Spis treści
Nowy brytyjski rząd wstrzymał ostateczną zgodę na rozpoczęcie budowy elektrowni jądrowej Hinkley Point C, ale z drugiej strony broni tego projektu. W całej historii przygotowań do budowy dwóch francuskich reaktorów znów mamy do czynienia z oczekiwaniem na kolejną „ostateczną” decyzję.
Budowa Hinkley Point C, a więc dwóch francuskich reaktorów EPR o mocy 1600 MW każdy, jest „dobrze zaprojektowanym transferem ryzyka. W dodatku pierwszym przypadkiem, gdy przeniesienie ryzyka z kupca na sprzedawcę nastąpiło przed sprzedażą towaru” – stwierdził brytyjski minister finansów Philip Hammond przed komisją ds. ekonomicznych Izby Lordów.
Hammond 8 września po raz pierwszy przedstawiał finansową wizję nowego rządu Theresy May, który po referendum w sprawie Brexitu zastąpił gabinet Davida Camerona. Pojawienie się kwestii Hinkley Point w gronie roztrząsanych spraw daje pojęcie o wadze tego projektu. Chociażby dla brytyjskich celów redukcji emisji gazów cieplarnianych, których nikt zmieniać nie zamierza.
Ryzyko kosztuje
Szef komisji Lord Hollick dociekał m.in. dlaczego umowa z inwestorami gwarantuje im stopę zwrotu dwukrotnie wyższą, niż to zwykle bywa w podobnych projektach. Przez 35 lat po uruchomieniu elektrowni, kiedy będzie obowiązywał kontrakt różnicowy (CfD), 9 proc. stopa zwrotu z inwestycji będzie finansowana z kieszeni konsumentów – zauważył Hollick.
Hammond w odpowiedzi stwierdził, że owszem, stopa jest „wysoka”, ale towarzyszy „pierwszemu na świecie” transferowi całego ryzyka na operatora elektrowni czyli francuski EDF. Jeżeli nowa elektrownia nie wyprodukuje energii, to nie wygeneruje ani pensa zwrotu – dowodził. Minister podkreślał również, że to inwestor ponosi całkowite ryzyko opóźnień, a ich skutki bezpośrednio odbiją się na zyskach.
O co chodzi? Tu należałoby się cofnąć do maja, kiedy to szef zespołu negocjatorów z ramienia ówczesnego ministerstwa energii i zmian klimatycznych (DECC) przedstawił parlamentarnej komisji pewne szczegóły kontraktów różnicowych dla wszystkich źródeł niskoemisyjnych, w tym i tego zawartego z EDF. Otóż maksymalnie czteroletnie opóźnienie – w przypadku Hinkley Point C to lata 2025-2029 – nie skutkuje zmianami czasu trwania umowy, CfD nadal będzie obowiązywał przez 35 lat od uruchomienia elektrowni. Każde dodatkowe opóźnienie ponad 4 lata będzie oznaczać skrócenie kontraktu o analogiczny okres. Graniczną wielkością jest 8 lat spóźnienia. Po tym terminie CfD może zostać całkowicie anulowany, a inwestorzy ze sprzedażą energii będą musieli radzić sobie sami.
Kontrakt różnicowy z EDF zakłada, że inwestorzy mają za energię elektryczną z Hinkley Point C dostawać przez 35 lat 92,5 funta za MWh (indeksowane inflacją), niezależnie od ceny rynkowej. Rząd gwarantuje, że dopłaci, jeśli cena na rynku będzie niższa, a odbierze nadwyżkę, jeśli będzie wyższa. Cena spadnie do 89,5 funta, jeśli rząd zgodzi się, by EDF postawił jeszcze dwa EPRy w elektrowni Sizewell.
Rząd May ponownie analizuje projekt
Lordowie dociskali jednak Hammonda pytaniami o to, co się stanie jeśli cały projekt budowy Hinkley Point C legnie w gruzach. Minister dyplomatycznie odparł, że właśnie aby zapobiec takiemu scenariuszowi, premier Theresa May ponownie analizuje całe przedsięwzięcie i obiecała, że pod koniec września podejmie ostateczną decyzję.
Zatem koniec września – przynajmniej na razie – ma być nie wiadomo już którym milowym krokiem w rodzącym się w wyjątkowych bólach projekcie. Przez kilkanaście ostatnich miesięcy za głównego hamulcowego uważany był EDF, który odwlekał podjęcie ostatecznej decyzji inwestycyjnej. Rada nadzorcza francuskiego koncernu podjęła ją w końcu w ostatnich dniach lipca, i to w dodatku przy mocnym wewnętrznym sprzeciwie, bo stosunek głosów wyniósł 10 do 7. Było to już jednak po zmianie rządu w Londynie i odejściu mocno forsującej projekt ekipy Davida Camerona. Nowa premier Theresa May od razu wstrzymała wydanie zgody. I to prawdopodobnie nie tylko ze względu na sprzeciwy na tle finansowym licznych środowisk na Wyspach, w tym i wewnątrz partii konserwatywnej. Jak sugerują nieoficjalne źródła, chodzi również o kwestie bezpieczeństwa narodowego związane z China General Nuclear Corporation (CGN). Państwowy energetyczny koncern z Chin ma w projekcie jedną trzecią udziałów, co przekłada się na co najmniej 6 miliardów funtów zaangażowania.
Wejście CGN do projektu Hinkley Point C oklaskiwali jesienią zeszłego roku w Londynie Cameron i prezydent Chin Xi Jinping, który zauważył, że otwiera to drogę do dalszej współpracy. Dokładniej Chińczycy w zamian za wyłożenie pieniędzy na Hinkley Point chcą w przyszłości sami wybudować i eksploatować w Wielkiej Brytanii elektrownię jądrową we własnej technologii w miejsce starej siłowni Bradwell. Na Wyspach ta perspektywa wzbudziła znacznie większy niepokój, niż proste dostarczenie przez Chińczyków gotówki. Pojawiły się na przykład zarzuty, że taka elektrownia de facto byłaby obcą placówką wojskową, bo znaczące udziały w państwowym biznesie energetycznym ma Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza.
Kontrakty dla przemysłu
A dodatkowo nowy rząd Jej Królewskiej Mości ma na głowie miejscowe lobbies. Przeciwnicy mają w ręku wyliczenia, z których wynika, że CfD dla Hinkley Point C wydrenuje z kieszeni konsumentów 30 mld funtów. Choćby dlatego, że dzisiejsze hurtowe ceny energii są o połowę niższe, niż te zagwarantowane w kontrakcie i mało co wskazuje, by miały znacząco wzrosnąć. Krytycy powątpiewają też aby Hinkley Point było początkiem budowy serii nowych elektrowni jądrowych, które co najmniej zastąpiłyby dzisiejsze. Dlatego proponują zainwestować porównywalne pieniądze w energetykę odnawialną – przede wszystkim w morskie farmy wiatrowe, w których Wlk. Brytania jest już europejskim liderem, oraz szczytowe elektrownie gazowe, efektywność energetyczną, zarządzanie popytem i nowe połączenia z sąsiednimi krajami. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat efekty tych inwestycji miałyby być dla konsumentów znacznie lepsze.
Z drugiej strony na rząd naciska rodzimy przemysł. Na przykład Rolls-Royce w zasadzie ma już w kieszeni kontrakty na 160 mln funtów, a jeden z miejscowych producentów wyrobów stalowych – umowę na dostawę 200 tys. ton elementów, w dodatku ze stali produkowanej w zakładach w Walii. A to dopiero początek kolejki. Dla miejscowych firm, Hinkley Point C przekroczyło już „point of no return”.