Spis treści
Na rozpoczynającym się dziś szczycie przywódców państw UE klimat nie pretenduje do roli dania głównego. Bez wątpienia będą nim kwestie budżetu UE, praworządności i Brexitu.
Sprawy klimatyczne można w tej hierarchii porównać z zupą – jest wprawdzie mniej ważna niż danie główne, ale bardziej sycąca niż przystawka, no i jej konsumpcja zajmuje więcej czasu.
55 proc. jest przesądzone
Jest tak przede wszystkim dlatego, że żaden kraj nie kwestionuje najważniejszej „klimatycznej” konkluzji szczytu czyli zwiększenia unijnego celu redukcji CO2 na 2030 r. z 40 do 55 proc. w porównaniu z 1990 r.
Przyjęcie tego celu jest przesądzone, a ścieżka działań, które Unia podejmie aby cel osiągnąć, w dużej mierze już wytyczona. Głównym narzędziem będzie unijny system handlu emisjami EU ETS, w którym KE może wyznaczać cenę uprawnień, sterując ich podażą. Dziś uprawnienia kosztują już ok. 30 euro, i to mimo kryzysu spowodowanego pandemią.
Czytaj także: Klimatyczna autostrada komisarza Timmermansa
Według analiz Centrum Analiz Klimatyczno- Energetycznych jeśli UE przyjmie cel 50-55 proc. to cena jednego uprawnienia podskoczy do 34-41 euro w 2025 r. To będzie koniec energetyki węglowej, która stanie się kompletnie nieopłacalna.
W 2030 r. wzrost cen CO2 będzie morderczy już nie tylko dla energetyki węglowej, ale także gazowej – ceny rosną do 52-76 euro.
Oznacza to, że jeśli przez najbliższe pięć lat nie zmienimy znacząco naszego miksu energetycznego, który wciąż w 78 proc. opiera się na węglu, to hurtowe ceny prądu będą nie tylko znacznie wyższe niż u sąsiadów, ale różnica ta będzie coraz większa. – nie ma drugiej tak uzależnionej od węgla energetyki w UE. Polski system energetyczny będzie też coraz bardziej zależny od importu prądu. Skokowy wzrost importu nastąpił po zwyżce cen uprawnień w 2018 r. Dziś od sąsiadów trafia do nas ok 10 TWh czyli 1/15 krajowego zużycia. Zdaniem analityków, z którymi rozmawiał portal WysokieNapiecie.pl w 2040 to może być w skrajnym scenariuszu nawet 40 TWh, jeśli Polska na dużą skalę nie „zazieleni” swojego miksu energetycznego.
Czytaj także: Co oznacza unijne prawo klimatyczne dla polskiej energetyki?
Wobec coraz większych problemów technicznych i finansowych przestarzałych elektrowni węglowych import staje się wręcz elementem bezpieczeństwa energetycznego Polski, wpływa też na obniżenie cen hurtowych.
Lepszy klimat po wyborach
Skoro skutki podwyższenia celu klimatycznego do 55 proc. będą tak znaczące, to można zadać pytanie dlaczego polski rząd nie próbuje tego zablokować? Przecież jeszcze w 2018 r. nie chciał się zgodzić na neutralność klimatyczną UE w 2050 r. i długo negocjował formułę, która pozwala Polsce „nie podpisać się” pod neutralnością w 2050 r.
Czytaj także: Unia Europejska neutralna klimatycznie do 2050 r., ale Polska dojdzie w swoim tempie.
Rządzący w Polsce nie chcieli się zgodzić na znacznie mglisty i oddalony w czasie cel, którego w dodatku znaczna część dzisiejszych decydentów nie dożyje, a akceptują działania, które wyeliminują większość węgla z miksu energetycznego w perspektywie 10 lat?
Co się zatem zmieniło? Przede wszystkim szczyt w 2018 r. był przed wyborami w Polsce, a partie koalicji nie chciały zrażać sobie wyborców związanych z węglem i tradycyjną energetyką. W końcu to kilkaset tysięcy cennych głosów. W 2020 r. jesteśmy w zupełnie innej rzeczywistości.
