Spis treści
Przedstawiony wczoraj projekt rozporządzenia nazwany nieco na wyrost „prawem klimatycznym” to pierwszy akt prawny w ramach Nowego Zielonego Ładu. W sumie UE ma przyjąć ok. 40 różnych zmian w prawie bądź nowych dyrektyw i rozporządzeń.
Czytaj także: Frans Timmermans ma zdekarbonizować Europę
Prawo klimatyczne jest ważne z dwóch powodów: po pierwsze projekt wyraźnie stwierdza, że UE jako całość ma osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r., po drugie znacznie podnosi ambicje już do 2030 r. Zamiast dotychczas przyjętego celu redukcji emisji CO2 o 40 proc. (w stosunku do 1990 r.) UE ma się sprężyć i wykręcić „50 do 55 proc.”.
Trzecia istotna propozycja to przepis ustanawiający zasadę, że trajektorię dochodzenia do celu w poszczególnych latach będzie robila samodzielnie Komisja Europejska przy pomocy tzw. aktów delegowanych. Według naszych rozmówców w Brukseli na to są jednak najmniejsze szanse, państwa członkowskie nie dopuszczą do takiego uszczuplenia swoich kompetencji. Ale zwiększenie celu jest jak najbardziej realne.
Co to oznacza? Zmniejszyć emisję CO2 można na dwa sposoby: albo przykręcając śrubę sektorom gospodarki objętym tzw. handlem prawami do emisji (ETS) czyli energetyką i dużym przemysłem oraz non-ETS czyli rolnictwo, budownictwo, transport itd. W tych sektorach obniżenie emisji wymusza się głównie ostrzejszymi normami, ale jest to dużo trudniejsze.
Ponieważ Bruksela nie przedstawiła na razie żadnych ocen skutków wprowadzenia prawa klimatycznego, to musimy się oprzeć na analizach przeprowadzanych w kraju przez Centrum Analiz Klimatyczno-Energetycznych (CAKE). To państwowa instytucja, ale jej opracowania cieszą się zasłużoną renomą.
Otóż CAKE szacuje, że redukcja emisji o 50-55 proc. wymusi zmniejszenie emisji przez energetykę i przemysł (sektor ETS) o 52-57 proc (na dziś mają zredukować o 43 proc.) Zaś budownictwo, transport i rolnictwo powinny zmniejszyć emisje o 42-48 proc. ( ich obecny cel to 30 proc.).
To pewnie niewiele mówi Czytelnikom. Znacznie bardziej obrazowa jest prognoza cen uprawnień do emisji. Jeśli UE przyjmie cel 50-55 proc. to cena jednego uprawnienia podskoczy z obecnych 25 euro do 34-41 euro w 2025 r. Pięć lat później to już dramat nie tylko dla energetyki węglowej, ale także gazu – ceny rosną do 52-76 euro. Oznacza to, że jeśli przez najbliższe pięć lat nie zmienimy znacząco naszego miksu energetycznego, który wciąż w 78 proc. opiera się na węglu, to hurtowe ceny prądu, które dziś oscylują wokół 250 zł z MWh wzrosną do 300-330 zł. Będą oczywiście znacznie wyższe niż u sąsiadów – nie ma drugiej tak uzależnionej od węgla energetyki w UE.
Prąd z importu popłynie więc szeroką strugą. W 2019 r wyniósł 10 TWh. Według analityków, z którymi rozmawialiśmy, w maksymalnym możliwym wariancie w 2025 r. może to już być 40 TWh czyli 25 proc. krajowego zapotrzebowania.
Czytaj także: Rekordowy import prądu w 2019 roku: ponad 10 TWh za 2 mld zł
Dla energetyki węglowej to po prostu koniec- elektrownie przestaną zarabiać pieniądze na rynku. Co nie znaczy, że w ogóle będzie można z nich zrezygnować, przez ileś godzin w roku mogą być niezbędne, pytanie czy rynek mocy pokryje w całości te koszty, a jeśli nie – to co robić dalej.
