Dziś dowiemy się czy mimo coraz ostrzejszego sprzeciwu rząd zdecyduje się jeszcze w tym tygodniu przepchnąć przez Sejm nowelizację ustawy o zapasach gazu. Zapewni ona PGNiG wyłączność na import, a niezależnych importerów zmusi do wycofania się z rynku
Projekt o którym piszemy od kilkunastu dni, został przyjęty przez rząd na początku czerwca „w trybie odrębnym”, nie towarzyszyły mu żadne opinie i uzgodnienia. Dopiero w trakcie pierwszego czytania w Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa jej przewodniczący Marek Suski poprosił o opinie Urząd Regulacji Energetyki i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Opinie są ważne, bo posłowie chcą znać odpowiedź na pytanie, na które Ministerstwo Energii niestety nie odpowiedziało przygotowując projekt – czy ustawa spowoduje ograniczenie konkurencji, a w ślad z tym podwyżki cen gazu. Ma to tym większe znaczenie, że od października ceny surowca dla firm zostaną całkowicie uwolnione, przestanie je zatwierdzać Urząd Regulacji Energetyki.
Ustawa zakłada, że każdy, kto importuje jakiekolwiek ilości gazu, musi trzymać adekwatne zapasy na czas jakiegoś kryzysu w krajowych magazynach. A jeżeli zdecyduje się na trzymanie ich za granicą, to musi na interkonektorze wykupić odpowiednią przepustowość, żeby ściągnąć zapasy w 40 dni. Przy czym – i to wzbudziło największy opór – mają to być ciągłe zdolności przesyłowe, których nie wolno wykorzystać do czegokolwiek innego, pod groźbą kar pieniężnych.
To zaostrzenie przepisów przyjętych przez Sejm w zeszłym roku. Importerzy gazu zwrócili się wówczas o interpretację do URE, a ten stwierdził, że gdy nie ma żadnego kryzysu, to zarezerwowane zdolności można wykorzystać do handlu. Rząd zdecydował się więc zaostrzyć ustawę. Z oficjalnego uzasadnienia wynika, że tylko w taki sposób widzi widzi możliwość zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego. Przyjęcie przez rząd projektu zbiegło się z podpisaniem przez Polskę i Danię porozumienia w sprawie Baltic Pipe, co daje asumpt do teorii, że nowe rygory mają poprawić pozycję PGNiG na rynku w związku z oczekiwanym zawarciem kontraktu na import norweskiego gazu.
Obawy przed ograniczeniem konkurencji podzielił UOKiK w opinii, której kluczowe fragmenty cytowaliśmy w Obserwatorze Legislacji Energetycznej. Urząd napisał m.in., że owszem, część nowelizacji jest korzystna dla handlu gazem i budowania bezpieczeństwa energetycznego kraju, ale jednak niektóre zapisy mogą doprowadzić do negatywnych skutków, np. w postaci wzrostu cen. W ocenie UOKiK koszt rezerwacji mocy przesyłowych wyłącznie na potrzeby uruchomienia zapasów obowiązkowych stawia pod znakiem zapytania opłacalność tego rozwiązania i znajdzie odbicie w kosztach funkcjonowania importerów. Co oczywiście musi wpłynąć na ceny gazu dla odbiorców końcowych.
Niezależni importerzy korzystają przede wszystkim z różnicy cen pomiędzy giełdą niemiecką a polską TGE. W korzystnych okolicznościach spread pokrywa koszty przesyłu i jeszcze daje zarobić. W 2016 r. w ten sposób do Polski trafiło z Niemiec 2,5 mld m sześc. gazu, 15 proc. krajowego zużycia. Tyle samo rynku straciło PGNiG. I o odzyskanie tego kawałka gazowego tortu pewnie chodzi.
W nowej rzeczywistości do przesyłu trzeba będzie doliczyć koszt utrzymania przepustowości na interkonektorze, czyniąc import nieopłacalnym. Co zauważył także UOKiK. Importerzy szacują, że będą musieli podnieść ceny hurtowe o 5-8 proc. , co stwarza realną groźbę, że klienci odejdą do PGNiG. Kontrolowany przez państwo gigant pewnie poczeka, aż konkurencja zbankrutuje, a potem dokręci klientom śrubę.
