W najbliższych miesiącach Komisja Europejska powinna zaprezentować wyniki badań nad modelami synchronizacji systemów energetycznych krajów bałtyckich z resztą UE. Połączenia ze Szwecją, Finlandią i Polską oraz wolny rynek energii sprawiły, że uzależnienie od dostaw z Rosji i Białorusi w dużej mierze nie jest już dzisiaj największym problemem. Sytuacja jest bardziej skomplikowana jeśli chodzi o wzajemne zależności infrastrukturalne.
Zobacz także: Kabel ze Szwecji zwiększy nasze bezpieczeństwo
{norelated}Natomiast Estonia i Łotwa w ogóle nie handlują energią z Rosją, cały ruch na połączeniach z tym krajem to przepływy kołowe, o wyłącznie technicznym charakterze. Tego typu przepływy były „od zawsze” i są czymś normalnym, rosyjska energia płynie przez sieci krajów bałtyckich, a dla przesyłu energii np. z państw nordyckich używa się także sieci rosyjskiej – tłumaczy Ain Koster z Elering – estońskiego operatora przesyłowego. Jak dodaje, przepływy kołowe nie są problemem dla miejscowego rynku. Mają pewien wpływ na zdolności handlowe z Łotwą, ale jest on niewielki, w zasadzie marginalny – mówi Koster.
Państwa bałtyckie razem z Rosją i Białorusią objęte są umową BRELL, czyli porozumieniem operatorów ws. koordynacji kontroli nad systemem energetycznym. Centrala systemu jest w Moskwie, stamtąd kontrolowana jest np. częstotliwość pracy, a decyzje wpływające na przepływy zapadają poza naszym zasięgiem – mówi prezes Litgridu. Co więcej, według niego Rosjanie nie informują o przebudowie czy rozbudowie infrastruktury po swojej stronie, a przecież jej kształt i stan ma znaczący wpływ na systemy państw bałtyckich.
O tym, ze ryzyko to nie jest jedynie teoretyczne świadczą wydarzenia z 2009 r., po katastrofie w największej elektrowni wodnej Rosji – Sajano-Szuszeńskiej na Jeniseju. Kiedy siłownia dostarczająca 6400 MW nagle stanęła, Rosjanie musieli zasilać dotknięte obszary poprzez Kazachstan co spowodowało zakłócenia na obszarze sięgającym Bałtyku.
Zobacz także: Polsko-litewski protokół zgodności i rozbieżności
Jednak na przykład Estończycy nie przesądzają jeszcze czym zastąpić IPS/UPS, bo opcje właściwie są trzy. Obok synchronizacji przez Polskę jest jeszcze możliwość synchronizacji z obszarem nordyckim (za pomocą bardzo kosztownego kabla na prąd zmienny, co na świecie jest rzadkością) albo działanie jako izolowana wyspa. Wszystkie trzy możliwości analizuje europejskie centrum badawcze (JSC) i to wyniki tych studiów mają być podstawą dla KE. Powinna wygrać wersja najłatwiej wykonalna i jakakolwiek by ona nie była, wszystkie trzy kraje bałtyckie będą musiały działać wspólnie – mówi Ain Koster.
Oczywiście, zmiana synchronizacji to wielka operacja i żaden konkretny termin na razie nie pada, poza luźnymi uwagami o połowie przyszłej dekady. Integrowano nas z rosyjską siecią przez 50 lat, na odwrotny proces też potrzeba czasu – zauważa Virbickas.
Zobacz więcej: Polska ponownie będzie importerem prądu
Rosjanie, oprócz snucia planów budowy nastawionej na eksport elektrowni atomowej w Kaliningradzie, ostatnio ogłosili, że siłownia budowana w Astrawcu na Białorusi też będzie „zorientowana na UE”. Tyle tylko, że zmiana synchronizacji w państwach bałtyckich oznacza, że te połączenia z Rosją i Białorusią które nie zostaną zlikwidowane będą działać asynchronicznie, z wstawkami. Takie połączenia pozwalają na precyzyjne sterowanie ilością przepuszczanej energii, zwłaszcza jeśli są jednocześnie granicą UE. Dla Polski to może być szansa na zastąpienie Rosji w roli eksportera na Litwę. Można sobie jeszcze wyobrazić, że rosyjski czy białoruski blok jądrowy pracuje w zachodniej synchronizacji, ale wtedy eksport energii wymagałby budowy całkiem nowych interkonektorów. Bez politycznej zgody to raczej niewyobrażalne.
Zobacz także: Czy musimy ograniczać import energii?