Spis treści
Pora przerwać chocholi taniec wokół polskiej elektrowni atomowej. Na razie nie ma dla niej żadnych perspektyw
Ostatnie tygodnie przyniosły istny festiwal spekulacji medialnych na temat bliskiej decyzji w sprawie budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Ma zapaść w przyszłym miesiącu/pod koniec roku/ w najbliższym czasie/ już zapadła (niepotrzebnie skreślić).
Ministerstwo Energii podawało już kilka możliwych terminów rozstrzygnięcia czy będziemy budować elektrownię atomową czy nie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nie ma decyzji ani „w te” ani „ we wte” i możemy się założyć, że ten stan zawieszenia potrwa jeszcze długo, choć zdrowy rozsądek podpowiada, że działania w sprawie budowy elektrowni atomowej powinny zostać zamrożone.
Piszący te słowa był 10 lat temu gorącym zwolennikiem budowy w Polsce elektrowni atomowej, czemu dawał wyraz w swoich ówczesnych publikacjach. Na świecie zanosiło się wówczas na nuklearny renesans, związany głównie z coraz większą koncentracją na globalnym ociepleniu i emisjach CO2, a także rosnącymi gwałtownie przed krachem finansowym w 2007 r. cenami surowców.
Ale dziś trudno nie dostrzegać faktów, które powinny skłonić decydentów do zawieszenia programu.
Po pierwsze – trendy globalne
Większość elektrowni atomowych w rozwiniętych krajach OECD powstała po szoku naftowym w latach 70-tych, kiedy dostęp do tanich surowców kopalnych stanął nagle pod znakiem zapytania z powodu embarga krajów arabskich po wojnie z Izraelem. Elektrownie powstały dzięki silnemu wsparcia państwa, w postaci kapitału przede wszystkim, ale także modelu sprzedaży energii, opartemu na braku konkurencji i stałych, zatwierdzanych przez państwo taryfach gwarantujących opłacalność wytwarzania.
Dokonujące się od lat 90 –tych urynkowienie sektora energii, wzrost konkurencji oraz komercjalizacja firm energetycznych, które z podmiotów świadczących usługi publiczne zmieniły się w giełdowe spółki radykalnie zmienił sytuację. Elektrownie atomowe wcale nie były bez szans, bo choć mają bardzo wysoki koszt kapitału, pochłaniający ponad 60 proc. kosztów budowy, to koszt wyprodukowanej w nich energii jest stosunkowo niski. Atomówka zarabia znakomicie po kilkunastu latach, kiedy kredyty wzięte na jej budowę zostały spłacone. Wybudowane kilkadziesiąt czy kilkanaście lat temu elektrownie atomowe wciąż są rentowne.
Ale zajrzyjmy do ostatniego raportu Międzynarodowej Agencji Energii o globalnych inwestycjach w sektor energetyczny ( jest z 2015 r. od tego czasu niewiele się zmieniło). W krajach OECD w budowę nowych elektrowni atomowych zainwestowano 2 mld dol. ale w Europie i USA było to 0 mld, owe dwa miliardy przypada na Koreę Płd. Na całym świecie inwestycje w elektrownie atomowe wyniosły 22 mld dol, z czego aż 15 mld przypadło na Chiny, a 5 mld na Rosję.
Nowooddane moce nuklearne to 10 GW, najwyższy poziom w ciągu ostatnich dwóch dekad, z czego 8 GW w Chinach. Większość spośród budowanych na świecie 65 GW także przypada na Chiny. „Ani USA, ani Europa nie weszły na drogę odnowy swoich mocy atomowych” – piszą autorzy raportu.
W tym samym raporcie możemy przeczytać, że globalne inwestycje w OZE w 2015 r. sięgnęły 288 mld dol, z czego 56 przypadło na UE, 39 mld na USA, a aż 90 mld dol. zainwestowano w Państwie Środka.
Imponujące są również światowe inwestycje w efektywność energetyczną, które wyniosły 220 mld dol.