Czytaj także: Rynek mocy to coraz większa moc…. kosztów. Tak drogo jeszcze nie było
Fiskus zainkasuje miliardy
Ministerstwo Finansów może zacierać ręce –uprawnienia do emisji CO2 są sprzedawane przez państwa na aukcjach i zasilają krajowe budżety. Jeśli w 2019 r. polski fiskus zarobił 11 mld zł, to gdy cena wzrośnie do 34-41 euro, to w 2025 r. możemy dojść do 15-20 mld zł (w zależności od tego, ile prądu kupimy u sąsiadów – im więcej, tym mniej zarobi polski fiskus).
Czytaj także:Fiskus zarobił kolejne miliardy na CO2
Przesunie się ciężar opodatkowania – firmy i ludzie zapłacą więcej za prąd, ale rząd będzie mógł „zwrócić” te pieniądze obywatelom i przedsiębiorstwom albo w formie programów socjalnych, albo zmniejszenia podatków. Jednak polska energetyka w dotychczasowym jej kształcie bardzo szybko przestanie istnieć, bo nie uda się utrzymać jej rentowności.
Pytanie – czy tak wysokie ceny CO2 wytrzyma przemysł? O ile zniknięcie elektrowni węglowych nikomu w Zachodniej Europie nie spędza snu z powiek, o tyle nikt nie pozwoli na zamknięcie hut czy fabryk chemicznych. Jednym z wariantów, o którym się mówi w Brukseli jest przyjęcie dwóch różnych systemów ETS – jednego, bardziej surowego dla energetyki, drugiego, łagodniejszego, dla przemysłu.
Podzwonne dla węgla
Prezentacja prawa klimatycznego została przyjęta w Polsce z trwogą, której nie oddają oficjalne komentarze. Ministerstwo Klimatu napisało, że z rozczarowaniem przyjmuje fakt, że „dokument Komisji Europejskiej w sposób jednostronny podchodzi do neutralności klimatycznej. Po raz kolejny, w dyskusji trwającej od wielu miesięcy, nacisk położony jest na określenie sposobu określenia i wysokości kolejnych celów redukcyjnych, pomijając praktycznie określenie możliwości i sposobu osiągnięcia tych celów. Przedwczesne jest wyciąganie wniosków przed uzyskaniem wszystkim potrzebnych informacji, w tym przed wynikami oceny wpływu”.
Resort protestuje też przeciw przekazaniu większych kompetencji Komisji, domagając się pozostawienia decyzji o przyjęciu bądź nie neutralności klimatycznej w rękach Rady Europejskiej czyli przywódców państw.
Czytaj także: Unia Europejska neutralna klimatycznie do 2050 r., ale Polska dojdzie w swoim tempie.
Z kolei prezes Polskiej Grupy Energetycznej Wojciech Dąbrowski napisał w oświadczeniu, że „PGE jest gotowa aktywnie przyczyniać się do realizacji ambitnych unijnych celów klimatycznych poprzez znaczące inwestycje w niskoemisyjne technologie wytwarzania energii, o czym świadczą zarówno podejmowane już działania, jak i nasze plany. W tym procesie niezbędne jest jednak odpowiednie wsparcie. Zasada proporcjonalnego zwiększenia finansowania w ramach EU ETS dla państw członkowskich o niskim PKB w przeliczeniu na mieszkańca powinna zostać zapisana w europejskim prawie klimatycznym wraz z przepisami dotyczącymi jeszcze ambitniejszych
Dostępna analiza pokazuje, że szczególnie zwiększenie celów na 2030 rok wymagałoby szybkiej rezygnacji z węgla i intensywnej wymiany mocy wytwórczych w polskim systemie elektroenergetycznym na źródła nieemisyjne. Proces ten musiałby przebiegać w bardzo krótkim czasie ze względu na drastyczny wzrost cen CO2. Z technicznego, ekonomicznego i społecznego punktu widzenia nie jest to po prostu możliwe
Dlatego środki wyrównawcze przewidziane w dyrektywie w sprawie ETS – fundusz modernizacyjny i mechanizm solidarności (kwota dodatków na aukcje dla mniej zamożnych państw członkowskich) – powinny wzrosnąć proporcjonalnie, aby uwzględnić koszty wynikające z nowych zwiększonych celów. – napisał nowy prezes PGE.
W praktyce oznacza to, że potrzebny jest bardzo szybki deal z UE – my odchodzimy od węgla, ale wy dajecie kasę. Przed wyborami prezydenckimi nikt tego głośno nie powie, ale na szczęście od czerwca przez trzy lata nie będzie żadnych wyborów.