Spis treści
Estonia chce wiedzieć dlaczego Polska ogranicza import energii nocą. Bronimy się tłumacząc, że polskie elektrownie nie wytrzymałyby większych wahań produkcji. Jednocześnie nie robimy za wiele, by to zmienić. Problem techniczny to jednak początek dylematów integrującej się europejskiej energetyki. Państwa UE muszą odpowiedzieć na kluczowe pytanie – kto ma odpowiadać za ich bezpieczeństwo energetyczne.
Estonia jeszcze w czasach ZSRR miała nadwyżkę zdolności wytwórczych nad miejscowym zużyciem i tradycyjnie eksportowała energię, również po odzyskaniu niepodległości. Po uruchomieniu dwóch kabli z Finlandią i przyłączeniu się do nordyckiego rynku, pojawiło się tam dużo taniej energii ze Skandynawii, którą Estończycy eksportowali dalej. Rzut oka na tegoroczne przepływy między Finlandią a Estonią potwierdza, że energia płynie praktycznie w jednym kierunku.
Uruchomienie połączeń Litwa-Polska i Szwecja-Litwa spowodowało, że znaleźliśmy się w nowej sytuacji, na skrzyżowaniu linii przesyłowych, łączących dużo większe strefy cenowe – tłumaczy nam Kaarel Kuusk z Eesti Energia. Czyli nic, tylko handlować. Zwłaszcza, że Skandynawia jest strefą niskich cen, więc naturalne jest, że po uruchomieniu kabla ze Szwecją ceny na Litwie ale i na Łotwie spadły o ok. 20 proc. – mówi nam osoba, znakomicie znająca lokalne realia. W dodatku na Litwie produkcja energii elektrycznej jest stosunkowo droga, więc krajowa generacja jest niewielka, a ceny faktycznie formowane są przez rynki zagraniczne, w tym wypadku Szwecji – dodaje.
Na pewno zainteresuje Cię także ten tekst: Energetyczna globalizacja z udziałem Polski
Potrzebna większa przejrzystość
Jest jednak i druga strona medalu. Prognozowanie cen i poziomu własnego wytwarzania stało się znacznie bardziej złożone – mówi Kuusk. Żeby prognozy miały cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, konieczne jest zatem utrzymanie całkowitej przejrzystości wszystkich elementów systemu. Tak się jednak nie dzieje w przypadku połączenia Litwa-Polska – zwraca uwagę.
Według Eesti Energia już w grudniu 2014 r. PSE poinformowało Montel, norweską firmę analityczną, z której usług korzystają wszyscy w regionie, że przewiduje możliwość wprowadzania pewnych ograniczeń w przesyle LitPol Linkiem. Zostało to potwierdzone w czasie uruchomienia połączenia w grudniu 2015 r. „Wielkość zdolności przesyłowych udostępnianych dla uczestników rynku w ramach mechanizmu market coupling będzie zależeć od przewidywanych warunków pracy sieci przesyłowej oraz warunków bilansowych KSE” – czytamy w ówczesnej informacji polskiego operatora.
Estończycy twierdzą jednak, ze nie przyszło im do głowy, iż w praktyce PSE będzie w godzinach nocnych ograniczać przepływ w kierunku Polski do zera i to – jak podkreślają – bez żadnego wyjaśnienia. Niewielki bałtycki rynek jest bardzo czuły na takie działania. W ich efekcie ceny w tym czasie [nocnej dolinie zapotrzebowania – red.] bardzo mocno spadają – tłumaczy Kuusk. Potwierdza to nasz rozmówca z Litwy. Brak zdolności przesyłowej na LitPol Link powoduje utrzymywanie się niskiej „szwedzkiej” ceny także na Litwie – mówi, dodając jednak, ze najważniejsze jest to, iż pozytywny efekt nowych połączeń jest już dobrze widoczny po każdej ze stron – zarówno w postaci niższych cen dla konsumentów jak i zwiększonego bezpieczeństwa dostaw energii.
