Rząd dąży do uzyskania niemal 100 proc. udziału spółek skarbu państwa w sektorze. Bezpieczeństwo energetyczne, które dzięki temu mamy zyskać, może okazać się iluzoryczne.
W piątek, 16 września, niemal jednocześnie poszły w świat dwa ważne komunikaty. Polska Grupa Energetyczna, Enea, Energa i PGNiG Termika złożyły ofertę na zakup aktywów francuskiego EDF w Polsce. Jednocześnie PKP złożyła w warszawskim sądzie pozew o unieważnienie prywatyzacji PKP Energetyka.
Z obu tych rzeczy można wyciągnąć jeden wniosek – rząd dąży do zwiększenia kontroli nad sektorem za pomocą spółek skarbu państwa, które mają przejmować wszystkie możliwe zagraniczne aktywa.
Spróbujmy przeanalizować konsekwencje tych działań.
EDF ma w Polsce dużą, choć starą, elektrownię w Rybniku o mocy blisko 1800 MW oraz kilka elektrociepłowni wraz z siecią ciepłowniczą, m.in. w Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Zielonej Górze, Toruniu. O chęci sprzedaży tych aktywów mówiło się już od wielu miesięcy. Francuski gigant potrzebuje pieniędzy na realizację świeżo zatwierdzonego projektu w Hinkley Point w Wielkiej Brytanii oraz na ratowanie pogrążonej w kłopotach Arevy.
Czy francuską firmę można było nakłonić do zmiany decyzji? Tego nie wiemy, ale rząd oficjalnie nie zrobił nic żeby zachęcić EDF do pozostania w Polsce. O ile elektrownia w Rybniku jest już mocno leciwa i jej żywot powoli dobiega kresu, o tyle elektrociepłownie są zmodernizowane, biznes poukładany i wciąż dochodowy (patrz: Czy francuski potentat wycofa się z Polski). EDF buduje też nową elektrociepłownię gazową w Toruniu.
Zapewne opracowanie długoterminowego planu wsparcia kogeneracji (jak najbardziej potrzebnego, bo obecny wygasa w 2018 r.) pomogłoby nakłonić EDF do niesprzedawania przynajmniej swojej ciepłowniczej części. Rząd jednak nie chciał tego zrobić, słyszeliśmy nawet opinię, że dopóki transakcja kupna polskich aktywów EDF przez państwowe spółki nie zostanie zakończona, żadnego planu wsparcia nie będzie, aby nie podbijać ceny.
Jeśli transakcja dojdzie do skutku, to pierwszym niewątpliwym skutkiem będzie transfer pieniędzy za granicę. Ok. 1,5 mld zł, które mogłoby być zainwestowane nad Wisłą, popłynie sobie nad Sekwanę.
Do tego zapewne dojdą jeszcze koszty kupna elektrowni w Połańcu, którą drugi francuski potentat – Engie – także chce sprzedać.
Po drugie, niemal całkowite upaństwowienie wytwarzania energii zmniejszy znacznie siłę przetargową Polski w Brukseli. EDF i Engie mogły być sojusznikami rządu w negocjacjach nad rynkiem mocy (patrz), nowym systemem wsparcia kogeneracji oraz wielu innych kwestiach, które rozstrzygane będą w Brukseli.
Po trzecie, odpadnie tzw. benchmark. EDF i Engie były uważane przez wielu polskich energetyków za najlepiej poukładane biznesowo spółki. Ostrogi zdobywali tam także niektórzy ludzie obecnej ekipy – wiceminister energii Michał Kurtyka jako doradca przeprowadzał w Engie program dobrowolnych odejść, w spółce tej pracował także Jarosław Broda, dzisiejszy wiceszef Tauronu. Jak będzie po przejęciu? Czy standardy firm zagranicznych zawitają w polskich, czy też raczej odwrotnie?
I trzecia rzecz- EDF i Engie mają dostęp do najlepszych technologii. Na same badania EDF wydaje rocznie 650 mln euro, więcej niż jakikolwiek koncern energetyczny w Europie. W najlepiej pojętym polskim interesie leży aby technologie tam opracowane – m.in. magazynowanie energii czy inteligentne sieci – były wdrażane także Polsce. Wyjście francuskiego potentata z Polski oznacza, że szanse na to są niewielkie.