Nastąpił kompletny krach finansowy polskiego górnictwa węgla kamiennego, związany z coraz większym udziałem zielonej energii i gazu, co z kolei zmniejsza popyt na węgiel. Rząd zdaje sobie sprawę, że górnictwo nie ma już żadnej przyszłości, najważniejszym celem jest uniknięcie protestów i strajków. Górnicze związki zawodowe zgodziły się na likwidację kopalń węgla energetycznego w 2049 r. chociaż ta data jest kompletnie nierealistyczna. Już po roku 2040 zostanie jedna, góra dwie kopalnie.
Kolejnym motorem zmiany są wreszcie państwowe spółki energetyczne. Dotychczas popychające rząd do klimatycznej „twardości”, od 2018 r. zdały sobie sprawę, że utrzymywanie węgla to równia pochyła, po której staczają się do bankructwa. Największe państwowe firmy, m.in. PGE i paliwowy potentat PKN Orlen deklarują neutralność klimatyczną w 2050 r. Część firm, m.in. największa Polska Grupa Energetyczna chętnie oddałaby elektrownie węglowe bezpośrednio państwu, ale państwo też nie ma pomysłu jak je utrzymać wobec coraz bardziej zaostrzających się unijnych przepisów.
Transformacja – nie czy, ale jak?
W tej sytuacji polski rząd ma dwa priorytety. Jednym z nich jest wynegocjowanie w UE jak najgrubszej koperty. Polska, Węgry i Czechy grają o zwiększenie puli Funduszu Modernizacyjnego do którego państwa „starej” UE wkładają swoje uprawnienia do emisji, aby sfinansować transformację w biedniejszych państwach
Obecnie to 2 proc. uprawnień, wartych po obecnych cenach ok. Nieoficjalne informacje mówią o zwiększeniu Funduszu do co najmniej do 4 proc. choć apetyty sięgają także 8 proc. Odpowiedni zapis ma się znaleźć w konkluzjach szczytu. Przy czym samo zwiększenie liczby może być mylące, jednocześnie bowiem zmniejszy się liczba uprawnień.
Po drugie, Polska wraz z Węgrami i Czechami będzie domagać się aby w konkluzjach szczytu znalazły się zapisy dotyczące „neutralności technologicznej”, zwłaszcza podkreślenia roli gazu i energetyki atomowej w transformacji. Słowa „gaz” i „atom” mogą być niestrawne dla części państw, dlatego jest mało prawdopodobne, że trafią do konkluzji. Sama neutralność jest na tyle wyzbyta treści, że może zadowolić wszystkich.
W projekcie konkluzji Rady Europejskiej nie ma ani słowa o włączeniu sektorów budownictwa i transportu do ETS. Zabiegały o to Niemcy i Komisja Europejska, ale oznaczałoby to wzrost cen ogrzewania i paliw. Większość państw nie była na to gotowa. Część bardziej ambitnych klimatycznie państw, m.in. Skandynawowie chce aby w konkluzjach znalazło się sformułowanie, że UE zredukuje emisje o „co najmniej 55 proc”, ale praktyczne znaczenie takiego zapisu będzie niewielkie.
Teraz kluczowe dla Polski jest szybkie przyjęcie sensownej strategii transformacji – jak szybko odejść od węgla, jak wykorzystać unijne środki, jak przyciągnąć także prywatny kapitał.
Warto mieć na uwadze spektakularny sukces programu „Mój Prąd” czyli dopłat do domowych instalacji fotowoltaicznych. Miliard zł zaangażowany przez państwo przyciągnął 4 mld zł z kieszeni mieszkańców kraju i w ciągu 2 lat powstało prawie kilkaset tysięcy instalacji fotowoltaicznych.
Czytaj także: Polityka na miarę naszych możliwości czyli jak rząd chce odejść od węgla