Eesti Energia poprosiła więc o wyjaśnienia PSE oraz litewskiego operatora LitGrid (którzy wspólnie zarządzają połączeniem LitPol Link) i obserwuje sytuację, ale jednocześnie podkreśla, że jest zdeterminowana podjąć wszelkie działania, by doprowadzić do pełnego wdrożenia unijnych regulacji dotyczących alokacji przy handlu transgranicznym. „Bez przestrzegania odpowiednich regulacji pomysł unii energetycznej pozostanie marzeniem, które nigdy się nie zmaterializuje” – przekonują portal WysokieNapiecie.pl przedstawiciele estońskiej spółki.
Interesy narodowe
Jednak dla PSE wszystko jest zgodne z prawem i kodeksami sieciowymi. Udostępniona przepustowość zależy od warunków pracy polskiego systemu, dla wszystkich jest jasne, że przepływy z Litwy nie mogą zagrozić stabilności pracy KSE – mówi nam osoba z kierownictwa spółki. Dodając, ze tak też będą brzmieć wyjaśnienia dla Estończyków.
Umowa międzyoperatorska przewiduje że możliwe są ograniczenia przesyłu właśnie z powodów systemowych. Trudno by było wyobrazić sobie ograniczenia ze względów komercyjnych – po pierwsze oznaczałoby to sztuczne utrzymywanie wyższych cen po polskiej stronie, po drugie budziłoby wątpliwości natury prawnej – wskazuje z kolei nasz rozmówca z Litwy.
W zaniepokojeniu Estończyków trudnie nie dostrzec jednak także ich troski o własne interesy narodowe. Gdy oba połączenia Litwy – ze Szwecją i Polską – są dostępne, wówczas energia przepływa przez nią ze Szwecji do Polski. Sytuacja jest więc podobna do tej, jaka była jeszcze rok temu. W takim układzie Estonia eksportuje na Łotwę i Litwę energię produkowaną w swoich elektrowniach konwencjonalnych na łupki bitumiczne z mocą dochodzącą do 1500 MW. Jednak gdy kabel ze Szwecji jest czynny, a Polska „zamyka” się na import z Litwy, wówczas tania energia ze Szwecji i Norwegii pozostaje na bałtyckim rynku, zaniżając ceny i zmuszając estońskie elektrownie konwencjonalne do ograniczania produkcji w dolinach nocnych o połową, a w weekendy nawet do 500 MW. Estonia nie zarabia przy okazji na handlu energią z południowymi sąsiadami.
W małych krajach budowa wielu interkonektorów rzeczywiście poprawia sytuację – ocenił podczas niedawnego „okrągłego stołu” w resorcie energii dyrektor Departamentu Energii Tomasz Dąbrowski. Zwłaszcza na Litwie koncepcja wielu „mostów” znacząco zwiększyła bezpieczeństwo i obniżyła ceny, a ponieważ Litwa ma drogie własne źródła wytwórcze, stała się pośrednikiem w zyskownym obrocie energią – dodał, zaznaczając, że w kraju znacznie bardziej rozległym jak Polska ta koncepcja się nie sprawdzi i trzeba polegać na własnych zasobach.
Potrzebujemy bardziej elastycznej energetyki węglowej
Dyskusja z Estończykami po raz kolejny pokazuje jednak inny problem Polski. Eesti Energia wyraźnie zaznacza, że ma pretensje co do ograniczeń w godzinach nocnych. Wtedy to, przy najmniejszym popycie, najsilniej mamy do czynienia z wypieraniem najmniej efektywnych bloków węglowych przez tańsze źródła. Przede wszystkim wiatraki, a teraz i import energii ze Skandynawii bezpośrednio (przez kabel ze Szwecją) i pośrednio (przez most energetyczny z Litwą).
Przedstawiciele PSE nieoficjalnie tłumaczą, że to poważny problem dla polskiego systemu energetycznego, ponieważ wyłączone wieczorem elektrownie mogą nie zdążyć wrócić do pracy rano, gdy będą niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa, ponadto przez taką przerywaną pracę szybciej się niszczą, a wyłączane na noc są te najstarsze jednostki.