Rząd problemu nie widzi. W czasie pierwszego czytania w komisji przedstawiciel Ministerstwa Energii zbył pytanie o możliwą podwyżkę cen stwierdzeniem, że wzrost kosztów importerów nie wpłynie na poziom cen gazu, a jedynie spowoduje korektę ich marży.
Ale niekoniecznie trzeba trzymać zapasy za granicą. Można je ulokować w krajowych magazynach. Tylko, że UOKiK ten scenariusz uważa za mało realny. Po pierwsze stwierdza, że ze względu na koszty żaden niezależny importer magazynu sobie nie wybuduje. Czyli jest skazany na korzystanie z tzw. usługi biletowej oferowanej przez spółkę z grupy PGNiG – Gas Storage Poland.
„Proponowane przepisy de facto przyznają grupie PGNiG pozycję zbliżoną do monopolu w zakresie magazynowania obowiązkowych rezerw gazu. Brak jakiejkolwiek konkurencji na rynku usługi biletowej oraz możliwości realnego skorzystania z innych rozwiązań rodzić może uzasadnioną obawę o możliwość potencjalnego naruszenia publicznoprawnych reguł konkurencji poprzez nadużywanie pozycji dominującej przez spółkę z grupy PGNiG” – czytamy w opinii
Praktyka potwierdza słuszność obaw urzędu. PGNiG umowy na trzymanie zapasów negocjuje indywidualnie. Jak się dowiedzieliśmy, jeden z importerów dostał ofertę z ceną ponad siedmiokrotnie (!) przekraczającą koszt magazynowania w Niemczech.
Ustawa wzbudziła protesty niemal całej branży poza PGNiG. O złagodzenie przepisów zaapelowały PKPP Lewiatan, Polsko-Niemiecka Izba Przemysłowo_Handlowa i Towarzystwo Obrotu Energią. Ta ostatnia organizacja skupia zarówno państwowych jak prywatnych traderów. Za handel gazem wzięły się bowiem niemal wszystkie państwowe spółki energetyczne, niektóre, jak Tauron, intensywnie reklamują ten produkt.
TOE pisze, że importerzy zostaną wyeliminowaniu z rynku, bo nie będą mogli korzystać na co dzień z 75 proc. posiadanych mocy transgranicznych.
Ale TOE wskazuje jednocześnie na na unijne rozporządzenie 715/2009. Na jego podstawie, jeżeli URE uzna, iż moce interkonektora nie są na bieżąco wykorzystywane przez uczestnika rynku, to może zobowiązać operatora systemu do ponownego wystawienia ich na aukcję. Czyli do zabrania nieużywanej przepustowości podmiotowi, który – zgodnie z ustawą – jej nie używa, bo nie może. To już niemal paragraf 22, na ten problem zwrócił zresztą uwagę także URE.
Niezależni importerzy liczą na skargę do Komisji Europejskiej, którą złożył EFET – organizacja skupiająca traderów energii z całej UE. W skardze EFET twierdzi, że nieuzasadnione korzyści, które odniesie PGNiG po wejściu w życie ustawy sięgną ponad 500 mln zł. EFET wskazał też na liczne niezgodności z przepisami unijnymi. – Rząd polski dał nam do zrozumienia, że na wprowadzeniu tej ustawy bardzo mu zależy. Ale trudno nam przejść do porządku dziennego nad tą sprawą przy takiej liczbie skarg jaka napływa – powiedział nam urzędnik z Brukseli. Jednak KE nie komentuje projektu dopóki nie zostanie uchwalony.
Najbardziej miażdżącą opinię przedstawił prezes URE Maciej Bando. Ma bardziej komfortową sytuację niż szef UOKiK Marek Niechciał, bo zgodnie z unijnymi przepisami rząd nie może go odwołać. URE twierdzi, że ustawa nie poprawi bezpieczeństwa energetycznego, a wręcz je pogorszy.
