Nowe regulacje prezydenta USA pomogą przede wszystkim producentom ropy i gazu. Amerykanów nie czeka powrót do węgla, bo tani gaz i OZE wycinają elektrownie węglowe.
.
28 marca prezydent USA Donald Trump wydał dekret o niezależności energetycznej. Anulował w nim m.in. dekret Baracka Obamy zwany Clean Power Plan. Krok ten został przedstawiony w Polsce omalże jako powrót Ameryki do energetyki sprzed stu lat i ostry zwrot w polityce energetycznej USA. I rzeczywiście jest to pewnego rodzaju zwrot, ale na pewno nie przełom dla przemysłu węglowego w USA.
Clean Power Plan to był sztandarowy pomysł energetyczny Baracka Obamy. Dekret poprzedniego prezydenta z 2015 r. zobowiązał poszczególne stany do wprowadzenia planów obniżenia emisji CO2, przy czym stany miały bardzo dużą swobodę w określaniu środków jakimi to osiągną. Co prawda Barack Obama wprowadził plan dekretem, a Trump dekretem go cofnął, więc teoretycznie nie ma sprawy. Ale to Ameryka, a w całą sprawę wmieszane zostały już sądy, więc nie obędzie się bez prawniczych popisów na salach rozpraw.
27 stanów oraz kilkanaście organizacji zaskarżyło dekret Obamy, a Sąd Najwyższy wstrzymał jego wejście w życie do czasu rozpatrzenia przez federalny sąd apelacyjny dla Dystryktu Kolumbii. Teoretycznie decyzja Trumpa kończy sprawę, ale w praktyce organizacje ekologiczne mogą zdobyć status strony i zażądać kontynuowania procesu. Na razie nie wiadomo czy tak się stanie.
Ale dekret Obamy, podobnie jak Trumpa, to regulacje na poziomie federalnym. Wiele stanów, nie czekając na decyzje administracji w Waszyngtonie dawno wprowadziło własne przepisy, nieraz idące znacznie dalej niż CPP. Powszechne jest na przykład ustanawanie celów zużycia energii z OZE, zwanych RPS (Renewable Portofolio Standards) nie tylko na poziomie stanowym, ale i jeszcze bardziej lokalnym.
Inną kwestią jest jak realizacja CPP wpłynęłaby na krajobraz energetyczny USA w przyszłej dekadzie. Wpływ ten został oszacowany i o ile jest dość wyraźny, to jednak nie decydujący. Czy skuteczne skasowanie planu oznacza, że w USA powstaną nowe elektrownie na węgiel i nowe kopalnie?
Po upadłości układowej kilku kluczowych producentów węgla w USA, m.in. Peabody czy Alpha Resources naprawdę trudno uwierzyć, że dekret Trumpa przywróci im świetność sprzed kilkunastu lat. Akcje Peabody kosztowały 28 marca 1,82 dol. 29 marca 2,68 dol., 30 marca już 3,27 dol, ale 31 marca entuzjazm inwestorów po dekrecie Trumpa nagle ostygł i cena spadła do 68 centów. Nie widać też boomu na akcjach Arch Coal, jedynej na razie spółki górniczej, która z sukcesem wyszła z upadłości.
Według amerykańskich firm analitycznych konsumpcja węgla energetycznego będzie od 2018 ciągle spadać.
Z niedawnego raportu Moody’s Investors Service z raportu można się m.in. dowiedzieć, że wiatraki na Środkowym Zachodzie i Wielkich Równinach bezpośrednio zagrażają elektrowniom na węgiel kamienny o łącznej mocy ponad 50 GW. Średnia cena zakupu energii z wiatraków w długoterminowych kontraktach w regionie wynosi ok. 20 $/MWh, tymczasem zagrożone elektrownie mają koszty operacyjne rzędu 30 $/MWh. Co oznacza, że ich właściciele, jak tylko dogadają się z lokalnymi regulatorami w kwestii sposobu zrekompensowania sobie strat, zamkną te elektrownie na cztery spusty. Według Moody’s – regulatorzy są jak najbardziej za.
Ale wiatraki to tylko część konkurencji. W 2016 r. w USA pojawiło się ponad 14,5 GW nowych mocy w fotowoltaice, co w stosunku do roku 2015 stanowi wzrost o 95 proc. To także prawie 40 proc. wszystkich nowych mocy, oddanych do użytku w amerykańskiej energetyce w zeszłym roku. Po raz pierwszy w historii PV wylądowało na pierwszym miejscu, detronizując wiatraki (numer 1 w 2015 r.) i spychając gaz z drugiego na trzecie miejsce.
