Konkluzje Rady dają zielone światło do klimatycznej ofensywy legislacyjnej Komisji Europejskiej. W ciągu najbliższego kilkunastu miesięcy Bruksela przedstawi projekty kilkudziesięciu aktów prawnych, dotyczących praktycznie wszystkich sektorów gospodarki, od energetyki przez rolnictwo i motoryzację aż do przemysłu odzieżowego.
Co dokładnie przyjęli przywódcy państw UE? Unia chce być neutralna klimatycznie do 2050 r. uznając to za ogromną szansę dla rozwoju gospodarki, nowych miejsc pracy, rynków i technologii. Rada popiera też deklarację Europejskiego Banku Inwestycyjnego otwarcia wartej bilion euro „linii kredytowej” na cele związane z ochroną klimatu.
Punkt pierwszy konkluzji mówiący o neutralności klimatycznej zawiera jednak polskie zastrzeżenie: „Jedno państwo nie może obecnie zobowiązać się do realizacji tego celu, w zakresie w jakim go to dotyczy. Rada Europejska zajmie się tym ponownie w czerwcu 2020 r.” – We wnioskach wpisana jest zasada, że Polska w swoim tempie będzie dochodzić do neutralności klimatycznej- tłumaczył premier Mateusz Morawiecki po pierwszym dniu szczytu. – To daje nam ogromną elastyczność –podkreślił. Dodał też, że wyłączenie Polski to bardzo dobre rozwiązanie, zarówno z prawnego, jak i finansowego punktu widzenia.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówiła na konferencji prasowej, że akceptuje, iż Polska potrzebuje więcej czasu, ale działania legislacyjne Komisji Europejskiej będą się toczyły swoim torem. W konkluzjach szczytu znalazło się jednak następujące zdanie: przywódcy państw UE chcą aby przy uchwalaniu dyrektyw i rozporządzeń państwa kierowały się punktem pierwszym. Czyli mają uwzględniać zarówno neutralność klimatyczną, jak i polskie zastrzeżenie. To teoretycznie otwiera olbrzymie możliwości interpretacyjne, ale zobaczymy jak się sprawdzi w praktyce.
Przed szczytem premier Mateusz Morawiecki sugerował, że wetowanie dekarbonizacji po raz kolejny nie ma sensu. Polskie zastrzeżenie wynika zapewne z dwóch powodów. Pierwszy to chęć do niedrażnienia „Solidarności” przed wyborami prezydenckimi w maju 2020 r. Związek w bardzo ostrym liście ostrzegał rząd przed zgodą na dekarbonizację. Stąd zapis by Rada Europejska wróciła do „polskiego wyjątku” dopiero w czerwcu.
Drugi powód to pieniądze. Jak już pisaliśmy, obiecane przez Ursulę von der Leyen 100 mld euro w Funduszu Sprawiedliwej Transformacji to na razie pieniądze wirtualne, bo nie ma ich w unijnym budżecie na lata 2021-2027. Realnie jest tam propozycja tylko 5 mld euro, a to o wiele za mało na restrukturyzację regionów „węglowych” w całej UE. Przez najbliższe pół roku będą więc trwały targi o pieniądze.
Poza tym do konkluzji na życzenie Czech i Węgier wpisano zdanie głoszące, że niektóre państwa mają w swoim miksie energię atomową i Rada Europejska akceptuje to, że państwa mają swobodę kształtowania miksu. W praktyce jednak nie ma to żadnego znaczenia, bo budowanie obecnie znanych wielkich elektrowni atomowych nie przystaje do modelu rynku zaprojektowanego przez UE. Nic zaś nie zapowiada, aby ten model miał się szybko zmienić.
Czytaj także: Czy energetyka atomowa w Europie ma przyszłość?
Na pewno szczyt zapisze się w annałach unijnej dyplomacji. Polska zyskała coś w rodzaju „klimatycznego wyjątku” na wzór rabatu brytyjskiego w składce do unijnego budżetu, wywalczonego w latach 80. przez Margaret Thatcher. Premier Zjednoczonego Królestwa podobno podczas spotkania przywódców UE waliła torebką o stół i mówiła: „I want my money back”. I dostała część z powrotem. A zadanie wywalczenia jak najlepszego budżetu dla Polski ciągle przed premierem Mateuszem Morawieckim. Następca Donalda Tuska na fotelu szefa Rady Europejskiej, Belg Charles Michel podkreślił wczoraj, że ze względu na Brexit jest to chyba najtrudniejszy budżet w historii UE, a jego uchwalenie to „robota dla Herkulesa”.