Powszechnie wiadomo, że budowa elektrowni atomowej jest niezwykle kosztowna. Natomiast z tym, że kosztowne jest także jej niezbudowanie pogodzili się właśnie Bułgarzy. Tamtejsza państwowa firma energetyczna NEK EAD skapitulowała przed wyrokiem arbitrażu i zgodziła się zapłacić filii Rosatomu ponad 601 mln euro za zerwany kontrakt na budowę elektrowni Belene.
Jak poinformowała należąca do Rosatomu spółka Atomstrojeksport, podpisała właśnie z NEK EAD umowę w kwestii zasądzonych od Bułgarów przez arbitraż w Genewie odszkodowań. Kwota wynosi dokładnie 601 mln 617 tys. 133 euro. Przy czym od momentu wydania wyroku naliczane są jeszcze odsetki w wysokości 130 tys. euro dziennie. Spłata całości przez Bułgarów ma nastąpić do 25 grudnia, przy czym jeżeli pieniądze zostaną przekazane przed 15 grudnia, odsetki, których nazbiera się ponad 23 mln euro zostaną darowane. Jeżeli natomiast spłata nastąpi między 15 a 25 grudnia, Atomstrojeksport daruje 55 proc. odsetek.
Dość lakoniczna informacja Atomstrojprojektu o umowie z NEK EAD jest pewnie jednym z końcowych akordów trwającej od ośmiu lat politycznej awantury wokół projektu nowej elektrowni atomowej w Bułgarii. Sam pomysł jest jeszcze starszy, bo pochodzi z początków lat 2000., kiedy to okazało się, że warunkiem przystąpienia kraju do UE będzie zamknięcie czterech najstarszych poradzieckich reaktorów w elektrowni Kozłoduj. Tak też się stało z końcem 2006 r. I tym samym oparta na atomie bułgarska energetyka musiała zostać uzupełniona przez elektrownie węglowe.
Jednak w 2008 r. socjalistyczny rząd podpisał z Atomstrojeksportem umowę o budowie dwóch reaktorów VVER w Belene w północnej Bułgarii. I nawet oficjalnie zaczął budowę, choć niedługo potem socjaliści przegrali wybory. Nowy, prawicowy rząd Bojko Borysowa dość szybko zauważył, że umowa jest nie do końca jasna. I są poważne kłopoty z ustaleniem, ile to wszystko będzie kosztować. Bo wiadomo już było, że na pewno więcej niż obiecywali poprzednicy.
Jak nam kiedyś opowiadała osoba znająca sprawę, nowy minister energii ze zdumieniem odkrywał coraz to nowe zapisy w zawartym z błogosławieństwem poprzedników kontrakcie. Borysow usiłował coś renegocjować, potem projekt zawiesił, a na początku 2013 r. nakazał zerwanie kontraktu. Oskarżył też socjalistów o podpisanie umowy pod dyktando Rosji. Ci nie pozostawali dłużni, twierdząc, że premier kontrakt zerwał na polecenie zachodnich ambasad, a zwłaszcza amerykańskiej.
Zaraz potem socjaliści zresztą wrócili do władzy i zaczęli nawet wspominać o odmrożeniu projektu, ale nie na to nie zdecydowali. Czasu nie tracili natomiast Rosjanie, choć jak głoszą nieoficjalne informacje, prezes Rosatomu Siergiej Kirijenko skłaniał się do tego, by o całej sprawie zapomnieć. W końcu jednak dał Atomstrojeksportowi wolną rękę, a spółka pozwała Bułgarów przed Trybunał Arbitrażowy w Genewie. Rosjanie żądali miliarda euro, w końcu arbitraż przyznał im 600 mln.
W trakcie procesu Borysow wrócił do władzy i teraz to jego rządowi przyjdzie płacić za projekt, którego był największym przeciwnikiem. Rachunku nie osłodzi nawet fakt, że bułgarski parlament właśnie powołał specjalną komisję śledczą do zbadania całej historii.