Pierwszy dzień podróży przebiegały pod znakiem polskich i czeskich dróg szybkiego ruchu. Niestety ładowarka Orlenu w Siewierzu miała awarię – trochę to nam popsuło plany. Od tego momentu korzystaliśmy już tylko z sieci GreenWay i dość szybko pokonywaliśmy kolejne kilometry by po 8 godzinach drogi (wraz z ładowaniem) i 470 km dotrzeć do Brna w Czechach.
Zobacz także: Kamiński, Fiedler, Derski i Gać: 60 tys. km autami elektrycznymi
Po krótkiej nocy w hotelu (niestety nie było możliwości ładowania) rozpoczęliśmy dzień od wizyty w Lidlu pod którym była szybka ładowarka. Następny przystanek po 200 km za Wiedniem ładowanie umożliwiła polska karta GreenWay dzięki ich partnerowi roamingowemu Smatrics – tych ładowarek w Austrii jest całkiem dużo.
Ze względu na górzysty teren i pewną niepewność czy kolejna ładowarka zadziała ładowaliśmy się co 150 km. Kolejne 2 takie ładowania na Smatrics plus jedno na Lidlu w Villach i przekroczyliśmy granicę Włoch. Tu musieliśmy ściągnąć kilka innych aplikacji do obsługi ładowarek – najlepsza okazała się NextCharge, ma ona dostęp do największej chyba włoskiej sieci Enel X.
Nieco przed północą po 15 h (z ładowaniami) dotarliśmy do Wenecji i spotkaliśmy się całą 8 osobową ekipą. Mimo późnej pory wybraliśmy się naszym zero-emisyjnym Nissanem eNV200 do zabytkowej części Wenecji na wyspie.
Po dotarciu wąskimi uliczkami do monumentalnego Placu św. Marka zaczęliśmy powoli wracać do auta jednak „zwiedzanie” przedłużyło się nam do 3 w nocy, gdyż prowadzący nas w labiryncie zabytkowych kamienic Dr. Google postanowił doprowadzić nas do stacji wodnych autobusów – które oczywiście o tej porze nie działały! Po uruchomieniu funkcji „unikaj promów” (co w mieście nie zdarza się często) udało nam się po kolejnych 20 min marszu w końcu dotrzeć z powrotem do auta.
Po nocnym zwiedzaniu Wenecji, kolejne kilka dni podróży miały upłynąć pod znakiem nieco spokojniejszego zwiedzania północnych Włoch i dotarcia do Rzymu. Jednak kilkadziesiąt kilometrów po starcie – w okolicach Rawenny – okazało się, że jeden z towarzyszących nam motocykli odmówił posłuszeństwa. Nissan spokojnie pojechał na ładowarkę Enel X w przyjemnym Rimini, z których można ładować się za pomocą aplikacji X Recharge firmy Enel albo z bardziej niezawodnej NextCharge. Warto mieć obie aplikacje ponieważ NextCharge nie ma wszystkich stacji Enela, zwłaszcza brakuje tych wolniejszych 11-22 kW.
Tymczasem motocyklistom większość dnia upłynęła na poszukiwaniu mechanika. Jednak naprawa na miejscu okazała się niemożliwa. Szczęśliwie podróżujemy vanem o ładowności 700 kg, więc wróciliśmy 120 km na północ i by w komplecie kontynuować podróż załadowaliśmy motor na „pakę” i z ośmiogodzinnym opóźnieniem, ruszyliśmy dalej. Tego dnia nasz Nissan pokonał ok 500 km, ale przesunęliśmy się na południe jedynie o 200 km.
Kolejnego dnia po naładowaniu niemal do pełna baterii w hotelu (dzięki uprzejmości recepcji przez okno podłączyliśmy ładowarkę do zwykłego gniazdka) odwiedziliśmy, na krótko, deszczowe tego dnia San Marino, a następnie przez Arezzo, dzięki kolejnym dwóm ładowarkom Enel X pod centrami handlowymi, gdzie się posililiśmy, udaliśmy się w kierunku Rzymu, gdzie dotarliśmy późnym wieczorem. Tego dnia unikając jak ognia autostrad pokonaliśmy 450 km. Zwiedziliśmy pieszo absolutnie podstawowe zabytki jak Colosseum czy Forum Romanum i skosztowaliśmy lokalnych trunków.
Następnego dnia rano mieliśmy nadzieję naprawić motocykl w jednym z wielu serwisów w Rzymie. Większość dnia spędziliśmy na przewożeniu go między warsztatami, jednak naprawa musiała by trwać kilka dni więc by nie tracić więcej czasu z powrotem załadowaliśmy motocykl na pakę i ok 17.00 ruszyliśmy w końcu dalej na południe. Po 6 godzinach udało się nam dojechać do nadmorskiego Sorento aż za Neapolem, gdzie nocowaliśmy na campingu. Rzadko się wspomina o tym, że przy dłuższych podróżach EV campingi są ciekawym i pewnym źródłem prądu w trakcie noclegu, przy czym we Włoszech warto mieć przejściówkę na łącze do camperów, bo jest bardzo mało zwykłych gniazdek, w Polsce czy Niemczech jest lepiej.
