Spis treści
Wbrew pozorom to nie załamanie gospodarki wywołane walką z covid-19 i związane z tym tąpniecie zużycia energii czy wydobycia węgla mogą sprawić, że 2020 rok przejdzie do historii polskiej energetyki jako jeden z przełomowych. Owszem, kilkuprocentowe zmiany odznaczą się na wykresach, ale nie na skalę widoczną w długiej perspektywie.
Początek końca węgla w polskiej energetyce
Zdecydowanie ważniejszy, z perspektywy historycznej, będzie fakt, że w tym roku do sieci popłynęła energia z ostatniego dużego bloku energetycznego opalanego węglem jaki najprawdopodobniej kiedykolwiek wybudowaliśmy w Polsce (bloku nr 7 Elektrowni Turów o mocy ok. 500 MW). Choć sam blok oficjalnie zostanie oddany do eksploatacji w przyszłym roku, a o miano „ostatniego” będzie musiał powalczyć jeszcze w pamięci historyków z dużo mniejszym blokiem kogeneracyjnym na węgiel budowanym przez Azoty w Puławach (o ile zostanie ukończony). Wiadomo już jednak, że nie będzie nim Elektrownia Ostrołęka C, jak życzył sobie tego były minister energii Krzysztof Tchórzewski. Jego budowę ostateczne przerwano w tym roku. Tak kończy się 125-letni okres budowy elektrowni węglowych w Polsce.
Mijający rok zapisze się w annałach także jako ten, w którym polski rząd i górnicze związki zawodowe po raz pierwszy uzgodniły ostateczną datę likwidacji wydobycia węgla kamiennego energetycznego w naszym kraju. Planowany w porozumieniu 2049 rok zapewne nie zostanie dochowany, a już na pewno nie powolne tempo likwidacji kopalń PGG, uzgodnione w porozumieniu, bo likwidacja tej części górnictwa z pewnością nastąpi szybciej. Znaczenie porozumienia polega na tym, że po raz pierwszy związki i rząd przyznały, że górnictwo nie ma przyszłości.
Zielone strategie koncernów paliwowo-energetycznych
W 2020 roku ustalono także datę i harmonogram likwidacji kopalń i elektrowni spalających węgiel brunatny w jednym z trzech polskich zagłębi – Konińskim. Zgodnie z ogłoszoną w październiku strategią, ZE PAK chce wydobyć ostatnią tonę węgla brunatnego w 2029 roku i spalić ostatnią tonę tego paliwa w 2030 roku, a następnie produkować w 100% energię odnawialną.
Zieloną strategię, także zakładającą pozbycie się wydobycia węgla brunatnego i produkcji energii z tego surowca do 2030 roku, ogłosiła – także w październiku – Polska Grupa Energetyczna. PGE chce to zrobić jednak nie poprzez zamykanie kopalń i elektrowni w Bełchatowie i Turowie, ale poprzez oddanie ich do nowego państwowego podmiotu. Rozmowy w tej sprawie trwają, ale równolegle PGE – zgodnie z decyzją sądu – rozmawia z fundacją ClientEarth o dacie likwidacji Elektrowni Bełchatów.
Trzecią z tegorocznych zielonych strategii ogłosił Orlen. Spółka, tym razem bez oddawania komukolwiek swoich aktywów węglowych i naftowych, chce być neutralna klimatycznie do 2050 roku. To prawdopodobnie najbardziej ambitna i dalekowzroczna ze wszystkich strategii państwowych koncernów paliwowo-energetycznych opublikowanych w ostatnich dekadach. Sektor naftowy, w przeciwieństwie do energetycznego, nie jest jeszcze tak mocno przyciskany do ściany, ale jest oczywiste, że to przyciskanie wkrótce się zacznie i Orlen chce się na to, z odpowiednio dużym wyprzedzeniem, przygotować.
Koncentracja sektora
W annałach Orlen zapisze się z jeszcze jednego powodu – rozpoczęcia w tym roku, największej po 1989, koncentracji sektora paliwowo-energetycznego. Płocki koncern kupił gdańską Energę i rozpoczął proces przejmowania PGNiG oraz Lotosu.
W ostatnich miesiącach na łamy gazet weszła także, dyskutowana już od dłuższego czasu w cieniu gabinetów, koncepcja kolejnej koncentracji energetyki – skupienia w jednym państwowym podmiocie wszystkich aktywów węglowych. Spółki elektroenergetyczne nie chcą mieć ich już w swoich bilansach, bo trudniej jest im pozyskać finansowanie od zazieleniających się instytucji finansowych. Poza tym koszty ich likwidacji i utrzymania będą w kolejnych 2-3 dekadach sięgać miliardów złotych.
Fotowoltaiczny boom
Rok 2020 prawdopodobnie przejdzie do historii nie tylko jako początek końca energetyki węglowej w Polsce, ale też początek energetyki słonecznej (choć w ludzkiej pamięci przyjdzie mu konkurować o miano przełomowego z poprzednim rokiem). Grudzień zamkniemy łączną mocą zainstalowaną elektrowni słonecznych w naszym kraju na poziomie ok. 4 GW, podczas gdy 2019 rok rozpoczął się wartością 0,5 GW, a zamknął na poziomie 1,5 GW.
Miniony rok z pewnością dał pracę największej liczbie instalatorów. Według szacunków WysokieNapiecie.pl dziś ok. 5-6 tys. osób każdego dnia zajmuje się instalacjami paneli fotowoltaicznych (mikro-, średnich i dużych instalacja) oraz obsługa logistyczną tej branży. To dwa razy więcej niż zatrudnia największa elektrownia w Polsce.
Panele słoneczne na dachach swoich domów zainstalowało blisko 200 tys. polskich rodzin i nawet wygaśnięcie dopłat do fotowoltaiki z programu „Mój prąd”, który okazał się ogromnym sukcesem tego rządu, nie powinno już w istotnym stopniu zmniejszyć przyszłorocznego wzrostu.
To był także pierwszy rok, gdy duże farmy fotowoltaiczne konkurowały z dużymi farmami wiatrowymi jak równy z równym. Obie technologie, konkurując na tej samej aukcji OZE, po równo podzieliły 15-letnie kontrakty na sprzedaż energii, co jeszcze 2-3 lata temu wydawało się nieprawdopodobne. Choć trzeba przyznać, że pomogli w tym politycy – obowiązujące od kilku lat ograniczenia dla rozwoju energetyki wiatrowej w Polsce sprawiają, że w naszym kraju buduje się już tylko turbiny starego typu, o wyższych kosztach produkcji energii i niższym poziomie wykorzystania mocy.
Elektromobilny marazm
Prawdopodobnie w żadnym stopniu mijający rok nie zapisze się w annałach polskiej elektromobilności. Sprzedaż nowych aut na prąd rośnie, ale w wartościach bezwzględnych to śmiesznie niskie wartości. Całkowitą klapą zakończył się tegoroczny rządowy program dopłat do aut na prąd.
Co prawda ElectromobilityPoland podjęło kilka kolejnych kroków w kierunku budowy narodowego auta elektrycznego, pokazując prototypu i lokalizacje fabryki, ale to czy za 10 lub 20 lat te wydarzenia będą mieć znaczenie ocenić będzie można dopiero miarą sukcesu Izery lub porażki tego programu.