Dlaczego OZE wygrywają? Przyczyn jest wiele, ale tu zajmiemy się najważniejszą – spadającymi kosztami. Według tego samego raportu, od 2008 r. koszty fotowoltaiki spadły o 80 proc, koszty lądowych farm wiatrowych o 20 proc., koszty dużych magazynów energii o ponad połowę.
Porównajmy to z elektrowniami jądrowymi. Według świeżutkiego raportu World Nuclear Associacion reaktor ciśnieniowy budowany we Francji kosztował w 1998 2,2 tys. dol. za jeden KW ( czyli elektrownia o mocy 1000 MW wychodziłaby po 2,2 mld dol.). W 2015 trzeba wydać ponad 7 tys. dol . za KW czyli 1000 megawatowa siłownia kosztowałaby 7,2 mld dol. W USA koszty wzrosły z niecałych 2 tys. dol. za jeden kilowat do prawie 6 tys. w 2015 r.
Francuski Cour de Comptes, odpowiednik polskiego NIK, podaje nieco inne dane. Według niego pierwszy francuski reaktor atomowy w Fessenheim kosztował 1170 euro na KW ( w cenach z 2010 r.), kończony właśnie najnowszy blok we Flamanville dojdzie do 3700 euro za KW.
Firmy budujące elektrownie atomowe znalazły się w olbrzymich tarapatach finansowych. Francuski atomowy czempion, Areva został uratowany przez innego państwowego giganta EDF, w sposób jako żywo przypominający wsparcie polskich kopalń węgla przez energetykę. Nie wiadomo jaka przyszłość czeka amerykański Westinghouse, który również był wymieniany jako główny kandydat do budowy elektrowni w Polsce.
Wzięte z historii analogie często prowadzą na intelektualne manowce. A jednak w dziejach gospodarki zwykle tańsza technologia wypierała droższą, niekoniecznie gorszą. Podczas poprzedniego Forum w Krynicy jeden z dyskutantów zastanawiał się, czy Polska może być w Europie „węglową husarią”. To bardzo dobry przykład. Husaria była najlepszą jazdą w Europie, a jednak zniknęła przez wysokie koszty i postęp technologiczny. Wartość ekwipunku pojedynczego husarza przewyższała kilkanaście razy koszt wyposażenia i wyszkolenia muszkietera. Jakość broni strzeleckiej wciąż rosła, a ceny spadały. Rezultat znamy – w pierwszej połowie XVIII w. husaria występowała już tylko na pogrzebach.
To nie znaczy, że czeka na nas szybkie zniknięcie elektrowni atomowych z energetycznej mapy świata. One na szczęście będą istnieć jeszcze wiele lat i dostarczać prąd do klientów. Dopóki jednak nie nastąpi istotny przełom technologiczny, to inwestycji w nowe jednostki będzie coraz mniej. W ostatnich kilku latach rezygnację z planów dołączenia do atomowego klubu ogłosiły Wietnam, Bangladesz, Egipt. Nowy prezydent Korei Płd. Moon Jae In zapowiedział w czerwcu, że nowe bloki atomowe nie będą budowane. A przecież jeszcze niedawno KEPCO, tamtejszy państwowy potentat energetyczny zamierzał eksportować swoje technologie atomowe na cały świat, także do Polski.
Powód drugi czyli model rynku
Opłacalność budowy elektrowni zawsze zależała od regulacji, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat państwo w ten czy inny sposób zapewniało albo bezpośrednie finansowanie inwestycji albo poprzez odpowiednie przepisy gwarantowało prywatnemu inwestorowi, że budowa się opłaci. Od lat 60-tych do 80-tych dotyczyło to elektrowni konwencjonalnych, a od początku naszego stulecia wspierać zaczęto przede wszystkim OZE.
Jednocześnie urynkowienie sektora spowodowało, że elektrownie zaczęły ze sobą konkurować. Oczywiście hojnie wspierane OZE szybko zyskały przewagę, także dzięki niskim kosztom zmiennym. Ponieważ elektrownie konwencjonalne wciąż są potrzebne, a wiele z nich nie zarabia na swoje utrzymanie, trzeba myśleć o nowym modelu rynku, uwzględniającym rosnącą rolę OZE oraz nowe technologie, integrujące energetykę z informatyką.
