W piątek, tuż przed nawałnicą, energetycy odnotowali drugie najwyższe w historii Polski zapotrzebowanie na moc latem. Ze względu na temperaturę wody w Wiśle produkcję musiała ograniczyć największa w UE elektrownia na węgiel kamienny. Ceny prądu poszybowały blisko maksimum, a firmy, które jej nie zakontraktowały wcześniej, tylko w ciągu dwóch godzin wydały na nią ponad 2 mln zł. Chociaż temperatury powietrza powoli spadają, to w krajowym systemie energetycznym dopiero zaczyna się robić gorąco.
Energetycy nie mają lekko nawet w obchodzony dzisiaj Dzień Energetyka. Brygady terenowe ciężko pracują w terenie nad usuwaniem masowych awarii po przejściu nawałnicy nad północną Polską. Podobnie wielu z nich spędzało swoje święto w ubiegłym roku. Z kolei dwa lata wcześniej energetykom przyszło przełykać gorycz porażki po tym, jak operator systemu przesyłowego musiał wprowadzić 20 stopień zasilania na terenie całego kraju aby zapobiec blackoutowi.
Tego lata mocy w systemie nie brakowało. Większe możliwości importu, mniejsza liczba remontów w elektrowniach węglowych i nieznacznie więcej mocy w energetyce odnawialnej sprawiły, że spaliśmy spokojnie. Aż do piątku. Fala upałów sprawiła, że zapotrzebowanie odbiorców podskoczyło blisko historycznego rekordu z początku sierpnia i wyniosło 22990 MW.
Tymczasem największa polska elektrownia opalana węglem kamiennym musiała ograniczyć wytwarzanie. Elektrownia Kozienice zmniejszyła produkcje ze wszystkich bloków z powodu zbyt wysokiej temperatury Wisły i zbyt małej ilości wody w rzece. Chłodzenie wszystkich bloków pracujących na pełnych obrotach doprowadziłoby bowiem do podgrzania rzeki ponad dopuszczalny poziom 25 st. Celsjusza. Łączne ubytki w Kozienicach wyniosły w piątek 500 MW w stosunku do nieco ponad 2900 MW mocy zainstalowanej.
Do tego doszła seria awarii w Elektrowni Rybnik i awaria w Bełchatowie, a popołudniu kolejna. Do remontów trafiły ponadto trzy z pięciu największych bloków energetycznych. Łącznie w piątek brakowało niemal 5,8 GW mocy w elektrowniach i elektrociepłowniach sterowanych z podwarszawskiej Krajowej Dyspozycji Mocy. Tymczasem farmy wiatrowe generowały od 2 GW do zaledwie 0,2 GW. Jednak najmniej w środku dnia, a więc w szczycie zapotrzebowania odbiorców.
To wystarczyło aby ceny energii na Rynku Bilansującym podskoczyły o godzinie 13 do niemal 1,5 tys. zł/MWh i utrzymały się jeszcze o godzinie 14 na poziomie 1,3 tys. zł/MWh. To dziesięć razy więcej, niż za energię płacono rano. Spółki energetyczne i przemysł, który nie zakontraktował wcześniej wystarczającej ilości energii, tylko w ciągu tych dwóch godzin wydał na zakup prądu ponad 2 mln zł. Skorzystali ci, którzy przewidzieli trudną sytuację, bo na równoległym rynku na Towarowej Giełdzie Energii dostawy energii w piątkowym szczycie zapotrzebowania można było zakontraktować odpowiednio po ok. 460 i 380 zł/MWh – a więc o 2/3 taniej.
Tak zwana rezerwa wirująca, a więc moc bloków węglowych czekających w gotowości na wypadek nagłych awarii skurczyła się w piątek do mało komfortowego dla Polskich Sieci Elektroenergetycznych poziomu 647 MW, chociaż łączna rezerwa była jeszcze pięciokrotnie wyższa. Wzrósł za to import. Energię kupowaliśmy właściwie ze wszystkich kierunków. W szczycie było to ponad 1,1 GW dodatkowej mocy.
Na razie sytuacja jest spokojna. Z powodu długiego weekendu i ochłodzenia zapotrzebowanie odbiorców wyraźnie spadło. Dopiero pod koniec tygodnia temperatura ponownie się podniesie, a do planowanych remontów trafi jeszcze więcej bloków węglowych. Sytuacja ponownie może się pogorszyć, chociaż nic nie wskazuje na to, by potrzebne było wprowadzanie ograniczeń w dostawach energii. Polskie Sieci Elektroenergetyczne od niedawna dysponują dodatkową mocą tzw. negawatów, a więc możliwości ograniczenia zapotrzebowania na moc u wybranych odbiorców przemysłowych, którzy otrzymają za to wynagrodzenie. To dodatkowe zabezpieczenie na wypadek gdyby ocieplenie pod koniec tygodnia okazało się wyższe, niż aktualne prognozy.
Na tym jednak nie koniec potencjalnego źródła stresu dla energetyków. Prognozy PSE na wrzesień mówią o tym, że po raz pierwszy w tym roku rezerwa mocy może być mniejsza, niż wymagana przez PSE (dostępnych ma być 3 GW wobec wymaganych przez operatora 4 GW). To nie oznacza, że mocy zabraknie, a jedynie, że zmniejszy się margines bezpieczeństwa.