Po kilkunastu dniach plotek, spekulacji i dość mętnych prób wyjaśnień ze strony białoruskich władz, Rosatom potwierdził, że na budowie elektrowni jądrowej w Ostrowcu na Białorusi doszło do incydentu z udziałem zbiornika reaktora, który miałby trafić do pierwszego budowanego bloku. Winni ponieśli konsekwencje, zbiornik nie został uszkodzony – twierdzi rosyjski koncern. Ale jednocześnie zaznacza, że jakieś opóźnienie w budowie będzie i daje do zrozumienia, że sprawa niekoniecznie jest zamknięta.
O tym, że coś na budowie się zdarzyło, jako pierwsza poinformowała białoruska opozycja, potem temat podjęły miejscowe media. Doniesienia brzmiały dość poważnie, mowa była o „upuszczeniu” zbiornika reaktora w czasie umieszczania go na podstawie w miejscu pracy, upadku z 4 metrów, czy nawet pogruchotanych rusztowaniach. Białoruskie ministerstwo energetyki najpierw ogłosiło, że prowadzi dochodzenie w celu weryfikacji tych doniesień, by potem w końcu przyznać jedynie, że doszło do „nieprzewidzianej” sytuacji. Jednocześnie generalny wykonawca – filia Rosatomu Atomstrojprojekt ogłosił, że pogłoski o przebiegu incydentu nie pokrywają się z faktami, zbiornik cały czas znajduje się na zewnątrz przyszłego budynku reaktora, ale nie ma przeszkód technicznych, aby go zamontować na miejscu.
W końcu jednak głos zabrał sam Rosatom, ustami zastępcy dyrektora generalnego koncernu Aleksandra Łokszyna. W wypowiedzi, umieszczonej na stronie Rosatomu przekazał on najbardziej dotychczas obszerny opis zajścia.
Otóż w nocy z 9 na 10 lipca jeden z podwykonawców w ramach przygotowań do umieszczenia zbiornika reaktora wewnątrz obudowy bezpieczeństwa miał wykonać operację przeniesienia zbiornika na inne miejsce, oddalone o ok. 10 metrów. Zbiornik przechowywany i transportowany jest w położeniu poziomym. Aby go przenieść, podczepiono go do dźwigu, zapewne w sposób widoczny na licznych, dostępnych zdjęciach tej procedury. Zbiornik reaktora WWER-1200 bez pokrywy – którą montuje się później – ma niemal 11 metrów długości i masę ponad 300 ton. Ściany i dno to prawie 20 cm stali. Jednakże, jak oświadczył Łokszyn, „w czasie podwieszania podwykonawcy dopuścili się odstępstw od instrukcji, z powodu których doszło do przechylenia ładunku przy jego podnoszeniu”.
Kiedy zbiornik podniesiono na wysokość 4 metrów, pojawiła się usterka dźwigu, z powodu której operację trzeba było przerwać. „Zbiornik przez ponad pół godziny pozostawał w zawisie. Przez ten cały czas przechylenie stopniowo wzrastało, aż zbiornik ześliznął się ze stalowych podwieszeń i zawisł ukośnie, stykając się z podłożem” – mówi Łokszyn. Według niego, cała operacja była filmowana, rejestrowane były również obciążenie haka dźwigu, dzięki czemu można było stwierdzić, że nawet w momencie kontaktu z podłożem, ponad dwie trzecie ciężaru zbiornika spoczywało na dźwigu. „Szybkość opadania nie przekraczała szybkości poruszania się pieszego. Tak więc używanie określeń takich, jak „uderzenie w ziemię” czy upuszczenie” jest wprowadzaniem w błąd, bo nie oddaje istoty tego, co się stało.(…) Możemy co najwyżej mówić o zdarciu ze zbiornika fabrycznej farby przez stalowe podwieszenia”.