Po przejęciu przez państwo obu spółek w produkcję prądu na dużą skalę zaangażowani będą jeszcze zagraniczni właściciele elektrociepłowni – fińskie Fortum i francuska Veolia oraz dystrybutorzy prądu – niemieckie Innogy Stoen w Warszawie (dawniej RWE) oraz PKP Energetyka.
W ten sposób płynnie przeszliśmy do sprawy tej drugiej spółki. Złożenie przez PKP pozwu o unieważnienie prywatyzacji jest niewątpliwie próbą nacisku na fundusz CVC, który kupił spółkę od poprzedniego rządu. Na klimat inwestycyjny dla energetyki w kraju, i tak już mocno popsuty przez zmianę reguł dla elektrowni wiatrowych, będzie to miało fatalny wpływ. Długotrwały proces utrudni też bardzo działalność spółki.
Do tego dołoży się sprawa tzw. listy spółek strategicznych. Od wiosny zeszłego roku trwają prace nad projektem rozporządzenia, które uzależnia możliwość sprzedaży akcji kilkunastu spółek od zgody rządu, a ściśle rzecz biorąc specjalnego komitetu. Ich wpadnięcie w „niepowołane” ręce mogłoby bowiem zdaniem rządu zagrozić bezpieczeństwu ekonomicznemu kraju.
Na liście są zarówno państwowe Tauron i PKN Orlen jak i firmy prywatne – EDF, Engie, PKP Energetyka oraz Fortum. Dobór spółek zagranicznych jest zagadkowy, bo dlaczego znalazło się Fortum, którego udział w produkcji prądu jest niewielki, a nie ma francuskiej Veolii albo Innogy Stoen – dystrybutora prądu w stolicy? Tego się nie dowiemy, bo zgodnie z projektem każdorazowe uzasadnienia dlaczego konkretna spółka trafiła na listę, jest tajne.
EDF, Engie i Fortum w sumie mają mniej więcej 16 proc. udział w produkcji prądu w naszym kraju. Informacje pochodzą z 2013 r. bo niestety w nowszych raportach Urząd Regulacji Energetyki przestał publikować te dane, ale ewentualne różnice są niewielkie. Engie i Veolia występują tu jeszcze pod swoimi starymi nazwami – GDF Suez i Dalkia.Wbrew temu co podała w zeszłym tygodniu Polska Agencja Prasowa rozporządzenie nie zostało przyjęte na początku września. Prace nad nim zakończyły się w lipcu, ale rząd go jeszcze nie przyjął.
Ministerstwo Energii miało wykazać, że w każdym z tych przypadków spełniony jest wymóg proporcjonalności (potrzebny z punktu widzenia prawa UE). Ponadto powinno też dodatkowo uzasadnić wpisanie na listę Fortum tak aby było jasne, że pomimo „małej skali działalności” elektrociepłownie firmy są istotne dla bezpieczeństwa energetycznego.
Jak dotychczas żadne dokumenty z ME w tej sprawie nie pojawiły się na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Ale w najbliższy wtorek, 20 września, Rada Ministrów ma rozpatrzyć dokument przedłożony przez ministra energii w trybie niejawnym. Być może chodzi właśnie o uzasadnienie wpisania na listę zagranicznych spółek.
Niewątpliwie rozporządzenie jest potężnym środkiem nacisku zarówno na EDF jak i na innych potencjalnych chętnych do kupna jej polskich aktywów (mówi się o Veolii, czeskich EPH i CEZ). Nawet jeśli te firmy położą na stole wyższą ofertę, to rząd może skutecznie blokować transakcję, a inwestorowi pozostaje wtedy tylko liczyć na interwencję Komisji Europejskiej.
Jakie motywy kierują rządem? Nie jest tajemnicą, że obecna ekipa uważa, że w obecnej sytuacji bezpieczeństwo energetyczne zapewnią nam jedynie nowe elektrownie węglowe, a zagraniczni inwestorzy nie chcą ich budować, bo nie wierzą w zwrot z tej inwestycji.
Państwowe koncerny będą budować. Ale ich przyszłość zależy głównie od kształtu regulacji prawnych, nie tylko tych przyjętych w Polsce, ale przede wszystkim tych na szczeblu unijnym.
W nowej konfiguracji jakiekolwiek polskie postulaty będą przedstawiane przez niechętnych rządowi w Warszawie jako próby ocalenia państwowej, węglowej autarkii. To może bardzo utrudnić polskie negocjacje z Komisją.