Kolejna rządowa strategia dla górnictwa obarczona jest tym samym grzechem pierworodnym. Najpierw pisze się program, a potem dopiero planuje zbadanie ile i jakiego węgla można w Polsce wydobyć po opłacalnej cenie.
WysokieNapiecie.pl zapoznało się z projektem rządowej strategii dla górnictwa kamiennego. Dokument jest tak obszerny i bogaty w informacje, że naszą analizę podzielimy na dwie części.
Wersja, którą czytaliśmy pochodzi z końca grudnia 2016, nie wiemy czy powstała już kolejna, ale nawet jeśli powstanie, to jej filozofia będzie bardzo podobna do tego co już jest. Dokument powstaje w wielkiej tajemnicy, konsultowane są jedynie spółki górnicze oraz wybrane ośrodki naukowe.
Po lekturze projektu mamy tzw. mieszane uczucia. Przede wszystkim Ministerstwo Energii, podobnie zresztą jak poprzednia ekipa, po raz kolejny podchodzi do problemu śląskiego górnictwa ze złej strony. W projekcie programu czytamy, że zasoby polskiego węgla wystarczą nam jeszcze na wiele lat. Tzw. zasoby operatywne (czyli w teorii nadających się do wydobycia) autorzy projektu oceniają na ponad 3 mld ton (nie podają ile z tego to węgiel energetyczny, a ile koksujący). Przy wydobyciu sięgającym 60 mln ton rocznie wystarczy nam w teorii na kilkadziesiąt lat… Tyle, że w gospodarce rynkowej celem kopalni nie jest wydobycie węgla, ale zysk. I tu zaczyna się problem.
Od lat co światlejsi polscy naukowcy (oraz w ślad za nimi nasz portal) wskazują, że nasze górnictwo stosuje do oceny jakości złóż niespotykaną na świecie metodologię, opracowaną jeszcze w PRL i opartą na wzorach radzieckich, zarzuconych już nawet w Rosji. Rozwinięty górniczy świat posługuje się stworzoną przez Australijczyków metodologią JORC, w której dla węgla stworzono osobną kategorię „zasobów wydobywalnych węgla handlowego”. W uproszczeniu – właściciel kopalni dzięki takiej analizie wie nie tylko ile węgla tam się znajduje, ale także po jakiej cenie da się go wydobyć, ma więc narzędzie, które pozwala na ocenę opłacalności eksploatacji.
W opublikowanej dwa lata temu pracy trzej naukowcy z Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN – Piotr Saługa, Eugeniusz Sobczyk i Jerzy Kicki wskazywali, że polska metodologia jest anachroniczna.
„Informacje z otworów posiadane przez polskie kopalnie pochodzą często z czasów, gdy technologie wierceń rzadko spełniały wysokie wymagania stawiane współcześnie. Obliczenia zasobów złóż wykonuje się często jeszcze w sposób tradycyjny, pomimo rozpowszechnienia technik komputerowych pozwalających na trójwymiarowe modelowanie złoża i wariantów jego wizualizacji.W związku z powyższym, pomimo ciągłego uzyskiwania nowych informacji w czynnych zakładach górniczych aktualizowanie i przekwalifikowywanie zasobów jest utrudnione”.
Dalej czytamy, że jest to fundamentalnie odmienne podejście w stosunku do praktyk stosowanych przez spółki wydobywcze w krajach o wysoko rozwiniętym górnictwie. „Przedsiębiorstwa te wraz z napływem nowych informacji dokonują nieustannej weryfikacji zasobów w czasie rzeczywistym, w zgodzie z międzynarodowymi standardami wykazywania zasobów. W dużych zakładach górniczych procesy te wspomagane są nowoczesnym oprogramowaniem geologicznym z wykorzystaniem metod geostatystycznych. Należy też dodać, że w polskich kopalniach nie prowadzi się dokładnego monitorowania współczynników pozwalających na dokonywanie konwersji wielkości zasobów netto danego pokładu lub ściany na ilość zasobów węgla handlowego. W Polsce w jakiejś części po prostu wlicza się do zasobów również zalegającą w pokładach węgla skałę.