Rano kamping w Sorrento przywitał nas piękną pogodą i mogliśmy podziwiać Wezuwiusza z odległości niemal 40 km, położonego po drugiej stronie Zatoki Neapolitańskiej, którego minęliśmy po ciemku poprzedniego wieczora. Poprzednie 3 dni minęły w znacznej mierze pod znakiem nieudanych prób naprawy motocykla a nie pokonywania kolejnych setek kilometrów, więc mieliśmy co nadrabiać. Po krótkim śniadaniu odłączyliśmy Nissana od gniazdka (nie na ładował się do pełna – nocleg trwał zbyt krótko) ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża. Po godzinie podróży dotarliśmy do bajecznie położonego na nadbrzeżnych skarpach Amalfi, w którym mimo szczerych chęci nie znaleźliśmy nawet jednego miejsca do zaparkowania. Potoczyliśmy się wiec dalej, jednak dość powolny ruch na górskich serpentynach wybrzeża nie sprzyjał szybkiemu pokonywaniu kilometrów, a my mieliśmy dopiero 2400 przejechanych km na liczniku. W okolicach Salerno postanowiliśmy odbić w głąb lądu i wrócić na płatne włoskie autostrady, przy których położona jest zdecydowana większość szybkich ładowarek. Droga pięła się w górę a temperatura spadała z 22 na wybrzeżu do 9 st. wgłębi lądu, ale przynajmniej nie padało. Trzy kolejne szybkie ładowania na Enel X pozwoliły nam pokonać prawie 500 km i ok godz 23 dotrzeć do nadmorskiej Tropei położonej niemal na samym czubku włoskiego „buta”.
Tu pierwszy raz w trakcie wyprawy udało się w ciągu nocy naładować Nissana na 100%. Co prawda w nadmorskich turystycznych miejscowościach trudno spotkać szybkie ładowarki, ale tym razem aplikacja X Recharge okazała się lepsza niż dotychczas niezawodny NextCharge i wskazała w sąsiedniej miejscowości działającą pól-szybką ładowarkę Enel X o mocy 22 kW. Nasz eNV200 może z takiego gniazda Typ 2 ładować się jedynie w tempie ok 7 kW, ale to i tak spokojnie pozwoliło w pełni się naładować w trakcie jak zawsze krótkiego noclegu. Szybko więc ruszyliśmy na przód by po niespełna 100 km dotrzeć do promu przez Cieśninę Messyńską i po kilkudziesięciu minutach – wreszcie dotarliśmy na Sycylię. Od razu skierowaliśmy się na południe w kierunku Katanii. Gdy mijaliśmy kolejne dość skromne nadmorskie miejscowości coraz bardziej widoczna po prawej stronie stawała się potężna Etna. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy na nią wjechać. Motocykle popędziły od razu – elektryk musiał się przygotować do wjazdu z poziomu plaży na wulkan o wysokości dobrze ponad 3000 m. Około 60 min na szybkiej ładowarce tuż obok pięknej Taorminy i bateria była niemal pełna. Po wjechaniu na Etnę – najwyżej jak się da – i pokonaniu niecałych 50 km w baterii pozostało tylko 27% energii i 26 km zasięgu. Na szczycie nie byliśmy długo – widoczność powyżej 1500 m npm była bardzo kiepska przez chmury i mgłę, a temperatura spadła do 3 st C. Oczywiście zjazd elektrykiem z takiej góry jest dużo bardziej ekonomiczny, w tym wypadku po przejechaniu kolejnych 40 km w dół poziom baterii wzrósł do 45% a zasięg do 178 km. Takich rzeczy spalinowe samochody nie potrafią. Po krótkim zwiedzaniu Katanii wybraliśmy jedną z nadmorskich miejscowości nieco na południe na miejsce noclegu.
Siódmego dnia rano mając na liczniku ok 3300 km podjęliśmy decyzję by ominąć południowo zachodnią część Sycylii, gdzie niemal nie ma szybkich ładowarek i pojechaliśmy przez dość górzysty środek wyspy. W trakcie – jak zawsze – krótkiej nocy w hotelu udało się nam naładować do 60% więc po ok 120 km odwiedziliśmy kolejną ładowarkę Enel X bezpośrednio przy elektrowni tego koncernu. Po kolejnych 200 km przy centrum handlowym miała być ładowarka z wtyczką ChaDeMo, jednak tempo jej ładowania było bliskie zwykłemu gniazdku – ok 2 kW, wiec po godzinie ruszyliśmy dalej. Dzięki temu, że pozostał nam pewien zapas energii ostrożnie jadąc udało na się naszemu Nissanowi „na oparach” dotrzeć do Palermo. Tam w samym centrum na dziedzińcu biurowca Enel naładowaliśmy się i odwiedziliśmy okoliczne plaże. Wieczorem wjechaliśmy na nocny prom do Neapolu.
