Spis treści
Zaczęło się. Tak jak kilka-kilkanaście lat temu operatorzy komórkowi, tak dzisiaj firmy energetyczne zaczynają ostro rywalizować o małe i średnie firmy. Następny w kolejce będzie Kowalski. Czy opłaca się dziś zmienić sprzedawcę energii?
Marek Kulesa, szef Towarzystwa Obrotu Energią, zrzeszającego sprzedawców prądu, sam zmieniał swojego sprzedawcę energii pięć razy. Średnio raz na rok. Ostatnio nawet podpisywał umowę tylko na 6 miesięcy, bo przewidywał, że w drugiej połowie tego roku ceny spadną jeszcze bardziej i się nie pomylił. Ile dzięki temu oszczędza? – Rocznie pomiędzy 50 zł, a 150 zł. Zawsze płacę mniej, niż w „bezpiecznej taryfie” u swojego starego sprzedawcy – mówi.
Swojego sprzedawcę zmieniło ponad 100 tys. rodzin i 80 tys. firm, ale to tylko 1 proc. wszystkich odbiorców prądu
Kulesa jest jednak ekspertem i współtwórcą przepisów umożliwiających zmianę sprzedawcy. Podobnych jak on entuzjastów nadal nie ma zbyt wielu, chociaż ich liczba szybko rośnie. Do tej pory swojego sprzedawcę zmieniło ponad 100 tys. rodzin i 80 tys. firm. To jednak niespełna 1 proc. wszystkich odbiorców prądu. Dla porównania dostawcę usług telekomunikacyjnych co roku zmienia milion Polaków. Mimo to od nowego sprzedawcy pochodzi co trzecia kupowana kilowatogodzina. To dlatego, że na zmianę sprzedawcy zdecydowało się wiele dużych i średnich firm. Coraz częściej robią to także gminy. Ze względu na duże zużycie, a co za tym idzie siłę przetargową w negocjacjach ze sprzedawcami, mogą zaoszczędzić znaczne kwoty. Dla przykładu dzięki podpisanej w czerwcu dwuletniej umowie Radom zapłaci za prąd aż o 7 mln zł mniej.
Dlaczego więc nadal na zmianę sprzedawcy zdecydowało się niewiele gospodarstw domowych i małych firm? Przyczyn jest kilka. Do tej pory firmy handlujące prądem skupiały się przede wszystkim na największych klientach. Przejmując od konkurenta dużego odbiorcę, można było zapewnić sobie wolumen sprzedaży porównywalny ze zużyciem niewielkiego miasta. Małe firmy i gospodarstwa domowe zupełnie ich nie interesowały. Jednak walka o dużych klientów zaczęła wykrwawiać koncerny energetyczne. Zarabiają na nich już tak mało, że zaczęły poszukiwać możliwości „odkucia się” na innych grupach klientów – najlepiej takich, którzy nie uciekną do konkurencji, gdy zobaczą wyższe rachunki. Takimi mało mobilnymi klientami są odbiorcy indywidualni i małe firmy. Tych pierwszych (jeżeli nie zmienili dotąd sprzedawcy) chroni jednak taryfa zatwierdzana przez Urząd Regulacji Energetyki. Wybór padł więc na drobny biznes.
Małe firmy płacą najwięcej
W ubiegłym roku małe firmy płaciły rachunki za prąd (razem z jego dostawą) w wysokości średnio 54 gr/kWh, to o 70 proc. więcej, niż najwięksi odbiorcy i 10 proc. więcej niż gospodarstwa domowe. Poprawianie wyników sprzedaży koncernów energetycznych przez wyższe ceny prądu dla małego biznesu ma jednak drugą stronę medalu. Ceny dla tej grupy wzrosły tak bardzo, że stała się łakomym kąskiem. Chociaż takie drobne przedsiębiorstwo nie zużywa dużo prądu, to przynajmniej można uzyskać na nim wysoką marżę. Zabiegać o tę grupę zaczęli nowi sprzedawcy energii. Do najbardziej aktywnych należą Energia dla Firm i Amber Energia. Taka walka o Kowalskiego dopiero rusza, jednak ceny dla niego są na tyle niskie, że nowi sprzedawcy nie są wciąż skłonni inwestować dużych pieniędzy w pozyskiwanie odbiorców indywidualnych.