„Częstym uchybieniem jest brak bieżącej aktualizacji i przekwalifikowywania zasobów – zdarzają się sytuacje, że kopalnie dysponują wykazami zasobów na dzień opracowania na podstawie danych, które wskutek postępującego rozpoznania już się zdezaktualizowały”.
Trzej naukowcy sporządzili bardzo „zgrubną” analizę obecnych złoż wg JORC i okazało się, że zasobów jest znacznie mniej (patrz graf). Wyjaśnienie tej kwestii wymaga jednak wymaga dokładnych badań.
Z tego wynika jasno, że przed przystąpieniem do pisania jakiejkolwiek rządowej strategii należałoby dostosować polską terminologię do JORC i ocenić opłacalność wydobycia poszczególnych złóż. Mogłoby się np. okazać, że zamiast wkładać pieniądze w kopalnie nierokujące obecnie nadziei na zysk, lepiej otworzyć nowe. Na takie badania oczywiście potrzeba czasu, ale ponieważ w grę wchodzą gigantyczne pieniądze na inwestycje, to z ich wydaniem warto się wstrzymać.
Ministerstwo Energii przyznaje zresztą, że problem istnieje. W projekcie strategii czytamy, obecna metodologia jest niewystarczająca, że konieczne jest „przeprowadzenie weryfikacji złóż węgla kamiennego w Polsce, przeprowadzenie ich wartościowania, określenie wstępnych kosztów udostępniania i oszacowanie potencjalnej efektywności ekonomicznej poszczególnych złóż, a na tej podstawie określenie kolejności ich udostępniania. Równocześnie, z uwagi na długotrwałość inwestycji górniczych oraz związane z tym wysokie ryzyko inwestycyjne, powodujące, że gwałtownie ogranicza się dostępność sektora górnictwa węgla kamiennego, niezbędne jest wdrożenie mechanizmu współdzielenia ryzyka pomiędzy przedsiębiorcą górniczym a instytucjami finansowymi (np. Polskim Funduszem Rozwoju) dla udostępniania nowych złóż węgla”. Dlaczego więc najpierw pisze się „ na ślepo” strategię, a potem planuje „weryfikację” złóż, która przecież może tę strategię dramatycznie zmienić?
Tu dochodzimy do kolejnego fundamentalnego problemu, wobec którego projekt strategii jest bezradny. Chodzi o to skąd górnictwo weźmie pieniądze na rozwój. Prywatne instytucje finansowe coraz mniej chętnie w ogóle angażują się w ten sektor, ale perspektywa wysokich zysków zapewne przełamałaby u części z nich skrupuły klimatyczne.
Problem w tym, że pożyczanie pieniędzy Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingowi Węglowemu przyniosło bankom jedynie problemy. Prawdopodobieństwo, że prywatne instytucje zainwestują w te spółki, jest niewielkie. A krajowe instytucje finansowe, w tym PFR nie są beczkami bez dna. Odpowiedzialny za górnictwo wiceminister Grzegorz Tobiszowski mówił już posłom kilka tygodni temu, że banki mogą mieć problem z Komisją Nadzoru Finansowego z powodu zbyt dużego zaangażowania w górnictwo.
Na bolączki braku kapitału Ministerstwo Energii zaproponowało potrójne remedium:
- wykorzystanie środków Fundusz Likwidacji Kopalń w kierunku czasowego umożliwienia finansowania z tych środków inwestycji. Obecne przepisy zobowiązują przedsiębiorcę do odprowadzania środków, które w przyszłości będą przeznaczone na likwidację zakładu górniczego
- wsparcie spółek węglowych w procesie pozyskiwania finansowania na realizację kluczowych inwestycji w postaci poręczeń i/lub gwarancji na kredyty inwestycyjne udzielanych przez, m.in. Bank Gospodarstwa Krajowego i Skarb Państwa;
- opracowanie koncepcji Sektorowego Funduszu Stabilizacyjnego (SFS) w terminie do końca I półrocza 2017 r., obejmującej cele jego funkcjonowania, zadania oraz źródła i sposób jego finansowania, w tym poprzez realokację środków pochodzących z obciążeń administracyjnych działalności spółek węglowych, środków pochodzących z działalności górniczej oraz środków pochodzących z uzyskiwanych zysków i w kolejnych latach – z odsetek od udzielanych spółkom węglowych preferencyjnych pożyczek; jego celem strategicznym winno być łagodzenie skutków wahań koniunkturalnych.
