Polska bez oglądania się na Brukselę chce wprowadzić przepisy wspierające finansowo energetykę. Tymczasem Komisja Europejska bada czy nie jest to pomoc publiczna sprzeczna z unijnym prawem. W najgorszym wypadku polskie firmy będą musiały zwracać miliardy złotych, a to dopiero początek.
Na kolejnym posiedzeniu Sejm może przyjąć ustawę o pomocy finansowej dla elektrociepłowni. Chodzi o wsparcie w łącznej wysokości prawie 1,5 mld zł rocznie, co dla przeciętnej rodziny oznacza 2 zł więcej w rachunku za prąd.
Uchwalana przez Sejm nowela kogeneracyjna ma przywrócić system wsparcia, który wygasł rok temu. Dzięki tzw. żółtym i czerwonym certyfikatom – których cena ponownie doliczane będzie do rachunków za prąd – energetykom bardziej opłaca się produkcja prądu i ciepła jednocześnie. To pozwala ograniczyć emisję dwutlenku węgla, ale zwykle jest droższe, niż osobna produkcja energii elektrycznej w elektrowniach i ciepła w ciepłowniach.
Bruksela przyjrzy się 5,5 mld zł dla elektrociepłowni
Problem w tym, że w Unii Europejskiej taka pomoc dla przemysłu jest generalnie zabroniona jeżeli może grozić zakłóceniem konkurencji. Siedem lat temu, wprowadzając certyfikaty, rząd uznał, że nie naruszy unijnych traktatów i nie pytał Brukseli o zgodę. Jednak lada chwila cała wspólnota ma mieć jednolity rynek energii. Oznacza to, że prąd w żadnym kraju nie powinien być dotowany, jeżeli przez to mógłby być np. sprzedawany taniej w sąsiednim kraju. W związku z tym Komisja Europejska ostatnio mocno zaostrzyła zasady uznawania takich mechanizmów wsparcia za pomoc publiczną.
Dlatego w trakcie prac nad nowelą kogeneracyjną Ministerstwo Spraw Zagranicznych i sejmowi prawnicy rekomendowali rządowi, aby najpierw zapytał Komisję Europejską o zgodę. Pod ich naciskiem Ministerstwo Gospodarki wysłało taką prośbę, a właściwie wielki kilkusetstronicowy wniosek. Po kilkumiesięcznej wymianie korespondencji Bruksela odpowiedziała jednak nie po naszej myśli. Będzie badać projekt polskiej ustawy, bo uważa, że może być to jednak pomoc publiczna. Co więcej – weźmie pod lupę także wygasły rok temu poprzedni system wsparcia elektrociepłowni.
Eurokraci prześwietlą system od chwili jego wprowadzenia w 2007 roku. Od tego czasu z kieszeni odbiorców prądu trafiło do niego ponad 5,5 mld zł, z czego przynajmniej 3-4 mld zł dotarły do elektrociepłowni (reszta została w rękach sprzedawców energii lub trafiła do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej). Przy skrajnie niekorzystnym rozstrzygnięciu Komisji Europejskiej elektrociepłownie musiałyby tę pomoc zwracać.
Rząd uspokaja
Mimo wszczętego przez komisarza ds. konkurencji postępowania w polskiej sprawie, rząd i parlament chcą ponownie wprowadzić system bez oglądania się na Brukselę. Czekanie na jej decyzje najprawdopodobniej zajmie wiele miesięcy. Jak tłumaczy nam osoba z Ministerstwa Gospodarki podobny wniosek Rumunii (ostatecznie zaakceptowany) komisja rozpatrywała przez półtora roku.
– Jesteśmy przekonani, że ta pomoc nie zostanie uznana za pomoc publiczną – uspokajał w trakcie sejmowych prac nad projektem wiceminister gospodarki Tomasz Tomczykiewicz.
W podobnym tonie wypowiadaj się także ciepłownicy. – Wprowadzone w 2007 roku certyfikaty to był krok w kierunku większej otwartości na konkurencję rynkową, bo jeszcze wcześniejszy system przewidywał sztywne ceny za zakup energii z elektrociepłowni. Certyfikaty, których cena ustalana jest rynkowo, a nie administracyjnie, wychodził zatem naprzeciw oczekiwaniom Komisji Europejskiej – przekonuje członek zarządu jednego z koncernów korzystających ze wsparcia.
