Spis treści
Wybór zarządu wielkiej spółki energetycznej zaczyna coraz bardziej przypominać operę mydlaną. Jak już pisaliśmy, zwalczające się frakcje PiS forytują swoich kandydatów na prezesa. Z jednej jest dotychczasowy prezes Filip Grzegorczyk, kojarzony z Beatą Szydło i Zbigniewem Ziobro, z drugiej Barbara Piontek, wcześniej członek rady nadzorczej Tauron Wytwarzanie, od niedawna zaś przeniesiona do rady spółki-matki. Popierana przez część śląskich struktur partii Barbara Piontek zasiadała tez w zarządzie katowickiej strefy ekonomicznej.
Rada nadzorcza nie wybrała kandydata, bo najprawdopodobniej nie miała zielonego światła z Ministerstwa Aktywów Państwowych. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl rada odroczyła więc decyzję do 13 lipca. Koincydencja z drugą turą wyborów prezydenckich (12 lipca) jest oczywiście zupełnie przypadkowa.
Czytaj także: Kto będzie prezesem Tauronu? Na razie jest niespodzianka
Po 13 lipca rada może kontynuować „stary” konkurs i wybrać zarząd albo zamknąć postępowanie i ogłosić nowe.
Sama spółka nie raczyła poinformować o tej decyzji, ostatni opublikowany komunikat z 24.06 dotyczy budowy platform dla gniazd bocianów, inicjatywy zapewne skądinąd bardzo pożytecznej.
Jak już pisaliśmy, Barbara Piontek została zdyskwalifikowana przez radę nadzorczą z powodów formalnych. Z opinii prawnych zamówionych przez Tauron wynikać miało, że jej staż pracy na kierowniczym stanowisku jest za krótki w stosunku do wymagań konkursu.Uchwały rady określającej szczegóły konkursu nie ma na stronie internetowej Tauronu, ale zgodnie ze statutem spółki każdy członek powinien mieć „co najmniej 3-letnie doświadczenie na stanowiskach kierowniczych lub samodzielnych albo wynikające z prowadzenia działalności gospodarczej na własny rachunek”. Według naszych źródeł opinia prawna stwierdzała, że prof. Piontek brakuje do tego stażu trzech miesięcy.
Drugim powodem był podobno fakt, że startując w konkursie nieskutecznie zawiesiła swoje członkostwo w radzie nadzorczej.
Przypomnijmy też, że list popierający prezesa Grzegorczyka wysłał do premiera szef górniczej „Solidarności” Jarosław Grzesik. Podobne listy wysłała „Solidarność” z Tauron Wytwarzanie i Tauron Wydobycie. WysokieNapiecie.pl ujawniło, że w odpowiedzi szef Tauronowej „Solidarności” z Krakowa Mirosław Brzuśnian napisał list protestujący przeciwko wykorzystywaniu związku „do rozgrywek mających na celu utrzymanie przez niego (tj. prezesa Grzegorczyka-red). stanowiska”.
Szklany sufit dla pracowników
Oderwijmy się teraz od tej gry o trony i spróbujmy spojrzeć na całą sytuację oczyma absolwenta studiów, który zaczyna pracę w spółce energetycznej należącej do państwa. Czym będzie różnić się jego kariera od drogi zawodowej kolegów zaczynających pracę w państwowych spółkach w Danii, Szwecji, Francji czy Czechach?
Otóż nasz absolwent może być przekonany, że jeśli obecna sytuacja będzie trwać, to jego szanse na dochrapanie się pozycji członka zarządu wynoszą dokładnie zero. W czterech spółkach energetycznych SP nie ma bowiem ani jednego prezesa czy wiceprezesa, który przepracowałby przed objęciem prezesury dłużej niż pięć lat w kierowanej przez siebie firmie. Przygniatająca większość przychodziła do pracy zupełnie z zewnątrz. Podobna sytuacja, nieco tylko lepsza, jest w kluczowych spółkach –córkach.
Czytaj także: Elektrownie węglowe mogą stracić najważniejsze paliwo – pracowników
Porównajmy to z zarządami najważniejszych europejskich grup energetycznych kontrolowanych przez państwa. W duńskim Orsted i szwedzkim Vattenfallu, czy fińskim Fortum co najmniej jedna trzecia zarządów to długoletni pracownicy firmy.
W czeskim CEZ wszyscy prezesi i wiceprezesi pracowali wcześniej przynajmniej 10 lat w firmie, wiceprezes Tomas Pleskac zaczął w 1994 r.
Trochę inaczej jest w zarządach spółkach francuskich, które tradycyjnie są także synekurami dla zasłużonych urzędników, ale w zarządach EDF czy ENGIE jest przynajmniej kilka osób, które spędziły wcześniej wiele lat w swoich firmach. Podobnie jest we włoskim Enelu.
Nasz absolwent bardzo szybko zorientuje się zatem, że może przez lata awansować, ale potem tylko bezsilnie uderza w „szklany sufit”.
Trzeba ustawić parytet?
Tłumaczenie partiom politycznym, że nie powinny traktować spółek skarbu państwa jak łupu jest jak mówienie alkoholikowi, żeby nie pił. Barierą dla apetytów działaczy na ulubione przez nich rozgrywki kadrowe miały być konkursy, które wprowadziło jeszcze SLD w 2003 r. Doprowadziło to tylko do sprostytuowania instytucji konkursu– od początku nikt nie wierzył, że są one robione uczciwie, a fakt, że członkowie rad nadzorczych posłusznie przyklepują ministerialnych kandydatów, jest przyjmowany jako „oczywista oczywistość”.
Co można z tym zrobić? Całkowicie odpolitycznić spółek skarbu państwa się nie da. Ale można wprowadzić ustawowy wymóg dający przynajmniej jedną trzecią miejsc w zarządzie dla ludzi ze stażem w firmie, np. 10 lat. Zalety takiego rozwiązania są oczywiste- rozpoczynając rządy, przynajmniej część szefów będzie miała jakąś wiedzę o firmie. Odblokują się możliwości dla zdolnych menedżerów, którzy dziś mogą jedynie dusić się stopniowo na swoich stanowiskach albo odejść do sektora prywatnego.
Czytaj także: Energetyk apeluje do polityków: oszczędzajcie fachowców
Dopóki spółki energetyczne były bogate, a turbiny „kręciły się same”, to wielu politykom wydawało się, że posady w zarządach są wyłącznie synekurami, „chlebem dobrze zasłużonych”, jak mówiono w dawnej Rzeczpospolitej. Dziś, kiedy energetyce zagląda w oczy kryzys, kontynuowanie obecnej polityki personalnej prowadzi do chaosu, marazmu, niechęci do wzięcia odpowiedzialności za decyzje. A polskiej energetyki już nie stać na ludzi pracujących według filozofii „another day, another dollar”.