To pokazuje niestety, że ministerialni planiści mają bujną wyobraźnię. Wykorzystanie środków z Funduszu Likwidacji Kopalń jest pewnie możliwe. Pytanie co dalej. Dofinansowanie likwidacji kopalń z budżetu jest w świetle unijnego rozporządzenia z 2010 r. możliwe tylko w ciągu kilku najbliższych kilku lat. Potem spółki górnicze muszą za to płacić same. Wykorzystanie środków z Funduszu Likwidacji Kopalń sprawi, że nie będą mogły tego zrobić, no chyba, że ktoś zakłada, że ich zyski tak wzrosną po 2019 r. że problem zniknie.
Zaś uruchomienie programu rządowych poręczeń czy gwarancji dla banków finansujących górnictwo czy stworzenie „Funduszu Stabilizacyjnego” to pomoc publiczna, której w przypadku górnictwa wprost zakazuje wspomniana decyzja Rady UE z 2010 r. Naszym zdaniem jest mało prawdopodobne, że te koncepcje znajdą się w ostatecznej wersji strategii.
W innym fragmencie resort energii wskazuje dużo bardziej prawdopodobne źródło finansowania górnictwa. „Porównanie rentowności sektora wydobywczego i energetycznego ujawnia dużą asymetrię korzyści osiąganych w łączącym te sektory łańcuchu kooperacyjnym. Utrzymywanie takiej sytuacji w dłuższej perspektywie czasowej destabilizuje sytuację na rynku węglowym, naruszając podstawy bezpieczeństwa energetycznego Polski”.
Innymi słowy, energetyka powinna w większym stopniu łożyć na górnictwo. Jak? O tym projekt strategii nie wspomina, ale możliwości są dwie. Dalsze wkładanie kapitału ( a przypomnijmy, że PGE, Energa, PGNiG już zainwestowały w Polską Grupę Górniczą ponad miliard zł) lub sztuczne zawyżanie cen węgla sprzedawanego energetyce.
Oba scenariusze są fatalne dla energetyki, która stoi przed koniecznością olbrzymich inwestycji. Zresztą oba są również mało prawdopodobne ze względu na Komisję Europejską. Ewentualne zawyżanie cen węgla wyszłoby w sprawozdaniach spółek energetycznych najdalej po roku.
Kolejnym problemem, który autorzy projektu strategii zgrabnie pominęli jest kwestia zamykania kopalń nierentownych bądź nierokujących nadziei na zysk. Nie chodzi tylko o obecną sytuację. Jak już pisaliśmy, zgodnie z listopadową decyzją Komisji Europejskiej, do zamknięcia są „Sośnica” i „Rydułtowy” z Polskiej Grupy Górniczej oraz „Śląsk” z Katowickiego Holdingu Węglowego”. Na prośbę polskiego rządu Bruksela wygumkowała wprawdzie z treści decyzji daty zamknięcia, ale wg naszych informacji ma się to stać do końca 2017 r. Tymczasem związki zawodowe zupełnie nie przyjmują tej decyzji do wiadomości.
Brak odniesienia do bieżącej sytuacji można jeszcze wybaczyć, gorzej, że autorzy strategii w ogóle zdają się nie przyjmować do wiadomości, że sporą część kopalń trzeba będzie zamknąć i w związku z tym coś zaplanować.
Projekt „Strategii” opatrzony jest mottem zaczerpniętym z Petera Druckera, znanego teoretyka i praktyka zarządzania. „Najlepszym sposobem przewidywanie przyszłości jest jej tworzenie”.
Doceniamy spory wysiłek włożony przez ME w pisanie strategii, radzimy jednak, aby planując przyszłość śląskiego górnictwa pamiętali o ludowej mądrości zawartej w przysłowiu: „Z pustego to i Salomon nie naleje”.
Jutro – o trzech scenariuszach zapotrzebowania na węgiel oraz rozwoju energetyki rozważanych przez ME.