Spis treści
Czeski EPH ma kupić elektrownię w Rybniku, a australijski fundusz inwestycyjny IFM – należące do EDF elektrociepłownie. Zanosi się na długi spór prawny Francuzów i potencjalnych kupców z polskim rządem.
Komunikat, który EDF opublikował 26.10 kończy wstępny etap negocjacji z potencjalnymi kupcami polskich aktywów spółki. Francuski gigant, który niedługo zacznie realizować wartą 14,5 mld funtów inwestycję w 1600 MW blok jądrowy w Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii postanowił wycofać się w ogóle z elektrowni węglowych.
Obaj chętni na elektrociepłownie i elektrownie potencjalni kupcy są w Polsce dobrze znani. Do czeskiego koncernu należy kopalnia węgla kamiennego PG Silesia. EPH kupiła ją pięć lat temu i zdążyła zainwestować ok. 1 mld zł. Kopalnia wydobywa mniej więcej milion ton węgla, co czyni ją największą obecnie prywatną firmą górniczą w Polsce. W Niemczech EPH została w zeszłym roku właścicielem kopalń węgla brunatnego i elektrowni niemieckiego Vattenfalla.
Mimo, że Silesia jest jedną z najefektywniejszych obok Bogdanki kopalń w Polsce, nie przynosi zysku. W zeszłym roku spółka po raz pierwszy miała wyjść na zero, ale spadające ceny węgla spowodowały, że po raz kolejny zaliczyła stratę, choć trzykrotnie mniejszą niż w 2014.
EDF był do tej pory jednym z największych kupców węgla z Silesii. Czesi mają prawo przypuszczać, że jeśli elektrownię w Rybniku kupiłyby spółki państwowe, to ich rynek się skurczy.
Resort energii nie ukrywa bowiem, że jednym z celów dla których państwowe spółki: PGE, Energa, Enea i PGNiG złożyły ofertę kupna aktywów EDF jest zmniejszenie importu węgla. Wprowadzenia ograniczeń administracyjnych okazało się niemożliwe ze względu na przepisy unijne, rząd zamierza więc zmniejszyć po prostu grono odbiorców węgla z importu.
– Mamy problem wpływu rosyjskiego węgla, on jest niestety w dużej mierze związany z EDF, który ma ileś elektrociepłowni i elektrownię w Rybniku. To jest ok. 6 mln ton, na które nie mamy wpływu. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będzie już inna sytuacja właścicielska. To nam powinno ułatwić i zwiększyć wolumen dla naszych kopalń – tłumaczył posłom z sejmowej komisji energii wiceminister Grzegorz Tobiszowski. Dodał też, że w przyszłości kryzysy związane z niskim cenami węgla „będziemy mogli przetrwać, bo będziemy mieli wewnętrzny rynek”. Prawdopodobnie wiceminister miał na myśli rynek zamknięty.
Tajemnicą poliszynela jest bowiem fakt, że dziś państwowe spółki energetyczne mają nieformalny zakaz kupowania węgla z importu, niezależnie od jego ceny. Jedna z państwowych firm potrzebowała niewielkiej ilości zagranicznego węgla niskosiarkowego w związku z planowanym remontem. Napisała list do Ministerstwa Energii z prośbą o zgodę na import, ale resort nie odpowiedział. I słusznie – gdyby odpowiedział, istniałby dowód na piśmie, że taki nieformalny zakaz istnieje.
Ostatecznie spółka wolała zaryzykować uszkodzenie kotła niż import węgla. Na szczęście udało się tego uniknąć.
Czy jeśli więc EPH nie kupi Rybnika, to PG Silesia straci największego odbiorcę? Biorąc pod uwagę, że w zakupach węgla będzie obowiązywać zasada „swój do swego po swoje” takiego scenariusza nie można wykluczyć.
Dlaczego rząd boi się sprzedać Rybnik czeskiej firmie? Nieoficjalnie słyszeliśmy wiele razy urzędników utrzymujących, że źródła kapitału EPH są niejasne i być może powiązane z Rosją.
Ale oficjalnych śladów takich związków brak. Głównymi akcjonariuszami spółki są dwaj Czesi – Daniek Křetinsky i Jaroslav Tkač.
