Za 13 lat możemy mieć więcej mocy zainstalowanej w fotowoltaice niż w węglu. To jeden ze scenariuszy snutych przez ENTSO-E, organizację zrzeszającą europejskich operatorów sieci przesyłowych.
Na razie prognozy polskiego miksu energetycznego na 2030 r. przypominają wróżenie z fusów. Na projekt polskiej polityki energetycznej do 2030 r., który powstaje w Ministerstwie Energii zapewne przyjdzie nam jeszcze poczekać. Tymczasem ENTSO-E opublikował właśnie dokument zwany Ten Year Network Development Plan 2018 Market Data Provisional (TYNDP 2018 MDP, zwany przez polskich energetyków pieszczotliwie „tyndyp”).
Po co „tyndyp” jest w ogóle potrzebny? Jak sama nazwa wskazuje, służy ENTSO-E do planowania rozwoju sieci, zwłaszcza interkonektorów, stąd potrzebne są dane na temat źródeł mogących się rozwijać w poszczególnych krajach.
Opublikowany właśnie projekt „tyndypu”, który będzie jeszcze konsultowany, zawiera kilka scenariuszy miksu energetycznego poszczególnych krajów opracowane na podstawie danych dostarczonych przez wszystkich operatorów sieci przesyłowej. Za część prognoz odpowiedzialni są bezpośrednio operatorzy (czyli u nas Polskie Sieci Energetyczne), część wyliczyli wg swoich modeli ludzie z ENTSO-E. To daje „tyndypowi” przynajmniej półoficjalny wymiar, ma więc większą wagę niż przewidywania think-tanków czy firm doradczych. Choć trzeba pamiętać, że nie uwzględnia w ogóle wpływu polityk krajowych, np. rynków mocy.
W dwóch najbliższych prognozach na 2020 i 2025 r. miks energetyczny niewiele się różni od tego co mamy obecnie. Największy przyrost mocy osiągają OZE. Wiatru na lądzie w 2020 r. ma być 7000 MW (dziś 5700), w 2025 już 8100 MW, pojawia się też 600 MW wiatru na morzu. Fotowoltaiki ciągle jest niewiele – w 2020 r. to 350 MW, pięć lat później 600.
Dominuje węgiel kamienny i brunatny ( w 2025 r. odpowiednio prawie 15 tys. i 7,5 tys.) a gazu jest niewiele więcej niż teraz – 1500 MW.
Ciekawsze rzeczy zaczynają się dziać w 2030 r. i później. Dlaczego akurat wtedy? Otóż ENTSO-E zakłada, że właśnie po 2025 r. nastąpi przełomowy dla energetyki moment. Dzięki polityce klimatycznej, zwłaszcza wysokim cenom uprawnień do emisji CO2 oraz spadającym cenom gazu elektrownie na „błękitne paliwo” będą bardziej opłacalne niż te na węgiel.
„Tyndyp” 2018 zawiera kilka scenariuszy na 2030 i 2040 r. Wybraliśmy do omówienia trzy, naszym zdaniem najbardziej prawdopodobne.
Pierwszy to „scenariusz zrównoważonej transformacji”:
- Dominuje „narodowe” podejście do obniżenia emisji CO2, a jego głównym czynnikiem jest system handlu uprawnieniami ETS oraz krajowe subsydia (np. dla OZE)
- OZE są nieefektywne, bo każdy kraj rozwija je na własną rękę.
- Nie buduje się nowych elektrowni atomowych po 2030 r.
- Nie ma potrzeby wprowadzania dodatkowych płatności za moc potrzebną w szczycie.
- Gaz odgrywa coraz większą rolę w transporcie, a wszystkie nowobudowane budynki wyposażane są w pompy ciepła. W starych głównym paliwem jest gaz.
- W scenariuszu tym UE nie osiąga zakładanych celów redukcji CO2 na 2030. Przypomnijmy, że w 2030 r. ma to być 40 proc. w porównaniu z 1990 r.
Kolejny scenariusz to rozwój energetyki rozproszonej:
- Zakłada on kluczową rolę prosumentów w obniżeniu emisji CO2, wspieranych przez działania na poziomie całej UE i oczywiście system handlu emisjami.