Prawnicy ostrzegają
– Bardzo trudno jest udzielić wsparcia, która nie byłoby pomocą publiczną – przestrzega dr Aleksander Cieśliński z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. – Rząd powinien być bardzo ostrożny, bo Komisja Europejska traktuje naruszenie procedury [np. brak notyfikacji – red.] jak naruszenie prawa materialnego. Czyli niewłaściwie przyjęte przepisy krajowe traktuje tak, jakby w ogóle nie obowiązywały. Na tej podstawie podmioty prywatne mogłyby występować do rządu o odszkodowanie – mówi. Z takiego rozwiązania skorzystać mogliby sprzedawcy lub odbiorcy prądu, którzy ponieśli koszty zakupu certyfikatów.
Sejmowi prawnicy przypominali wyrok, w którym Trybunał Sprawiedliwości uznał, że pomoc publiczna była zgodna z unijnym prawem, ale nakazał jej zwrot tylko z tego powodu, że nie była wcześniej notyfikowana Komisji Europejskiej. Jak przekonywali taki scenariusz grozi także Polsce, jeżeli nie zawiesi przywróconego systemu pomocy w oczekiwaniu na zgodę Brukseli.
Zdaniem doktora Cieślińskiego Polska ma szansę na obronę jeżeli dojdzie do otwartego sporu z Komisją Europejską. – Rząd może argumentować, że ostatecznym beneficjentem pomocy nie były elektrociepłownie, tylko konsumenci, którzy korzystali dzięki niemu z tańszego ciepła sieciowego. Wtedy nie ma mowy o pomocy publicznej. Ponadto w systemach ciepłowniczych nie ma konkurencji międzynarodowej, a najwyżej lokalna i każdy przedsiębiorca może skorzystać z tego samego krajowego systemu wsparcia. Nie ma zatem przewagi konkurencyjnej, a więc nie ma pomocy publicznej – wylicza nasz rozmówca.
Kolejne kłopoty na horyzoncie
Prześwietlanie wsparcia dla elektrociepłowni to dopiero przedsmak prawdziwych sporów z Komisją. Podobnie jak żółte i czerwone certyfikaty Bruksela może wkrótce zakwestionować także zielone – wspierające energetykę odnawialną. Różnica jest jednaka taka, że na „zielone” elektrownie wydajemy znacznie więcej. W ubiegłym roku ok. 3,5 mld zł, a kwota ta ma jeszcze rosnąć. Ponadto wspieramy instalacje, które – jak podkreśla rząd – tej pomocy nie potrzebują, jak np. duże przedwojenne elektrownie wodne.
Komisja Europejska chce kontrolować nie tylko wprowadzanie systemów wsparcia, ale także… wyłączenia spod jego obowiązywania. Na taką zgodę Brukseli czekają najbardziej energochłonne fabryki w Polsce, którym niedawno parlament przyznał prawo do mniejszego wspierania kogeneracji i energetyki odnawialnej, ale zawiesił wejście w życie przepisów do czasu uzyskania pozytywnej decyzji UE.
Także projektowany dopiero nowy system wsparcia ekoelektrowni (tzw. aukcyjny) będzie potrzebował zgody Komisji. Notyfikacja będzie niezbędna także dla wsparcia budowy polskiej elektrowni jądrowej, czy utworzenia tzw. rynku mocy, który wspierać ma powstawanie m.in. elektrowni węglowych i gazowych.
Polska może pocieszać się, że nie jest jedyna. Kłopoty z notyfikacją swoich systemów wsparcia – głównie energetyki odnawialnej i atomowej – mają także Niemcy, Anglicy, czy Francuzi.
Już od dawna kluczowe decyzje o wspieraniu poszczególnych gałęzi przemysłu zapadają nie w Warszawie, a w Brukseli. To jednak Bruksela ma największy wpływ na zasady wydawania miliardów euro unijnej pomocy i Polska, chcąc te pieniądze pozyskać, musi się podporządkować wspólnej polityce. Albo zadbać o jej lepsze kształtowanie w unijnych instytucjach. Słabo radzimy sobie z obsadzaniem unijnych stanowisk, nawet tych niższych, a to jeden z kluczy do sukcesu.