Po publikacji raportu o kosztach energii w UE w Komisji Europejskiej trwa burza mózgów. Jak sprawić, by ceny prądu i gazu były niższe?
Międzynarodowa Agencja Energii wzywa ostatnio Europę do walki z tą energetyczną drożyzną. MAE wskazuje, że ceny gazu w Unii podbija to, że kupując z zewnątrz ok. 57 proc. zużywanego gazu, mamy słabszą pozycję niż dostawcy. Do tego dochodzą wyższe niż w innych częściach świata obciążenia podatkowe.
Co UE zamierza z tym zrobić? Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w gabinetach komisarzy rozważany jest pomysł aby prawnie zakazać prawnie kontraktów na zakup gazu łączących ceny „błękitnego paliwa” z cenami ropy.
To połączenie ma historyczny kontekst – wzięło się z czasów, w których gaz był produktem ubocznym wydobycia ropy. Dziś „podwiązanie” cen gazu pod ropę nie ma już takiego silnego uzasadnienia. Parytety cen rozjechały się m.in. ze względu na łupkową rewolucję w USA. Ale niektóre firmy, zwłaszcza rosyjski Gazprom, z indeksowania stawek za gaz cenami produktów ropopochodnych w kontraktach w ten sposób nie chcą zrezygnować.
Czy Unia zmusi dostawców
– To na razie luźny pomysł, ale interesują się nim wysocy unijni urzędnicy – powiedział nam informator z KE.
Dzisiaj obowiązujących kontraktów nikt już nie zmieni. Polskę obowiązuje kontrakt z Gazpromem w formule „take or pay” do 2022 r. z ceną powiązaną z notowaniami produktów ropopochodnych. Od połowy 2014 r. obowiązywać zacznie też kontrakt na odbiór 1,5 mld m sześc. rocznie katarskiego LNG. W nim również cena powiązana jest z notowaniami ropy.
Dotychczasowe działania KE, w tym rozpoczęta w 2012 r. procedura przeciwdziałania praktykom monopolistycznym Gazpromu, przyniosły już w przypadku Polski wymierny efekt. Pomogły wynegocjować obniżkę cen w kontrakcie jamalskim.
Idąc za ciosem, Bruksela chciałaby też ustalić wspólne dla całej UE zasady gry na przyszłość. Pytanie tylko, czy taka ingerencja w rynek jest potrzebna?
– Ja nie widzę sensu takiego uregulowania, bo i bez tego oderwanie cen gazu od ropy jest już widoczne – tłumaczy menedżer dużego międzynarodowego koncernu. W coraz większym stopniu gaz sprzedawany nie w kontraktach długoterminowych, ale na tzw. forwardach czyli w umowach zawieranych na rok. Tak np. sprzedaje swój surowiec norweski Statoil, który w ogóle zrezygnował z kontraktów indeksowanych cenami ropy.
Jeśli nie indeksować cenami ropy, to czym
Bogdan Pilch, prezes PGE Energia Odnawialna, który wcześniej pracował m.in. w Statoil i GDF Suez, zwraca uwagę na jeszcze inne kwestie.
– Sam pomysł ujednolicenia zasad, według których kraje członkowskie zawierają umowy na dostawy gazu, przedstawia się interesująco. Jeśli jednak mielibyśmy nie indeksować stawek w kontraktach cenami produktów ropopochodnych, to czym je indeksować? Obawiam się, że pomysłu na to w KE jeszcze dzisiaj nie ma. I właśnie problem ze stworzeniem tych nowych zasad kontraktowania sprawia, że cała idea będzie niezwykle trudna do wprowadzenia w życie – ocenia.
– Dobrze, że Bruksela dąży do uporządkowania relacji z zewnętrznymi dostawcami gazu do UE. Jednak ujednolicenie sposobu kształtowania formuł cenowych będzie bardzo dużym wyzwaniem – dodaje.
Tymczasem zdaniem Michała Szubskiego, byłego prezesa PGNiG, indeksowanie cen gazu w kontraktach notowaniami ropy i jej pochodnych wciąż ma uzasadnienie biznesowe.
– Koncerny paliwowe, w tym PGNiG, poszukują, badają i eksploatują złoża. W przypadku projektów upstream nakłady są gigantyczne. Nie wyobrażam sobie, by firmy inwestowały w złoża ze świadomością, że będą sprzedawać surowiec wyłącznie na rynku spot, albo w kontraktach skonstruowanych tak, że przyszłych cen nie da się przewidzieć – mówi.
Zamiast regulacji, więcej rozsądku
Jego zdaniem bardziej wskazane byłoby budowanie przez UE pewnego miksu, w którym część gazu kupuje się w długoterminowych kontraktach, a część na rynku bieżącym.
– To leżałoby również w interesie państw i przedsiębiorstw, którym zależy na budowaniu bezpieczeństwa energetycznego – wyjaśnia Michał Szubski.
Dodaje, że rynek gazu jest rynkiem producenta, a nie klienta i w Europie nadal jest zbyt mało płynny.
– Jeżeli producenci zobaczą, że odbiorcy „uciekają” z indeksowanych kontraktów, to ograniczą wydobycie, by tworzyć presję na wzrost cen na rynku spot. Główny problem UE w tej kwestii polega na tym, że żaden z kluczowych dostawców gazu nie podlega unijnym regulacjom, bo ich wpływ kończy się na strefie Schengen. Sztuczne ingerowanie w rynek jest jak próba powrotu do gospodarki centralnie planowanej – uważa były prezes PGNiG.
Zgadza się, że dążenie KE do tego, by obniżać ceny gazu na unijnym rynku wynika z rosnących dysproporcji cenowych między UE a Stanami Zjednoczonymi.
– Ale przecież nie tylko surowce są w Europie droższe niż w USA. Dotyczy to również zwykłych dóbr konsumpcyjnych jak aparat fotograficzny, czy telefon. I to nie są efekty wyłącznie różnic w dostępie do surowców, ale też wyjątkowego w skali świata unijnego fiskalizmu i przeregulowania rynku. Do tego wszystkiego Europa sama się obciąża systemami takimi jak redukcja emisji CO2 czy wspieranie OZE. Wystarczyłoby więcej zdrowego rozsądku w tych kwestiach. Odgórne regulowanie rynku tutaj nie pomoże – podsumowuje Michał Szubski.