Nawet atom wyprzedził węgiel, bo w zeszłym roku Amerykanie w końcu dokończyli po 20-letniej przerwie i uruchomili 1165 MW reaktor Watts Bar 2. Tymczasem jedyną nową elektrownią węglową miał być supernowoczesny 600 MW blok Kemper County korzystający z technologii zgazowania węgla brunatnego (IGCC). Z wielomiesięcznym opóźnieniem elektrownia wyprodukowała pierwszy prąd w lutym 2017. Za to w trakcie budowy zdrożała z niecałych 3 do 7 mld dol. CAPEX na megawat jest tam najwyższy w historii energetyki w USA, sporo wyprzedzając elektrownie atomowe. Za to lista odstawionych w 2016 r. bloków węglowych liczy ok. 40 pozycji, a w kolejnych latach wcale nie będzie krótsza. CPP mógłby jedynie opóźnić to, co wydaje się nieuchronne.
Żeby dać węglowi cień szansy Trump musiałby powstrzymać jego największego konkurenta – tani gaz. Obecnie to największe już źródło energii elektrycznej w USA. Tymczasem dekret „ O niepodległości energetycznej USA” usuwa znaczną część barier w wydobyciu gazu, które nałożyła poprzednia administracja, co oznacza, że błękitne paliwo będzie jeszcze tańsze. Dekret Trumpa znosi m.in. moratorium na wydawanie nowych koncesji na wydobycie węgla, ale spółki wcale się nie spieszą do otwierania nowych kopalń, zwłaszcza, że – jak wspomnieliśmy- większość z nich jest w stanie upadłości układowej, co nie nastraja entuzjastycznie potencjalnych kredytodawców.
Ale to jeszcze nie wszystko. Oto grupa wpływowych republikanów zaproponowała zastąpienie „klimatycznych” regulacji … podatkiem węglowym, nazwanym „dywidendą”, ponieważ wpływy z niego miałyby zostać rozdzielone między obywateli.
W uproszczeniu opodatkowana miałyby zostać produkcja albo wydobycie wszystkich paliw, powodujących emisję CO2. Pomysłodawcy sugerują na początek 40 dolarów za tonę z tendencją rosnącą. Miałby to być silny bodziec do redukcji „śladu węglowego”. Wpływy zostałyby rozdzielone między obywateli w postaci bonów czy wkładów na ich kontach emerytalnych. 4-osobowa rodzina mogłaby dostać rocznie 2 tys. dol. Ponieważ „wysokowęglowe” towary by zdrożały, model taki premiował by niskoemisyjną konsumpcję. W handlu zagranicznym towary eksportowane do krajów bez „porównywalnej” polityki klimatycznej, byłyby z podatku zwolnione, a importowane – nim obłożone. Czyli np. wymiana handlowa z UE mogłaby pozostać bez zmian.
Zalety? Żadnych regulacji, żadnej biurokracji, czysty wolny rynek. Ale z elementem troski o „zwykłego człowieka”, bo przecież ubożsi Amerykanie, konsumujący mniej wyrafinowanych dóbr, zyskiwali by więcej. Pomysłodawcy to m.in. Hank Paulson – sekretarz skarbu u Busha Juniora, George Schultz – sekretarz skarbu u Nixona i szef dyplomacji za Reagana czy James Baker – prawa ręka Reagana i sekretarz stanu u Busha Seniora.
Wiadomo, że ze swoim pomysłem dotarli już do najważniejszych urzędników administracji Trumpa. Pytany o ten pomysł rzecznik Białego Domu nie odrzucił go z góry i dyplomatycznie stwierdził, że nad pomysłami podatkowymi trwa szeroka debata. Z drugiej strony wiadomo jednak, że parę innych frakcji Republikanów jest zdecydowanie przeciwnych. Zapowiada się więc ciekawy spór. A może nawet awantura. Żeby było ciekawiej, od dawna wiadomo, że jeśli Trump się kogoś słucha, to swojej córki Ivanki. A ona jest znana z tego, ze obraca się w kręgach znacznie bardziej „zielonych” energetycznie niż jej ojciec.