Już o 7 rano prom dotarł na miejsce, a my ruszyliśmy nieco na południe do pobliskich, starożytnych Pompei. Po krótkim zwiedzaniu wjechaliśmy na autostradę i popędziliśmy na północ. Tego dnia przy okazji ładowania w miejscowości Cassino udało nam się – przy okazji lunchu – podziwiać widoki na klasztor na Monte Cassino, o który dzielnie walczyli polscy żołnierze w czasie II Wojny Światowej. Po kolejnych kilkuset kilometrach dotarliśmy do Pizy, okazało się, jest przy ulicach dość dużo ładowarek 22 kW, po podłączeniu Nissana spokojnie mogliśmy się udać się na wieczorny spacer po centrum. Przy Krzywej Wieży nawet po godz 23 i przy deszczowej pogodzie spotkaliśmy wielu turystów z całego świata.
Kolejnego dnia startując z Pizy skupialiśmy się już tylko na jak najszybszym powrocie do Polski i nabijaniu kolejnych kilometrów. Mijając tylko autostradami kolejno Florencję, Bolonię, Wenecję zatrzymywaliśmy się jedynie na ładowanie i posiłki. Pogoda w trakcie całej wyprawy nas nie rozpieszczała – kolejny dzień padało, ale i tak niektóre widoki zapierały dech w piersiach. Samochody elektryczne nie przepadają za niskimi temperaturami i deszczem, a tu w teoretycznie słonecznych Włoszech mieliśmy 6 st C i silne opady deszczu. Mimo wszystko nasz eNV200 spisywał się dzielnie wioząc bagaże i prowiant całej wyprawy oraz przez cały czas 250-kilowy zepsuty motocykl, który w ten sposób w trakcie całej wyprawy pokonał ponad 4000 km zero-emisyjnie 😉
Tego dnia udało nam się pokonać 750 km i dotarliśmy – standardowo przed północą – do hotelu niedaleko za Graz w Austrii. Dzięki uprzejmości chińskiego recepcjonisty udało nam się przerzucić kabel przez okno i co nieco podładować przez noc.
Ostatniego dnia wyprawy już o 8.00 byliśmy w aucie. Poza dotarciem do Łodzi mieliśmy tego dnia odebrać jeszcze „po drodze” kolejnego, większego elektryka tj Nissana Voltię – rozbudowaną do 8m3 wersję eNV200. Natomiast pogoda w Austrii miała okazać się jeszcze gorsza niż w Włoszech. Po minięciu Wiednia i skierowaniu się na Bratysławę na drogach ekspresowych nie tylko lało jak z cebra, ale miejscami padał śnieg z deszczem a temperatura spadała do 0 st C. Majówkowa wyprawa przerodziła się w zimowy test zasięgów. W tej nieciekawej pogodzie przejechaliśmy granicę słowacką i pierwszy raz od 9 dni znów mogliśmy skorzystać z ładowarek GreenWay, tym razem w Bratysławie. Następnie odebraliśmy ze Słowacji Nissana Voltia i w strugach deszczu pokonywaliśmy Karpaty w tandemie dwóch elektryków. Ze względu na większe gabaryty Voltia ma o ok 15 % większe zużycie energii, w tych zimowych warunkach na trasie można było liczyć na ok 150 km zasięgu. Wieczorem udało nam się wreszcie przekroczyć polską granicę. Pierwsze ładowanie w Polsce jednocześnie dwoma autami wykonaliśmy na ładowarkach Turonu w Katowicach i dilera Nissana w Sosnowcu, a potem już niezawodny GreenWay do samej Łodzi, do której dodarliśmy ok 3 nad ranem.
Podsumowując: Licznik Nissana wskazał, że przez nieco ponad 10 dni udało się pokonać 5637 km (nie licząc dojazdu do Warszawy kolejnego dnia). Gdyby nie awaria motocykla i lepsza pogoda wynik byłby znacznie lepszy. Dostawczy Nissan eNV200 okazał się niezawodnym, bardzo pojemnym towarzyszem podróży. Obecnie produkowane auta elektryczne umożliwiają nie tylko sprawne poruszanie się po miastach, ale również turystykę międzynarodową, zwłaszcza taką gdzie planujemy spać co noc w innym mieście czy Państwie. Sieć szybkich ładowarek w Polsce i Europie jest na tyle gęsta, że niemal zawsze mamy kilka możliwych miejsc ładowania , a białe plamy w infrastrukturze napotkaliśmy jedynie w południowej Sycylii. Ze względu na długość naszej trasy czasem musieliśmy iść na kompromisy i nie zwiedziliśmy pewnie wielu rzeczy po drodze. Jednak myślę, że obecnie każdy może zaplanować sobie taką objazdową podróż po Europie i planując noclegi nie jak my co 600 km, ale co 300-400 km spokojnie i bez kompromisów zwiedzać nasz kontynent tanio i bezemisyjnie.