Nie ma innej możliwości – ceny energii elektrycznej i gazu w Europie muszą spaść, jeżeli UE ma ambicje konkurowania z najsilniejszymi gospodarkami świata.
Nie ma innej możliwości – ceny energii elektrycznej i gazu w Europie muszą spaść, jeżeli UE ma ambicje konkurowania z najsilniejszymi gospodarkami świata.
To jeden z wniosków nasuwających się po lekturze roboczego raportu Komisji Europejskiej o cenach i kosztach energii „Energy prices and costs in Europe”.
Raport bazuje głównie na danych z lat 2008-2012. W tym pięcioletnim okresie hurtowe ceny energii elektrycznej spadły na rynkach UE o 35-45 proc. To duże utrudnienie dla koncernów energetycznych, które mocno zaważyło na ich wynikach finansowych. Wydawałoby się jednak, że obniżki stawek powinny w tym czasie ulżyć unijnemu przemysłowi. Ale ceny dla największych odbiorców spadły w ciągu tych pięciu lat tylko symbolicznie, bo w sumie średnio o 3 proc. A ceny dla gospodarstw domowych wzrosły – przeciętnie o 7 proc.
Nawet jeśli goła energia taniała, to rosły koszty pozostałych opłat wliczanych do rachunków. W efekcie ilość „prądu w prądzie”, czyli udział kosztu energii w całym rachunku płaconym przez Schmidta, Smitha, czy Kowalskiego spadł w UE z 46 proc. w roku 2008 do 42 proc. w roku 2012 r.
Mija pięć lat, podatków dwa razy więcej
Jak wynika z raportu, taki stan rzeczy utrudnia budowę wspólnego, zliberalizowanego rynku energii UE. O ile bowiem na poziomie hurtowym ceny w krajach członkowskich wykazują rosnącą zbieżność, to już w obrocie detalicznym, po doliczeniu opłat sieciowych, wsparcia dla odnawialnych źródeł energii i podatków pojawiają się ogromne dysproporcje. Przykład? Sama stawka VAT w poszczególnych krajach waha się od 6 proc. w Luksemburgu do 27 proc. na Węgrzech. W sumie w 2012 r. podatki stanowiły mniej niż 2 proc. wartości rachunków płaconych przez Bułgarów, Czechów, Chorwatów, Litwinów czy Szwedów. W Niemczech w tym samym czasie obciążenia stanowiły 32 proc., a unijna średnia – 18 proc. Dla porównania pięć lat wcześniej, czyli w 2008 roku podatki i obłożenia stanowiły przeciętnie 9 proc. faktury płaconej przez statystycznego Europejczyka.
Z polskiego punktu widzenia bardzo interesujące jest też to, że choć dużo rozmawia się u nas o konieczności uwolnienia cen prądu, to na tle UE i tak jesteśmy relatywnie zliberalizowanym rynkiem. W raporcie przypomniano, że w 2008 r. pod administracyjną kontrolą były rachunki płacone przez 130 z 229 milionów gospodarstw domowych w Europie, czyli w 57 proc. przypadków. W ciągu następnych pięciu lat odsetek ten spadł tylko o 6 punktów procentowych, do 51 proc. Co więcej, w niektórych krajach wciąż pod kontrolą znajdują się także ceny dla firm. Dla przypomnienia – u nas ceny energii dla przemysłu nie są regulowane już od 2007 r.
Gazowe rozterki Unii
Ceny gazu ziemnego w UE, choć są bardziej stabilne niż prądu, to również rosną. Jak podsumowuje raport Komisji, w latach 2008-2012 gaz drożał w UE średnio 3 proc. rocznie. Stawki w Bułgarii, Estonii i Hiszpanii szybowały w górę w tempie średnio 10 proc. rocznie, a na Litwie i w Chorwacji nawet o kilkanaście. Na stałym poziomie płatności za gaz udało się utrzymać tylko Niemcom i Rumunom. Podobnie jak w przypadku prądu, w UE bardzo ważnym czynnikiem napędzającym wzrost opłat są opłaty sieciowe i podatki. W tym przypadku dodatkowym problemem jest istotne uzależnienie od cen dyktowanych przez zewnętrznych dostawców.
W tym kontekście mocno do wyobraźni przemawia fakt, że ceny gazu w Stanach Zjednoczonych w porównaniu z 2005 rokiem spadły o połowę. Dzisiaj cena gazu w USA to ok. jednej trzeciej tej w UE. A wraz z przyspieszaniem rewolucji łupkowej oczekuje się, że zarówno gaz, jak i inne nośniki energii w USA dalej będą tanieć. Już dzisiaj cena energii elektrycznej dla przemysłu w Stanach Zjednoczonych jest dwukrotnie niższa niż w UE (dane w raporcie Komisji za 2012 r. mówią o ponad 100 euro/MWh wobec blisko 50 euro/MWh w USA).
W efekcie amerykański przemysł zaczyna być coraz bardziej konkurencyjny na tle reszty świata, a gospodarstwa domowe oszczędzają na kosztach prądu i gazu, dzięki czemu mogą napędzać gospodarkę wydając pieniądze na konsumpcję.
Tymczasem Europa zdąża w odwrotnym kierunku: nie tylko odnotowuje na przestrzeni ostatnich lat wzrosty cen nośników energii, ale również na tle konkurentów mocno je opodatkowuje. Jak podsumowują w raporcie przedstawiciele KE, narastająca globalna konkurencja i integracja łańcuchów produkcyjnych będą mieć poważne konsekwencje społeczne, polityczne i gospodarcze. Jednym z nich może być to, że poszczególne etapy produkcji będą wyciekać do krajów o mniej restrykcyjnych przepisach, lub takich, które dotują energię.
W tej sytuacji nie dziwią apele Międzynarodowej Agencji Energii, by UE zrobiła coś ze swoją polityką m.in. w sprawie gazu, albo energochłonny przemysł, jak hutnictwo i cementownie, zabierze walizki i przeniesie się do innych części świata. MAE postuluje z jednej strony renegocjację dotychczasowych umów na import surowca, jak i przyspieszenie prac nad tym, by „łupkową rewolucję” skopiować na terenie UE. Z drugiej strony Agencja sugeruje ograniczenie dopłat do energetyki odnawialnej i korzystanie z dobrodziejstw energii jądrowej.
Raport Komisji kładzie raczej nacisk na to, że to inne kraje, takie jak Iran, Rosja, czy Chiny, dotują swoje paliwa kopalne i właśnie to silnie zaburza konkurencję na globalnym rynku. Nie sposób jednak nie zauważyć, że zasady gry w światowej energetyce ze względu na łupki na naszych oczach ulegają rewolucyjnym zmianom, których Unia nie przewidziała. W przypadku USA oczekuje się reindustrializacji. Istnieje poważne zagrożenie, że odbędzie się ona kosztem unijnego przemysłu. Wszystko zależy od tego, czy Europa podejmie wyzwanie i będzie walczyć dostosowując swoją politykę energetyczną.
Jeśli nic się nie zmieni, to będzie tak, jak przestrzega MAE: kolosalne różnice cen energii między Europą a USA będą ciążyć na gospodarce UE przez co najmniej kolejne dwie dekady, uderzając w konkurencyjność branż, które zatrudniają dziś łącznie 30 mln osób. Agencja ostrzegła w ostatnich dniach, że Europa może utracić jedną trzecią światowych udziałów w energochłonnych gałęziach przemysłu.