Taki model dla UE zaproponowała Komisja Europejska. Pisaliśmy już o tym wielokrotnie, przypomnijmy, że jeszcze w 2015 r. we wstępnym dokumencie przedstawionym przez Brukselę wspominano o roli kontraktów długoterminowych na energię, co miało sprzyjać elektrowniom atomowym. Na takim zapisie wówczas zależało Francuzom.
Projekt pakietu zimowego, który pojawił się rok później nie wspomina w ogóle o roli energetyki atomowej. Odzwierciedla to zmianę układu sił w Europie. Francuzi zamierzają stopniowo zmniejszać rolę energetyki atomowej.
Brytyjczycy, drugi patron siłowni atomowych, ogłosili Brexit, zresztą wspólny brytyjsko-francuski ( z udziałem chińskim) projekt elektrowni atomowej w Hinkley Point buksuje w miejscu, jego losy są wciąż niepewne, mimo, że Komisja Europejska zgodziła się na kontrakt różnicowy dla siłowni, gwarantujący inwestorom, że nie stracą na jej budowie.
W UE na stole leżą teraz dwa nowe projekty – fińska elektrownia w Hanhikivi, budowana siłami firm prywatnych oraz węgierski Paks II, gdzie inwestorem jest de facto państwo węgierskie. W obu reaktor dostarczy rosyjski Rosatom, który także weźmie na siebie część finansowania obu projektów ( na Węgrzech większość). Finowie powoli przygotowują plac budowy, na Węgrzech trwa analiza skutków decyzji KE, która mocno związała ręce bratankom.
Model rynku, zaproponowany przez Brukselę i popierany przez większość państw jest pisany pod OZE – zakłada dużą zmienność cen, oraz współpracę niestabilnej fotowoltaiki i elektrowni wiatrowej ze maksymalnie elastycznymi siłowniami konwencjonalnymi. Atomówki nie są do tego przystosowane – budowane aby możliwie jak najdłużej chodziły cały rok. Nie są w stanie przerywać pracy kilka razy dziennie, żeby zrobić miejsce dla OZE, a potem szybko wchodzić z powrotem, gdy nie wieje i nie świeci.
Atom już niepolityczny?
W Polsce wciąż trwa bicie atomowej piany, dziennikarze na konferencjach zadają pytania, urzędnicy i menedżerowie udzielają odpowiedzi, z których nic zgoła nie wynika. Według danych z zeszłego roku, na planowanie elektrowni atomowej spółka córka PGE – PGE EJ1 wydała 186 mln zł.
Do tej pory działania wokół budowy elektrowni atomowej służyły polskiemu rządowi za argument w rozmowach z partnerami zachodnimi. – Zobaczcie, chcemy unowocześniać naszą energetykę, planujemy elektrownię atomową, potrzebujemy czasu, więc dajcie go nam – mówili nasi decydenci. Budowa przez Polskę elektrowni atomowej pojawia się zresztą w różnych unijnych dokumentach. Pytanie czy jeszcze jesteśmy w stanie coś w ten sposób uzyskać, skoro atom ma coraz mniej przyjaciół w Europie, a w polskich planów nikt już nie traktuje poważnie.
Program budowy 3 GW atomowych mocy pochłonąłby od 40 do 60 mld zł. Takich pieniędzy w Polsce na energetykę nie ma i nie ma systemu wsparcia, który zamortyzowałby budowę tych elektrowni. Na pewno nie będzie nim proponowany rynek mocy, bo jest tam po prostu za mało pieniędzy.
Być może warto włączyć się w prace badawcze nad nowymi technologiami atomowymi, bo a nuż okażą się interesujące.
Ale chwilowo elektrownia atomowa zamieniła się w chochoła, który niepotrzebnie nam się wcina w dyskusję o energetyce.