To drugi powód niedużego zainteresowania polskich rodzin zmianą sprzedawcy. Robiąc to, możemy zaoszczędzić kilka-kilkanaście złotych miesięcznie. Chociaż to ok. 10 proc. rachunku, to jednak z badania TNS OBOP wykonanego na zlecenie miesięcznika „Nowy Przemysł” wynika, że aż 77 proc. odbiorców zmieniłoby sprzedawcę dopiero wtedy, gdy miesięczne oszczędności wyniosłyby przynajmniej 20 zł. 77 proc. odbiorców zmieniłoby sprzedawcę dopiero wtedy, gdy miesięczne oszczędności wyniosłyby przynajmniej 20 zł Średnio oczekujemy aż o 45 zł niższych rachunków u nowego sprzedawcy. Przy średniej wysokości rachunku na poziomie 138 zł miesięcznie to niemożliwe. Zwłaszcza że cena samej energii, na co wpływ ma zmiana sprzedawcy, to tylko połowa rachunku. Druga to stawka za dystrybucję prądu, która się nie zmienia, bo zawsze energię dostarczać będzie ten sam dystrybutor.
Dlatego sprzedawcy energii szukają innych, niż sama cena, sposobów przyciągnięcia klientów. Energia dla Firm do umów podpisywanych z rolnikami dodaje „beczkę ropy”, czyli bon na olej napędowy. Amber Energia oferuje z kolei instalację pompy ciepła „pod klucz” w promocyjnej cenie, dzięki czemu pomaga odbiorcy w przejściu na ekologiczne źródło ciepła, a jednocześnie zwiększa swoją sprzedaż (pompa potrzebuje do pracy prądu). Tauron zastanawia się z kolei nad łączeniem oferty sprzedaży prądu z ubezpieczeniami zdrowotnymi. Wszyscy wielcy sprzedawcy podpisali też wstępne umowy z firmami telekomunikacyjnymi – chcą sprzedawać prąd razem z ich usługami w pakietach.
Własna produkcja prądu na razie dla entuzjastów
Entuzjastów przebierających w ofertach sprzedawców jak Marek Kulesa na razie nie znajdzie się wielu. Zwłaszcza że, jak sam przyznaje, od 2008 roku, kiedy po raz pierwszy podpisał umowę z nową firmą, niewiele zmieniło się w zakresie łatwości zmiany sprzedawcy. Do końca 2013 roku utrudniało to m.in. konieczność rozdzielania dotychczasowej jednej umowy na dwie – osobną na sprzedaż prądu (z nową firmą) oraz jego fizyczną dostawę siecią (z dotychczasowym dystrybutorem energii). Od początku 2014 roku sprzedawcy i dystrybutorzy energii podpisują umowy o współpracy, które umożliwią wysyłanie odbiorcom nadal tylko jednej faktury.
Jeszcze mniej osób decyduje się na własną produkcję prądu, która odniosła wielki sukces u naszych zachodnich sąsiadów. Własne mikro elektrownie ma już blisko 2 mln Niemców. W Polsce to wciąż niezwykła rzadkość. W przeciwieństwie do naszych sąsiadów, nie możemy liczyć na subsydia, a przy naszych cenach prądu inwestycja się nie opłaca. Energia z własnych paneli fotowoltaicznych będzie nas kosztować ok. 90 gr/kWh, podczas gdy za prąd z sieci nie płacimy więcej niż 60 gr/kWh.
Trzeba jednak przyznać, że jesteśmy ekoentuzjastami. Według badania przeprowadzonego przez TNS OBOP na zlecenie Związku Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej wynika, że zakupem domowej instalacji produkującej prąd zainteresowanych jest 45 proc. Polaków, a co piąty badany chciałby to zrobić w ciągu najbliższych dwóch lat.
Czy ceny prądu w Polsce są wysokie?
Wszystko zależy od punktu widzenia. Porównując je z innymi krajami UE, zarówno bogatszymi państwami na Zachodzie, jak i nowymi krajami Europy Środkowej, wydaje się, że za prąd nie płacimy wiele.
W Polsce jedna kilowatogodzina kosztuje 15 eurocentów. Przeciętnie rodzina Kowalskich zużywa dwie megawatogodziny rocznie, czyli jej rachunki za prąd wynoszą 300 euro – w przeliczeniu niespełna 1300 zł.
Kowalski płaci mniej nie tylko w porównaniu z przeciętnym Schmidtem, który musi wydać dwa razy tyle, ale także w zestawieniu z konsumentami z większości państw starej Unii. Więcej od Polaków płacą Duńczycy, Holendrzy, Portugalczycy, Hiszpanie. Mniejsze rachunki mają Francuzi (14,5 centa za kWh).
Ceny w naszym regionie Europy są bardzo podobne do polskich. Czesi, Słowacy i Węgrzy, mimo że ich energetyka nie opiera się na węglu tak jak nasza, płacą w przeliczeniu od 15 do 19 centów za kWh.
Ale jest też druga strona medalu. W przeliczeniu na tzw. parytet siły nabywczej ceny prądu w Polsce należą do najwyższych w Europie. Po prostu ceny energii zależą w coraz w większym stopniu od światowych cen surowców, a zarobki w Polsce są wciąż dużo niższe niż w większości starych krajów UE.