„Ograniczenie puli zdolności przesyłowej pozostającej w swobodnej dyspozycji przedsiębiorstw gazowych (…) może uniemożliwić napełnienie krajowych instalacji magazynowych przed sezonem zimowym, a wiec przyczynić się; do pogorszenia bezpieczeństwa dostaw gazu” – czytamy w stanowisku URE.
Druga część wątpliwości dotyczy niedyskryminacji i przestrzegania unijnych przepisów.
„Istnieje niebezpieczeństwo, ze proponowane w projekcie ustawy rozwiązanie może narazić Polskę na zarzut dyskryminacji podmiotów zamierzaiacych realizować obowiązek zapasowy w ten sposób ( tj. utrzymując zapasy gazu za granicą – red) oraz zarzut wzmacniania pozycji przedsiębiorstwa zasiedziałego (pod tą sympatyczną nazwą ukrywa się PGNiG) współpracującego w tym zakresie z należącym do niego polskim operatorem systemu magazynowania. Dodatkowo należy liczyć się z zarzutem ograniczania konkurencji, ograniczania wolności wykonywania działalności gospodarczej oraz prawa własności” – pisze szef URE.
Nie ukrywa też niepokoju w związku rosnącymi różnicami (spreadami) w cenach gazu na giełdach polskiej i niemieckiej.
Najważniejsze dla konsumentów uwagi URE dotyczą jednak wzrostu cen wskutek wejścia ustawy w życie. Niestety rząd nie pokusił się o rzetelną analizę skutków ustawy w tej kwestii. URE szacuje, że restrykcje nałożone na importerów spowodują wzrost cen hurtowych o 4 proc. co przełoży się na podwyżkę dla końcowych użytkowników od 0,1 do 2,2 proc. Ale urząd twierdzi, że w rzeczywistości podwyżki mogą być wyższe, w swych badaniach opierał się głównie na cenach dla przemysłu, a ten ma najlepsze możliwości negocjacji.
Konkluzja opinii URE jest jednoznaczna – jeśli ustawa wejdzie w życie w tym kształcie, jedynym graczem na rynku- dyktującym ceny- pozostanie PGNiG, co może doprowadzić do monopolizacji rynku. PGNIG wprawdzie musi sprzedawać swój gaz na Towarowej Giełdzie Energii, ale po wyeliminowaniu importerów będzie tam jedynym sprzedającym, a różnica między cenami gazu w Polsce i Niemczech rośnie. Na niekorzyść Polski.
Tymczasem – jak pisaliśmy wyżej- od października ceny gazu dla wszystkich odbiorców poza gospodarstwami domowymi będą całkowicie uwolnione. Oznacza to przede wszystkim ból głowy dla małych i średnich firm.
O co chodzi rządowi, tego niestety nie dowiemy się z oficjalnych dokumentów ani wypowiedzi. Ale prawdopodobnie oprócz chęci wzmocnienia PGNiG istnieje obawa, że dostawy gazu z Niemiec mogą być ograniczane w związku z rosnącym znaczeniem tamtejszej spółki Gazpromu. Niedawno rosyjski gigant objął udziały w wielkim magazynie gazu Katarina, a polscy urzędnicy zupełnie serio rozważają sytuację, w której po jakiejś „awarii” w tym magazynie gaz przestałby płynąć.
Takie scenariusze budzą wzruszenie ramion u niemieckich urzędników, z którymi rozmawialiśmy. Niemcy nie rozumieją polskich obaw, zwłaszcza, że do Berlina dotarły już skargi niemieckich firm handlujących gazem na polski rząd. – Wszystkie spółki obecne na ich rynku muszą stosować się do niemieckich i europejskich przepisów, a obowiązki z nich wynikające są i będą bezwzględnie egzekwowane – powiedział nam wysoki urzędnik niemieckiego Ministerstwa Gospodarki.
Czy ustawa zostanie uchwalona? Rząd i parlament mają osobliwą skłonność do uchwalania projektów energetycznych na chybcika. Tak było w przypadku ustawy „antywiatrakowej”, którą po pół roku obowiązywania trzeba będzie nowelizować, bo nie przewidziano wszystkich jej skutków. Może tym razem uda się uniknąć tego błędu.