- Efektywny rozwój OZE na poziomie ogólnounijnym
- Potrzebne dodatkowe wynagrodzenie za moc potrzebną w szczycie, np. rynek mocy
- Elektryfikację transportu oraz ogrzewania budynków, także przy pomocy pomp ciepła oraz możliwy rozwój ciepła sieciowego
Trzeci jest scenariusz Komisji Europejskiej
- Został opracowany na jej prośbę i częściowo na podstawie dostarczonych przez nią danych, tak aby UE zmieściła się w zakładanych na 2030 r. celach obniżenia emisji oraz udziału OZE ( 27 proc. dla całej UE, bez wyznaczania celów dla państw). Jest najbardziej zgodny ze scenariuszem „globalnej ochrony klimatu” na 2040 r., również rozpatrywanym przez ENTSO-E.
Spójrzmy teraz co wychodzi w poszczególnych scenariuszach dla Polski.
W „zrównoważonej transformacji” w 2030 r. raptownie rośnie moc elektrowni gazowych – aż do ponad 5 tys. MW. Węgla zostaje tyle prawie samo co jest, raptem kilkaset MW mniej. Ale mocno rosną OZE – wiatru na lądzie jest aż 9200 MW, do tego 2250 wiatru na morzu i prawie 2,5 tys. fotowoltaiki. W 2030 r. nie ma elektrowni atomowej.
Jeśli sądzicie, że w scenariuszu energetyki rozproszonej w 2030 r. znika węgiel, to jesteście w grubym błędzie. Zostaje go niemal tyle samo, co w 2025, za to powstaje znacznie mniej elektrowni gazowych. Wiatru zostaje tyle co w poprzednim, ale przyrost fotowoltaiki jest imponujący – może jej być aż 24 tys. MW. Pojawia się też elektrownia atomowa, i to od razu 3000 MW oraz ponad 7 tys. MW innych niż odnawialne ( nie wiadomo o co chodzi).
A dlaczego w takim razie nie znika węgiel? Po prostu PSE założyły w tym scenariuszu nieprawdopodobnie wysoki wzrost popytu na energię elektryczną – miałby w 2030 r. wynieść aż 211 TWh ( dziś jest to 160 TWh). W scenariuszu zrównoważonej transformacji popyt miałby wynieść 200 TWh.
To i tak bardzo dużo – wprawdzie przez ostatnie dwa lata zapotrzebowanie rosło w tempie 2 proc. rocznie, ale doświadczenie bogatych krajów pokazuje, że w miarę wzrostu PKB energochłonność gospodarki maleje, bo rośnie efektywność energetyczna. 211 TWh w 2030 r. musiałoby oznaczać, że popyt na prąd wzrasta średnio w tempie jakichś 3 proc. rocznie. Gospodarka wtedy pędziłaby w tempie iście chińskim…
Gdyby jednak założyć bardziej realistyczne średnie tempo wzrostu popytu na energię ( np. znany think-tank Forum Energii prognozuje, że będzie to 1,4 proc. rocznie ), to wtedy w scenariuszu energetyki rozproszonej zapewne znikłaby część elektrowni węglowych albo nie powstaną jądrowe.
Ostatni scenariusz, przygotowany dla KE na podstawie częściowo dostarczonych przez nią danych, jest najmniej zrozumiały. Węgla jest jakieś 1000 MW mniej, ale za to w tabelce figuruje 2300 MW elektrowni na biopaliwa. Jakie to będą biopaliwa, to trudno wyczuć.
Za to popyt na prąd w tym scenariuszu jest zupełnie realistyczny, wynosi 180 TWh.
„Tyndyp” podaje też prognozowaną na 2025 r. (i później) liczbę samochodów elektrycznych. PSE, jako państwowa firma, nie mogły oczywiście podać innej liczby niż rząd, który przypomnijmy, chce aby w 2025 r. był to okrągły milion. No i w „tyndypie” jest milion, a nawet więcej – dokładnie 1,27 mln. Przy czym w 2020 r. będzie ich tylko (lub aż, zależy jak na to spojrzeć) 74,5 tys. więc między 2020 a 2025 r. aut na prąd powinno przybywać blisko 250 tys. rocznie.
Porównajmy to teraz z prognozami przysłanymi przez operatorów z innych krajów. Tylko Zjednoczone Królestwo postawiło tak optymistycznie na wzrost elektromobilności – prognozują ponad 2,5 mln aut. Niemcy zakładają, że będą mieli raptem 500 tys. więcej „elektryków” niż Polska – 1,7 mln. Francuzi obstawiają 1,5 mln, Włosi zaledwie 900 tys., Holandia, dziś lider w UE, tylko 436 tys. Hiszpanie marne 300 tys.
Pytanie czy to my jesteśmy tacy ambitni, czy oni tacy konserwatywni?