Polska prawdopodobnie dostanie zgodę na zwiększenie puli darmowych uprawnień do emisji dla energetyki z 40 do 60 proc. oraz obiecany wcześniej Fundusz Modernizacyjny. W sumie ok. 8-10 mld euro na inwestycje w sektor. Pytanie czy będzie umiała je wydać.
W czwartek, 12 października, odbędzie się prawdopodobnie ostatni trilog na temat zmian w Dyrektywie o handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS). Komisja Europejska, Parlament Europejski oraz sprawująca obecnie prezydencję w UE Estonią (reprezentująca państwa UE) spróbują napisać kompromisową wersję, którą ewentualnie 13.10 będzie mogła oficjalnie przyjąć Rada UE.
Dyrektywa ETS ma zostać zmieniona bo kraje zachodnie i Bruksela uznały, że system handlu uprawnieniami nie działa. Pozwoleń jest za dużo, ich cena stoi w miejscu (4-5 euro) i jest za mała aby stymulować inwestycje w niskoemisyjne technologie. Dlatego od 2021 liczba pozwoleń które państwa sprzedają firmom na aukcjach ma zostać stopniowo zmniejszona.
Polska w 2014 wywalczyła dwie rzeczy- możliwość przekazania energetyce 40 proc. uprawnień za darmo do 2030 r. oraz powołanie Funduszu Modernizacyjnego. Złożą się nań ze swojej puli uprawnień bogatsze kraje. Głównym beneficjentem Funduszu może być nasz kraj -nad Wisłę może trafić nawet połowa środków z wartego 5 mld euro Funduszu (jeśli założymy, że cena uprawnienia po 2020 r. sięgnie 20 euro, co jest prognozą umiarkowaną).
Polska jest w ogóle przeciwna reformie ETS, bo w dłuższej perspektywie po 2030 r. uczyni ona energetykę węglową drogą i nieopłacalną. Dlatego na marcowej Radzie UE ds Środowiska minister Jan Szyszko podjął nieudaną próbę zablokowania mandatu negocjacyjnego Rady (tzw. podejścia ogólnego). Potem w negocjacje włączył się aktywniej sektor energetyczny, który zaczął się obawiać izolacji Polski i zachęcał rząd do jakiegoś kompromisu.
Z ostatnich propozycji przygotowanych na jutrzejszy trilog, do których zajrzało WysokieNapiecie.pl wygląda na to, że Polska coś niecoś wywalczyła w negocjacjach.
Po pierwsze z wywalczonej przez Ewę Kopacz na Radzie Europejskiej puli 40 proc. uprawnień dka energetyki rząd Beaty Szydło może wykręcić 60 proc. To ok. 30 mld zł. Pamiętajmy jednak, że to są nasze własne pieniądze, które UE tylko pozwala przekazać energetyce.
Rządowi nie udało się za to wywalczyć zmiany sposobu przekazania tych darmowych uprawnień. Dotychczas energetyka dostawała je w ramach tzw. Krajowego Planu Inwestycyjnego, czyli po prostu listy kilkudziesięciu inwestycji zatwierdzonej przez Brukselę. Teraz każdy projekt będzie musiał startować w aukcji. Będzie musiał udowodnić, że przyczynia się do modernizacji i dywersyfikacji źródeł energii. Nie wiadomo czy przejdzie propozycja prezydencji, że ma być zgodny z długoterminowymi celami paryskiego porozumienia klimatycznego.
Co to oznacza? Olbrzymie trudności przy próbie wywianowania energetyki węglowej darmowymi uprawnieniami. Można sobie wprawdzie wyobrazić np. zgłaszania modernizacji starych bloków węglowych, które przy okazji zostaną wyposażone w instalację współspalania biomasy. Ale niemal na pewno nastąpią wówczas przewlekłe negocjacje z Komisją Europejską, które uczynią te projekty bezprzedmiotowymi. Chyba, że rząd zdecyduje się na śmiałe posunięcie i do darmowych uprawnień wytypuje przede wszystkim projekty OZE. Ale będą one wtedy „zjadać” miłą sercu rządu energetykę węglową, więc na to się nie zanosi.
Energetycy już raz przerabiali ten scenariusz, kiedy w 2008 r. rząd Donalda Tuska po raz pierwszy wywalczył darmowe uprawnienia dla istniejących elektrowni oraz „fizycznie rozpoczętych inwestycji”. Ustalenie co to są owe „fizycznie rozpoczęte” inwestycje zajęło polskiemu rządowi i KE 3 lata żmudnych negocjacji. Przez ten czas inwestycje stały, bo nie było wiadomo czy się załapią. Ten sam scenariusz grozi nam obecnie przy ustalaniu reguł aukcji dla projektów, które się mają znowu załapać.
