W ciągu najbliższych dni PGE już na pewno wyda polecenie rozpoczęcia inwestycji za ponad 11 mld zł. Czy to koniec opery mydlanej?
O budowie nowych bloków elektrowni w Opolu pisaliśmy dotąd jak o operze mydlanej – obfitowała w niekończące się zwroty akcji, a w dodatku trudno było przewidzieć jak się to skończy. Dziś już wiadomo, że od 1 lutego będzie można zmienić konwencję na przyzwoity produkcyjniak – czyli popularne w czasach socjalizmu filmy, powieści i reportaże o wielkich budowach. Wreszcie akcja przestanie się kręcić w kółko i redakcja naszego portalu wita tę zmianę z wielką ulgą, choć postaramy aby nie porwał nas „romantyzm budów” z piosenki Taty Kazika.
Kiedy w kwietniu 2013 r. Krzysztof Kilian, poprzedni prezes PGE przekonał premiera, że z nowych bloków Opola należy zrezygnować, bo będą nierentowne, wydawało się, że sprawa jest załatwiona.
Ale sukces Kiliana okazał się krótkotrwały – Donald Tusk pod wpływem argumentów resortu gospodarki i regionalnych protestów zmienił zdanie. Kilian został zmuszony do powrotu do projektu, a ponieważ wciąż nie był przekonany – stracił posadę.
Energetycy przekonali premiera, że Opole II jest niezbędne dla polskiej energetyki, bo w ciągu najbliższych kilku lat trzeba będzie wyłączyć 6 tys. MW starych bloków, a następców jest mało. Buduje się jeden blok w Kozienicach (1000 MW), jeden w Stalowej Woli ( 600 MW) i jeden we Włocławku ( 460 MW).
Zanim Kilian odszedł, udało mu się jednak wynegocjować bardzo korzystną dla PGE umowę na dostawy węgla dla nowej elektrowni. Po raz pierwszy Kompania Węglowa – największy producent węgla w Polsce ( w UE zresztą też) zgodziła się powiązać ceny surowca z ceną prądu.
Kto ma lepszego Excela?
Ale to nie daje odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że projekt, który Kilian uznał za nierentowny, nowy zarząd uznał za całkiem obiecujący. Sceptycy, a tych nie brakuje, mogą przecież powiedzieć, że elektrownia powstaje wyłącznie na polityczne zamówienie premiera i nie ma nic wspólnego z ekonomią.
„Wszyscy mamy takie same excele, ale ładujemy do nich różne liczby” – powiedział niedawno na jednej z konferencji prezes Enei Krzysztof Zamasz.
Liczby „ładowane” przez Kiliana były bardzo pesymistyczne. Zakładał niskie ceny energii i niskie ceny uprawnień do emisji CO2. Bo ceny prądu na rynku hurtowym ( 150 zł za Mwh) rzeczywiście są dziś niskie i jeśliby takie miały pozostać, to nie opłaca się budować żadnych nowych bloków.
A niskie ceny uprawnień do emisji CO2 – 5 euro za tonę – dodatkowo zniechęcają do inwestycji. – Nowe jednostki uzyskują przewagę konkurencyjną przy wyższej cenie CO2 – mówił prezes PGE Marek Woszczyk. Są po prostu bardziej wydajne, zużywają mniej węgla i emitują mniej CO2. Im wyższa cena CO 2, tym większe zyski dla nowych bloków i mniejsze – dla starych.
Według analityków z PGE ostatnie zapowiedzi Komisji Europejskiej (patrz Bruksela odkryła karty przed klimatycznym szczytem) oznaczają, że cena uprawnień po 2020 wzrośnie do ponad 30 euro i Opole m.in dzięki temu będzie opłacalne.
Wiceprezes PGE, Dariusz Marzec tłumaczył, że ewentualne podwyżki cen uprawnień oznaczają, że nowe elektrownie PGE będą pracować więcej godzin w roku, a stare – mniej, ale żadna całkowicie nie wypadnie z obiegu.
– Kierunek jest korzystny, nie zarabia się na starych trupach – tłumaczył Marzec, choć dodał, że choć na ostateczny kształt unijnych dyrektyw trzeba będzie poczekać.
To pierwszy sygnał, że menedżerowie polskiej energetyki trochę zmieniają podejście do europejskiej polityki klimatycznej. Dotychczas dominował pogląd, że rząd nie powinien oddawać ani guzika ( węglowego) i wetować wszystkie unijne propozycje, co też często skwapliwie robił.
Oczywiście nowy zarząd wierzy też w wyższe ceny energii na rynku hurtowym – Marzec mówił, że dla oceny rentowności Opola II zakładano od 250 do 300 zł za megawatogodzinę. Dziś to 150 zł.
I last, but not least – jeśli nawet ta prognoza się nie sprawdzi i ceny prądu będą niskie, to rząd będzie musiał stworzyć jakiś system wsparcia dla inwestycji. Bolesna dla konsumentów prawda jest bowiem taka, że o ile możemy się w Polsce obyć bez fabryk butów czy bielizny, o tyle bez prądu nie. Jeśli ceny nie będą tworzyły tzw. sygnału inwestycyjnego dla nowych elektrowni, to niestety trzeba będzie dopłacić firmom iżby zechciały je budować, a niezależnie od tego jaki to będzie mechanizm, to i tak pieniądze zostaną wyciągnięte z kieszeni konsumentów i nie ma na to rady. ( patrz Dopłacimy do starych czy nowych elektrowni). O podobnych rozwiązaniach dyskutuje większość krajów UE.
Jeśliby więc uznać, że żaden rząd nie może dopuścić do braku prądu w kraju, to inwestycja wydaje się stosunkowo bezpieczna. Zwłaszcza, że rozwiązania legislacyjne będą potrzebne dopiero kiedy elektrownia zacznie działać, czyli za kilka lat. A przez ten czas może nawet polskim politykom uda się coś opracować, a nawet uchwalić.
Warto dodać, że zmieniła się też alergiczna do tej pory reakcja akcjonariuszy na decyzję o budowie nowych bloków w Opolu. W zeszłym roku kurs spółki spadał na każdy sygnał, że elektrownia będzie budowana. Teraz wygląda na to, że rynek pogodził się z tą decyzją. Kurs spółki spadł w piątek 24 stycznia z 16,80 do 16,60 zł, ale i tak jest powyżej „dołka” z lipca 2013 r. , kiedy akcje kosztowały 14,5 zł.
Są gwarancje, ale czy to wystarczy?
Kluczowym elementem opolskiej układanki była sytuacja konsorcjantów, którzy mają budować Opole II. Rafako, które należy do zbankrutowanego PBG, Polimex Mostostal, które przed bankructwem ocaliło wpompowanie 200 mln zł przez państwową Agencję Rozwoju Przemysłu oraz Mostostal Warszawa, kontrolowany przez hiszpańską Accionę są w trudnej sytuacji. Główną rolę wziął na siebie francuski potentat Alstom.
Ostatecznie Polimex uzyskał w piątek 24 stycznia od PKO BP bankowe gwarancje należytego wykonania kontraktu, bez których budowa nie mogła ruszyć.
Ale Polimex okazał się ostatnio niezdolny do wykonania kilku ważnych kontraktów drogowych. Czy da radę w Opolu? I czy jako obywatele będziemy mieli jakąś korzyść z 200 mln zł państwowych pieniędzy, które poprzedni minister skarbu Mikołaj Budzanowski zainwestował w tę spółkę?