Australijscy emeryci i polskie elektrociepłownie
Australijski fundusz IFM, który dostał wyłączność na kupno należących do EDF elektrociepłowni, m.in. w Gdyni, Wrocławiu i Toruniu też nie jest nowicjuszem na polskim rynku. Jest właścicielem 40 proc. udziałów spółki Veolia Polska, do której należą elektrociepłownie i sieci ciepłownicze w Poznaniu, Łodzi, a także sieć w Warszawie. IFM jest też właścicielem niemieckiego operatora sieci energetycznych 50Hertz, co pokazuje, że nasi zachodni sąsiedzi nie boją się mu powierzyć infrastruktury znacznie ważniejszej niż kilka elektrociepłowni.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski jasno stwierdził w środę, że nie jest mile widziany inwestor krótkoterminowy. Zarówno EPH jak i IFM natychmiast pospieszyły z zapewnieniem, że są inwestorami jak najbardziej długoterminowymi i planują inwestycje.
Ale minister stwierdził także, że oczekuje od inwestora aby zgodził się na inwestycje niekoniecznie rentowne, ale ważne dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. Na, jak to obrazowo mówią energetycy, „palenie pieniędzmi” żaden zagraniczny inwestor się nie zgodzi.
Kokosy dla prawników
Z prawnego punktu widzenia sytuacja jest zawikłana jak libretto włoskiej opery. Rząd próbuje trzymać EDF na krótkiej smyczy poprzez dwie ustawy.
Pierwsza to ustawa o kontroli niektórych inwestycji i rozporządzenie premiera do niej. Ustawa przewiduje każdorazową zgodę specjalnego komitetu inwestycyjnego na zbycie udziałów w określonych spółkach. Lista tych spółek powstawała w wielkich bólach przez kilka miesięcy zeszłego roku. Resort energii chciał żeby wpisać do niej właśnie EDF i Engie ( które również jest na sprzedaż). Ale MSZ zwracał uwagę, że taka restrykcja wobec spółek z UE może być naruszeniem unijnej zasady swobody przepływu kapitału. Po długich konsultacjach Ministerstwo Energii odpuściło. W czerwcu 2015 premier podpisała rozporządzenie, w którym znalazły się tylko dwie państwowe spółki – Tauron i Azoty.
Ale resort energii nie dał za wygraną. Na posiedzeniu rządu 26 lipca, zupełnie niespodziewanie, w tzw. trybie obiegowym (czyli bez żadnych konsultacji społecznych i międzyresortowych) rząd zgodził się na zmianę rozporządzenia i dopisanie do listy kilku innych spółek, m.in. właśnie EDF i Engie.
Nie trzeba być geniuszem, żeby przewidzieć, że nowymi przepisami zainteresuje się Komisja Europejska. Jak informował już nasz Obserwator Legislacji Energetycznej Bruksela wysłała do Polski list z prośbą o wyjaśnienia. Podobne przepisy jak w Polsce funkcjonują bowiem w kilku krajach UE, ale dotyczą inwestorów spoza UE.
Jeśli tłumaczenia Warszawy będą niesatysfakcjonujące, to Komisja zacznie procedurę, przy czym może również zażądać od polskiego rządu zawieszenia stosowania tych przepisów, tak jak to się stało przy nieszczęsnym podatku od sieci handlowych.
W sumie rozporządzenie, które w zamyśle resortu energii miało się stać bronią jądrową, zmuszającą EDF do uwzględnienia oferty polskich spółek, może okazać się ze względu na interwencję Brukseli, papierowym tygrysem.
Ale resort ma też drugą broń. – Analizując każdą transakcję w sektorze energetycznym w Polsce trzeba brać pod uwagę m.in. przepisy ograniczające zasady zbywania majątku, który jest uznawany za infrastrukturę krytyczną. Oprócz przepisów lipcowej ustawy o kontroli niektórych inwestycji trzeba pamiętać o ustawie o szczególnych uprawnieniach ministra właściwego do spraw energii oraz ich wykonywaniu w niektórych spółkach kapitałowych lub grupach kapitałowych prowadzących działalność w sektorach energii elektrycznej, ropy naftowej oraz paliw gazowych.