Według naszych źródeł energetycy mądrzejsi o doświadczenia z lat 2008-11 r. zaproponowali żeby z darmowych uprawnień w ogóle zrezygnować. Jest bardzo prawdopodobne, że żadne państwo oprócz Polski ich nie rozda, bo ministrowie finansów mają nieposkromiony apetyt na dodatkowe przychody, zresztą polski fiskus w latach 2020 -2030 i tak przytuli ok. 50-60 mld zł wyciągnięte ze spółek energetycznych. Taki zastrzyk umożliwiłby zresztą zmniejszenie deficytu budżetowego albo obniżkę podatków.
Zamiast darmowych uprawnień proponowano zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego z 2 do 4 proc. Na dodatkową zrzutkę Fundusz musiałyby się zgodzić kraje zachodnie, bo to idzie z ich puli.
Według naszych informacji propozycją zmiany stanowiska Polski zajmował się nawet Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, ale ostatecznie jej nie przyjął. Z politycznego punktu widzenia wyglądałoby to beznadziejnie – jak przekonać ludzi, że rezygnacja z czegoś o co się walczyło, jest sukcesem?
A tak rząd może wrócić z Brukseli z wielkim osiągnięciem – 60 proc. to więcej niż 40 proc. Inna sprawa, że może się okazać, że 60 proc. od zera daje tyle samo co 40 proc. od zera. Dlatego dobrze by było gdyby w dyrektywie ostała się możliwość przełożenia puli darmowych uprawnień z aukcji krajowych do Funduszu Modernizacyjnego.
Wydaje się, że kasa z Funduszu Modernizacyjnego jest dla energetyki pewniejsza. Trwają negocjacje w sprawie podniesienie go do 2,5 proc. ale nawet jak to się nie uda, to przynajmniej będą tam panować w miarę jasne reguły. Pieniędzmi będzie zarządzał Europejski Bank Inwestycyjny, mogą (wg obecnej wersji) pójść wyłącznie na projekty dot. efektywności energetycznej, odnawialnych źródeł, sieci i magazynowania energii, kogeneracji, ciepła sieciowego, elektryfikacji transportu.
Negocjacje między Parlamentem a Radą dotyczą jeszcze sposobu oceny projektów przez EBI – posłowie, zwłaszcza Zieloni, chcą maksymalnego związania rąk państwom-beneficjentom Funduszu, ale wygląda na to, że najbardziej radykalnie propozycje PE nie przejdą.
Może się zresztą okazać, że to nie koniec negocjacji. Nasi rozmówcy z Brukseli przyznają, że jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że nowy impuls ze strony Niemiec i Francji przyspieszy rozmowy i planowany na 12 października trilog będzie tym ostatnim (o czym pisaliśmy tutaj: Reforma ETS na finiszu.) Do szybkiego zamknięcia tematu dąży również estońska prezydencja. – Ale jest jeszcze kilka rozbieżności stanowisk między Parlamentem a Radą i na dzisiaj wcale nie można być pewnym, czy na piątym trilogu się zakończy – ocenia jeden z Polaków znających szczegóły negocjacji.
Ale w końcu dyrektywa zostanie przyjęta, a ceny uprawnień zaczną rosnąć, co w perspektywie 2030 r. uczyni energetykę węglową nieopłacalną. Jaki jest w tej sytuacji sens budowania nowych jednostek, jak Ostrołęka C czy planowana instalacja zgazowania węgla w Bogdance? Trudno będzie rządowi się z tymi projektami rozstać, uczynić je opłacalnymi nie sposób, więc będą nieustannie „międlone” na konferencjach i spotkaniach Ważnych Polityków w regionach. Zwłaszcza przed wyborami będą ogłaszane kolejne ważne etapy inwestycji. Oczywiście papierowe.
Aczkolwiek są sceptycy, którzy twierdzą, że europejski system handlu emisjami jest już martwy i próby reanimowania go to chuchanie na trupa, bo stał się kompletnie niesterowny.
Nota bene w powyborczych Niemczech w ostatnich tygodniach intensywnie dyskutuje się o wprowadzeniu progu, poniżej którego cena uprawnień do emisji nie może spaść ( tzw. floor). Na początek miałby wynosić 15 euro za tonę. Takie dyskusje świadczą albo o zniecierpliwieniu długimi negocjacjami w Brukseli, albo… niewierze w skutki nowelizacji dyrektywy.