Na członków zarządu PGE jest kilkudziesięciu chętnych, ale wiele osób uważa, że nazwisko przyszłego prezesa jest już znane.
W czwartek, 5 grudnia, minął termin składania dokumentów w konkursie do zarządu PGE. Chętnych nie brakuje – według naszych informacji wpłynęło kilkadziesiąt zgłoszeń.
Jak zwykle w takich sytuacjach kwitnie giełda nazwisk potencjalnych prezesów największej firmy energetycznej w Polsce.
Wysoko stoją notowania m.in. obecnych szefów spółek córek PGE – odpowiedzialnego za budowę elektrowni jądrowej Aleksandra Grada, byłego ministra skarbu, Jacka Kaczorowskiego kierującego należącymi do PGE kopalniami i elektrowniami a także Mariusza Zawiszy – nadzorującego w PGE dystrybucję prądu.
Na tzw. mieście wymienia się także byłego prezesa TP SA Macieja Wituckiego.
Konkurs organizuje rada nadzorcza i to ona formalnie podejmuje decyzję. W radzie większość mają urzędnicy – przedstawiciele resortu skarbu i gospodarki, ale jest także kilku członków niezależnych, najbardziej znany jest wiceprezes Tesco Czesław Grzesiak.
Nie spotkałem jednak optymisty, który twierdziłby, że konkurs będzie absolutnie obiektywny i prezesem zarządu może zostać ktoś bez politycznych „pleców”.
Zostanie wybrany przez ministra skarbu, zapewne w porozumieniu z otoczeniem premiera. Tak było już rok temu w przypadku Krzysztofa Kiliana. Był praktycznie pewniakiem – o tym, że będzie szefem PGE mówiło się już na miesiąc przed rozstrzygnięciem.
Czy konkursy w spółkach skarbu państwa mają w ogóle sens, skoro i tak członków zarządu mianują potem politycy podług swojego widzimisię?
Uważam, że jednak tak. Jakkolwiek kryteria nie są wyśrubowane – najważniejsze 5 lat na stanowisku kierowniczym dla prezesa, to jednak częściowo przynajmniej blokują drogę różnego rodzaju spadochroniarzom z politycznego nadania, „Staszkom, którzy chcą się sprawdzić w biznesie” itp.
Spadochroniarze oczywiście są i pewnie będą – ale przynajmniej muszą mieć wyższe wykształcenie i te 5 lat stażu menedżerskiego.
Czy jest jakiś sposób żeby zapewnić apolityczność kadr w spółkach zależnych skarbu państwa? Myślę, że nie ma i nie jest to tylko polska specyfika.
Ale największym złem nie jest tylko upolitycznienie. Najgorsze jest niestabilność kadr. Nowi prezesi ciągną ze sobą nowych dyrektorów, ci swoich kolegów. Potem prezes wylatuje i karuzela kręci się od nowa. Jak w takich warunkach konstruować długoterminową strategię spółki? Jak motywować pracowników, że warto się starać i awansować, skoro i tak nie ma to żadnego znaczenia?
Uważam, że w ustawie o komercjalizacji i prywatyzacji powinien znaleźć się przepis, który przynajmniej połowę miejsc w zarządzie każdej spółki skarbu państwa powinni zajmować ludzie, którzy co najmniej 5 lat pracowali w tej spółce. To przynajmniej w części wyhamuje nieustanną wymianę kadr i zapewni spółkom stabilizację.
A pół żartem, pół serio marzy mi się wdrożenie pomysłu scenarzystów „Czterdziestolatka”.
Czy prezesów takich spółek jak PGE, czy PGNiG nie mógłby wybrać komputer? Mamy przecież dziś lepsze modele niż „Odra trzeciego pokolenia”, która wytypowała dyrektora Karwowskiego.
Czytaj także: