Komunikat, który pojawił się w piątek 31 stycznia na stronach Polskiej Grupy Energetycznej był kompletnym zaskoczeniem. Do piątku kandydaci mieli czas na składanie papierów, a między 10 a 12 lutego rada nadzorcza powinna „przesłuchiwać” wybranych kandydatów. Tymczasem przesłuchania nie będzie. Kandydaci dostaną swoje dokumenty z powrotem.
Co się stało? Lakoniczny komunikat rady nie podaje żadnych powodów. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl politycy PiS nie zdołali się dogadać, kto ma się znaleźć w nowym zarządzie. Jak relacjonują nam osoby zaznajomione z tematem, premier Mateusz Morawiecki chciałby mieć wpływ na obsadę zarządu PGE. Otoczenie premiera naciska bowiem na wymianę całego zarządu. Powody są dwa: część jego członków uchodzi z blisko związanych z byłym ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim, którego Morawiecki pozbył się z rządu. – Premier chce mieć w spółkach ludzi, którzy realizują jego wizję – stąd np. Piotra Woźniaka w PGNiG zastąpił Jerzy Kwieciński – mówi nam osoba związana z rządem.
W PGNiG było jednak prościej, bo Kwieciński od początku był mocnym kandydatem, a Woźniak nie miał takiego oparcia w partii jak Baranowski, który występował nawet na kongresie PiS w 2015 r. jako jeden z architektów polityki energetycznej idącej wówczas po władzę partii. – Baranowski jest popularny wśród wpływowych posłów, chce też być prezesem na drugą kadencję i nie jest bez szans.
A premier nie ma jeszcze upatrzonych kandydatów do zarządu PGE. Na wszelki wypadek, żeby nikomu się nie narazić, minister aktywów państwowych Jacek Sasin polecił zakończyć konkurs dopóki wszystko nie zostanie uzgodnione. – Być może sprawa oprze się nawet o Nowogrodzką – mówi jeden z naszych rozmówców.