jednak zgodzić na takie uogólnienie i uproszczenie. A moja niezgoda nie wynika wyłącznie ze społecznego zaangażowania w popieranie małych obiektów hydroenergetycznych, ale przede wszystkim jest pokłosiem naukowych ujęć i kategoryzacji stosowanych przez znawców problematyki (m.in. Europejską Federację Odnawialnych Źródeł Energii – EREF). W artykule brakuje zaznaczenia tego podziału, skoro porównywane są w nim małe elektrownie wodne w Chinach i Szwajcarii z planowaną dużą elektrownią w Siarzewie, która ma mieć moc 80 MW.
Małe elektrownie wodne (nawet jeśli ich definicje różnią się pomiędzy krajami co do tego jaka jest rozgraniczająca je moc zainstalowana) to po prostu obiekty o małej mocy i, co najważniejsze, niewielkiej skali przedsięwzięcia. Wysokość ich spadu to zupełnie inna sprawa i nie rozumiem, jaki sens ma porównanie wysokospadowej małej elektrowni wodnej w Szwajcarii czy Chinach z niskospadową dużą elektrownią w Polsce. Na moc elektrowni wodnej w równej mierze co spadek wody wpływa jej przepływ, co sprawia, że nawet przy niewielkich spadkach wody, odpowiednia jej ilość może skutkować dużymi mocami elektrowni wodnych, a niewielka ilość wody nawet przy bardzo dużym spadku może oznaczać małą elektrownię pod względem mocy zainstalowanej.
Za co dopłacamy elektrowniom wodnym
W artykule porównano wysokie ceny referencyjne, jakie mogą w najlepszym wypadku uzyskać producenci energii z elektrowni wodnych z cenami referencyjnymi dla producentów energii z instalacji fotowoltaicznych. Zabrakło w nim jednak przypomnienia, że elektrownie wodne partycypują w kosztach utrzymania wód i urządzeń wodnych. Dla przykładu, w przepływowej elektrowni wodnej o mocy nie przekraczającej 1 MW koszt jednostkowy obciążeń ponoszonych na rzecz gospodarki wodnej wynosi około 159 zł/MWh.
Ponadto, okres życia elektrowni wodnej to 60-80 lat, a jej budowa jest kilkanaście razy droższa od budowy instalacji fotowoltaicznej. Co nie mniej ważne, produkcja energii w elektrowniach wodnych generuje najmniej kosztów zewnętrznych spośród wszystkich technologii OZE. W przypadku hydroenergetyki, w zależności od typu elektrowni wynoszą one od 0,04 do 0,08 c€/kWh. Dla porównania, energetyka wiatrowa generuje koszty zewnętrzne w wysokości około 0,10 c€/kWh, fotowoltaika od 0,09 do 0,64 c€/kWh, a technologie węglowe aż 3,14 c€/kWh (patrz np. ExternE-Pol, Final Technical Report, 2005).
Ekologiczna energia
Kolejny obszar sporu to kwestie ekologiczne. Autor podał cały szereg argumentów związanych z negatywnym oddziaływaniem tamy we Włocławku, w których być może jest sporo racji. Nie oznacza to jednak, że wszystkie elektrownie wodne są szkodliwe dla środowiska, a produkowana w nich energia nie ma cech ekologicznych. Truizmem jest już przywoływanie obowiązujących przepisów, które każdą nową inwestycję grodzącą rzekę każą wyposażać w urządzenia udrażniające o udowodnionej skuteczności. Kwestia jest jednak o wiele bardziej złożona.
Przywoływane przez Autora wymogi unijnej Ramowej Dyrektywy Wodnej, mówiące o dobrym stanie wód, nie oznaczają konieczności likwidacji tam, a likwidacja taka wcale nie przywraca naturalnego stanu rzek. Możemy się z tym godzić lub nie, ale żyjemy w środowisku, które jest daleko zmienione przez człowieka, a przywrócenie naturalnego biegu rzek jest niemożliwe do osiągnięcia. Rzeka po zburzeniu zapory nie będzie naturalna. I nie jest to tylko kwestia semantyczna, ale wynika z tego, że najczęściej nie wiemy co to znaczy naturalny bieg rzeki lub też mylimy pojęcie naturalności z pierwotnością rozumianą jako stan sprzed ingerencji człowieka. Przykładem niech będą przegrodzone jazami małe rzeki przymorskie, w nurcie których powstały unikalne ekosystemy, które niezależnie od funkcjonujących w ich nurtach elektrowni mają charakter naturalny. Likwidacja jazów na tych rzekach spowoduje zniszczenie tych ekosystemów. Co powstanie po nich? – nie wiemy.
Przywołane w artykule informacje o usuwaniu piętrzeń w Stanach Zjednoczonych i w Europie są niepełne i mogą prowadzić do mylnych wniosków. W USA w ostatnich 100-150 latach wybudowano około 84 000 piętrzeń, przy czym wykorzystywanych energetycznie jest ok. 3% z nich. Z tej liczby w ciągu ostatnich 40 lat rozebrano około 1 450 barier, co stanowi niespełna 1,8% stanu posiadania. W Polsce mamy około 14 450 obiektów piętrzących będących własnością Skarbu Państwa o wysokości piętrzenia minimum 0,7 m, z czego około 5% jest wykorzystywane energetycznie. W Europie funkcjonuje natomiast ok. 21 400 elektrowni wodnych, co przy przyjęciu proporcji polskich daje blisko 430 000 piętrzeń. Rozebrano tylko kilkaset z nich, a więc nie więcej niż 0,1%.
Powodem rozbierania obiektów hydrotechnicznych jest najczęściej fakt, że obiekty te straciły wartość ekonomiczną lub że pierwotny cel jej powstania został osiągnięty innymi sposobami. Jednocześnie, w obliczu rosnących potrzeb, buduje się coraz więcej zbiorników retencyjnych i związanych z nimi budowli i urządzeń. I jak wskazują liczne doświadczenia z naszego kraju – często z bardzo dobrymi skutkami dla środowiska przyrodniczego.
Krytykujmy, ale z rozmysłem
Przytaczane przez Barnarda Swoczynę argumenty dowodzące szkodliwości budowy tamy w Siarzewie być może są słuszne. Nie dyskutuję z nimi. Podejmuję spór, dowodząc, że aby występować przeciw budowie zapory na Wiśle nie trzeba negować sensu istnienia całej branży energetyki wodnej. Nie ma to najmniejszego sensu, a i argumentom Autora ujmuje mocy. Niezależnie od wydźwięku krytykowanego artykułu, energia elektryczna wytwarzana w obiektach małej energetyki wodnej jest energią zarówno ekologiczną, jak i odnawialną.
Obiekty małej energetyki wodnej skutecznie pomagają w walce z suszą, a ich znaczenie dla sieci energetycznych w Polsce nie polega wyłącznie na gromadzeniu energii, ale przede wszystkim na szybkim dostarczaniu jej lokalnie do odbiorców końcowych z małych, rozproszonych i bezemisyjnych źródeł wybudowanych przez małych przedsiębiorców z wykorzystaniem urządzeń wyprodukowanych w Polsce.
Być może wśród ponad 700 małych elektrowni wodnych w Polsce znajdują się obiekty, które w nieco mniejszym stopniu odpowiadają współczesnym standardom ochrony środowiska. Krytykujmy jednak ich funkcjonowanie nie wylewając całej branży z ekologiczną kąpielą.
Ewa Malicka – Prezeska Zarządu Towarzystwo Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych (TRMEW)