Łokszyn podkreślił też, że podwykonawca, który dopuścił się uchybień, został za nie ukarany. Nałożono na niego kary umowne, a jego pracownicy, winni naruszeń instrukcji, zostali zawieszeni. „Nigdy więcej nie pozwolimy im pracować przy naszych obiektach jądrowych”. Przy czym głównym zarzutem jest doprowadzenie do opóźnienia w procesie montażu reaktora. „To jest uszczerbek dla reputacji, naszej i ich, oto cała wina tych ludzi i podwykonawcy”.
Rosatom utrzymuje, że zbiornik nie został uszkodzony i m.in. dlatego wcześniej nie informował o zdarzeniu. „W przemyśle jądrowym istnieją jasne wytyczne i zasady, które określają co jest zdarzeniem, o którym trzeba poinformować organy nadzoru i opinię publiczną. Wytyczne te opisują np., rozmiar szkody, czy wpływ zdarzenia na ludzi, urządzenia czy środowisko. W przypadku tego zdarzenia, żadnych szkód czy wpływu nie było” – mówi Łokszyn. Według niego, kontrole i obliczania pokazały, że maksymalne obciążenie zbiornika było wielokrotnie mniejsze od dopuszczalnych i półtora raza niższe od obciążenia, jakiemu jest poddawany w czasie normalnej eksploatacji. W dodatku, „aby usunąć wszystkie ewentualne wątpliwości klienta”, Rosatom zdecydował się na kolejne badania, których dokonali specjaliści głównego projektanta zespołu reaktora – spółki „Gidropress”, oraz producenta – „Atommaszu”. „Przeprowadzili defektoskopię ultradźwiękową i dodatkową kontrolę spawów. Żadnych niepokojących śladów nie znaleziono”.
Rosatom utrzymuje zatem, że budowa może być kontynuowana, aczkolwiek Łokszyn daje do zrozumienia, że sprawa nie musi okazać się zamknięta. Jak mówi, nie ma żadnych obiektywnych przesłanek przeciwko wykorzystaniu zbiornika, ale jednocześnie zaznacza, że obok bezpieczeństwa i niezawodności warunkiem rozwoju energetyki jądrowej jest akceptacja społeczna. „Zakładamy, że klient (czyli de facto białoruski rząd) może odmówić przyjęcia tego zbiornika, aby przeciąć falę spekulacji i uspokoić opinię publiczną. Jeżeli taka będzie decyzja, jesteśmy gotowi wziąć ją pod uwagę, bo rozumiemy wagę akceptacji społecznej dla pierwszej elektrowni jądrowej w kraju”.
Co wtedy? „W takim wypadku w pierwszym budowanym bloku zostanie zainstalowany zbiornik reaktora, przeznaczony dla drugiego bloku. Jego budowa aktualnie dobiega końca. Ale taka decyzja klienta oczywiście będzie prowadzić do zmiany harmonogramu”. Czyli opóźnienia projektu, bo trzeba będzie wyprodukować kolejny zbiornik. Niby nic trudnego, poza jedną okolicznością. Otóż cały cykl produkcyjny zbiornika reaktora typu WWER-1200 – o czym informuje jego producent „Atommasz” – trwa 840 dni czyli dwa i pół roku. Zdaje się, że nieprzypadkowo główne zarzuty Łokszyna dotyczyły nadszarpnięcia reputacji. Dwu- i pół letnie opóźnienie budowy na Białorusi co najmniej poddało by w wątpliwość budowany cierpliwie przez Rosatom wizerunek partnera, który – w odróżnieniu od innych w branży – nigdy się nie spóźnia.
Incydent być może z technicznego punktu widzenia rzeczywiście był błahy. Ale jednocześnie pokazał słabość i ryzyko rosyjskiego modelu biznesowego, w którym Rosatom dostarcza i technologię i finansowanie, a po drugiej stronie stoi państwo, którego w inny sposób nie byłoby na taką inwestycję nigdy stać. Jak by się sytuacja nie rozwinęła, niesłychanie trudno będzie rozwiać wątpliwości, że dalsze decyzje nie są efektem pozycji siły, na jakiej stoi jedna ze stron.