Dlatego przeciętny Polak może za swoją pensję kupić znacznie mniej prądu niż Fin, Szwed czy Austriak. Niemal najmniej w Europie – gorsze lub takie same wskaźniki mają tylko Cypryjczycy i Węgrzy oraz… tu niespodzianka – Niemcy.
Nasi zachodni sąsiedzi mają nie tylko jedne z najdroższych cen prądu w Europie w euro, ale także przeciętny Niemiec może kupić tyle samo prądu co Polak, mimo że zarabia trzy raz więcej. To efekt polityki fiskalnej i ogromnych subsydiów do energetyki odnawialnej, których ciężar spada na niemieckich konsumentów (przemysł partycypuje w systemie wsparcia w niewielkim stopniu). W tym roku wyniosą one ok. 20 mld euro.
W 2013 roku Urząd Regulacji Energetyki po raz pierwszy od wielu lat wymusił na polskich dostawcach zmniejszenie cen prądu o 5 proc. To oznacza, że przeciętna rodzina zapłaci ok 2 zł miesięcznie mniej.
W Europie ceny rosły po uwolnieniu
Czy po możliwym najwcześniej w 2015 r. uwolnieniu cen prądu czeka nas nieuchronna podwyżka? – Absolutnie nie widzę fundamentalnych podstaw do wzrostu cen energii dla gospodarstw domowych po ich uwolnieniu – mówił nam pod koniec ubiegłego roku ówczesny prezes URE Marek Woszczyk.
W Skandynawii, Wielkiej Brytanii i Niemczech, czyli na najbardziej dojrzałych rynkach, ceny energii po uwolnieniu rosły. Najbardziej drastyczny wzrost miał miejsce w Niemczech – od 1998 r., kiedy uwolniono rynek, wzrosły o 67 proc. Równocześnie aż 4 mln gospodarstw domowych zmieniło dostawcę. Wzrost cen u naszych zachodnich sąsiadów ma niewiele wspólnego z liberalizacją, bo np. w Szwecji czy Finlandii od kilku lat utrzymują się na tym samym poziomie albo nawet spadały.
Czy warto zmienić dostawcę prądu?
Energetycy wskazują, że póki co największą barierą jest relacja czasu, który trzeba poświęcić na analizę oferty i formalności, niewspółmierna do korzyści, jakie można uzyskać. – Kiedyś namawiałem kosmetyczkę do zmiany dostawcy. Ale jak usłyszała, że będzie musiała poświęcić godzinę, żeby zyskać 500 zł rocznie, to stwierdziła, że przez tę godzinę przyjmie 2 klientki i też będzie miała 500 zł – opowiada doświadczony marketingowiec z firmy energetycznej.
Firmy kuszą nas (czyli gospodarstwa domowe) rabatami, jeśli zdecydujemy się podpisać umowę na dłuższy okres niż rok. Problem w tym, że koncentrują swe marketingowe wysiłki bardziej na utrzymaniu starych klientów na swych tradycyjnych regionalnych rynkach, niż na pozyskaniu nowych z innych obszarów Polski. RWE skierowało swą kampanię wyłącznie do warszawiaków, a Tauron do mieszkańców Górnego i Dolnego Śląska oraz Małopolski.
Czy opłaca się podpisać taką długoterminową umowę?
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie będą ceny prądu w hurcie za rok czy dwa, a od tego zależą nasze rachunki. Jeżeli zwiążemy się z jakąś firmą do 2016 r., to ryzykujemy, że w międzyczasie ceny spadną i pojawią się lepsze, konkurencyjne oferty. A jeśli nie podpiszemy długoterminowej umowy z rabatem, to ryzykujemy, gdy ceny wzrosną. Na szczęście w grę nie wchodzą duże sumy. Na razie ryzykujemy niewiele, zarówno zmieniając dostawcę, jak i pozostając przy swoim dotychczasowym.
Na jakie pułapki w umowach trzeba uważać?
Rzut oka na kalkulator cen energii przygotowany przez Urząd Regulacji Energetyki www.maszwybor.ure.gov.pl) nie jest zachęcający – niemal przy każdej ofercie, która teoretycznie daje oszczędności, jest ostrzegawcza żaróweczka z napisem „uwaga, dodatkowe opłaty”. Trzeba bardzo uważnie czytać umowy, aby nie dać się złapać w pułapkę.
Choć sama zmiana sprzedawcy jest bardzo prosta (nowy dostawca załatwi wszystko za nas), to sumy, które możemy zaoszczędzić, nie są zbyt zachęcające. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego są to oszczędności rzędu kilku złotych miesięcznie (zależy to od regionu kraju). To nie znaczy, że nie warto próbować. Przede wszystkim powinni wziąć to pod uwagę ci, którzy zużywają bardzo dużo prądu, np. ogrzewając nim mieszkanie.