Odsyła ona z kolei do ustawy o zarządzaniu kryzysowym, na podstawie której tworzony jest Narodowy Program Ochrony Infrastruktury Krytycznej. W programie tym zawarta jest lista „krytycznych aktywów”. Program jest niejawny, ale minister ma obowiązek powiadomić spółki posiadające infrastrukturę krytyczną o podleganiu pod przepisy ustawy. Ustawa o szczególnych uprawnieniach (…) upoważnia bowiem ministra energii m. in. do zgłoszenia sprzeciwu wobec każdej czynności prawnej, której przedmiotem jest rozporządzenie infrastrukturą krytyczną, stanowiące rzeczywiste zagrożenie dla funkcjonowania, ciągłości działania oraz integralności infrastruktury krytycznej – tłumaczy nam adwokat Marek Dolatowski z kancelarii Wardyński i Wspólnicy.
Dodaje, że ustawa o szczególnych uprawnieniach nie przewiduje jednak ograniczeń w zbywaniu udziałów lub akcji spółek posiadających infrastrukturę krytyczną. Tymczasem EDF w Polsce skonsolidował niedawno swoje aktywa, wobec czego Elektrownia Rybnik, Elektrociepłownia Kraków i Elektrociepłownia Wybrzeże przestały być spółkami, a stały się oddziałami. Wobec tego Francuzi musieliby je rozdzielić do osobnych spółek i dopiero wówczas zbywać udziały poszczególnych spółek.
I tak też chyba EDF chce zrobić. – Inwestor musi być nam wcześniej przedstawiony. EDF nie ma prawa podejmować zobowiązań, zwrócił się dopiero do rządu o podział firmy – tłumaczył PAP minister energii Krzysztof Tchórzewski. Usłyszeliśmy od jednego z urzędników, że Ministerstwo Energii miało zresztą do EDF pretensje, że nie poinformowali o konsolidacji spółki w zeszłym roku. Tchórzewski wyraził też ubolewanie, że EDF nie rozpatrzył oferty polskich państwowych spółek. Ale Francuzi nieoficjalnie tłumaczą, że oferta polskich firm wpłynęła po wyznaczonym terminie.
Co się będzie działo dalej? Jeśli EDF i chętni na polskie aktywa – lub chociaż jeden z nich – zdecyduje się zawrzeć transakcję, a rząd będzie chciał je zablokować, to będziemy mieli długi spór, na którym miliony zarobią kancelarie prawne. Wynik i czas trwania trudno przewidzieć.
Drugi wariant – Czesi i Australijczycy rezygnują, EDF pozbywa się polskiego „kłopotu” sprzedając swe aktywa państwowym spółkom. Ten scenariusz opisywaliśmy w tekście „Czy energetyka w Polsce obejdzie się bez zagranicznych inwestorów”.
Od 1,5 do 2 mld zł emigruje z Polski do Francji, a w przyszłości przyciągnięcie jakichkolwiek zagranicznych inwestorów do polskiej energetyki, na czym rządowi podobno zależy przy programie elektromotoryzacji, będzie bardzo trudne.
Trzeci scenariusz – rząd zgadza się na sprzedaż aktywów EPH i IFM, ale wymaga od nich wiążących deklaracji inwestycyjnych. Mecenasi będą musieli także sobie nieźle łamać głowę, żeby wymyśleć odpowiednie konstrukcje prawne, bo przecież formalnie polski rząd nie będzie stroną takiej umowy.
W interesie rządu jest szybkie załatwienie sprawy, bo powinno zależeć mu na kontynuowaniu inwestycji i uruchomieniu nowych, zarówno w Rybniku jak i w elektrociepłowniach.
EDF jest ważny dla krajowego systemu energetycznego – odpowiada za ok. 8 proc. produkcji prądu. Ale elektrowni, nieważne prywatnej czy państwowej, nie można tak sobie wyłączyć. Regulują to szczegółowo przepisy prawa energetycznego, za ich naruszenie grożą surowe kary finansowe. Mówienie więc, że sprzedaż aktywów EDF prywatnym podmiotom narusza bezpieczeństwo energetyczne kraju jest więc sporą przesadą.