Elektrownie węglowe zgodnie z parametrami powinny po 8 godzinach od wyłączenia zacząć znowu produkcję w ciągu dwóch godzin od otrzymania sygnału – tłumaczy doc. Paweł Skowroński z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, wcześniej wiceprezes PGE.
Jego zdaniem argument o trudnościach dla polskiego KSE należy traktować raczej jako „element gry rynkowej”. Inną sprawą są natomiast skutki takiego conocnego włączania i wyłączania dla samych elektrowni. – Nie są do tego przystosowane, więc powoduje to szybsze zużycie. „Wytrzymałość zmęczeniowa” materiałów się pogarsza – tłumaczy Skowroński.
Skowroński apeluje o uruchomienie programy naukowego, który umożliwiłby zbadanie możliwości uelastycznienia pracy naszych siłowni, tak aby przystosować je do pracy w symbiozie z niestabilnymi źródłami odnawialnymi.
Polscy energetycy z państwowych firm lubią się szczycić tym, że nowo budowane elektrownie węglowe w Opolu, Kozienicach czy Jaworznie będą miały znacznie lepszą sprawność, więc będą potrzebować mniej węgla, żeby wyprodukować megawatogodzinę energii. Dzięki czemu wyemitują mniej CO2. Przez lata to właśnie sprawność była konikiem inżynierów, którzy wymyślali coraz to wytrzymalsze rodzaje stali i coraz wymyślniejsze sposoby spawania.
Ale fachowcy z branży mówią już od kilku lat, że wobec ekspansji źródeł odnawialnych sprawność przestała być sexy. Wiesław Różacki, szef Hitachi na Polskę, a wcześniej długoletni prezes Rafako, mówił jeszcze dwa lata temu na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach, że w przyszłości dla elektrowni węglowych o wiele ważniejsza od sprawności będzie elastyczność. Prace nad uelastycznieniem trwają w większości krajów zachodnich w których są elektrownie węglowe – m.in. w Danii, Niemczech, Japonii i Chinach. Zdaniem Skowrońskiego czas uruchomiania dzięki modernizacji naszych węglówek można by skrócić ich czas uruchamiania z 2 godzin do 45 minut.
Niestety, mimo iż dyskusja w środowisku energetyków o potrzebie przeprowadzenia takiego programu ciągnie się już od 3 lat, to nic się nie dzieje. Jak pokazuje sprawa LitPol linku, problem robi się coraz poważniejszy. Dostosowanie naszych elektrowni konwencjonalnych do nowego kształtu rynku powinno być priorytetem, zwłaszcza, że można na to stosunkowo łatwo pozyskać unijne fundusze.
Co z długoterminowym bezpieczeństwem?
Rosnąca wymiana transgraniczna energii w Europie zwiększa krótkoterminowe bezpieczeństwo, ale ma jeszcze jeden poważny efekt – prowadzi do wyrównania hurtowych cen energii. Oznacza to, że konkurencję międzynarodową wygrywać będą te kraje, które produkują energię po niskich kosztach zmiennych – z elektrowni wodnych, wiatrowych, słonecznych i atomowych. Przegrywać będą producenci z krajów, w których cenę wyznaczają elektrownie węglowe, na biomasę i gazowe. Jeżeli ich wytwórcy nie dostosują się do nowych zasad gry, taki kraj uzależni się od importu energii, a połączenia transgraniczne nie będą już służyć wsparciu w nagłych wypadkach, tylko będą niezbędnymi elementami infrastruktury, bez których nie uda się zapewnić bezpieczeństwa.
W ten sposób unia energetyczna będzie zjadać swój ogon do czasu, aż państwa UE będą połączone tak gęstą siecią linii przesyłowych, jakby na kontynencie nigdy nie było granic. Jak trudno o taką siatkę połączeń najlepiej widać na przykładzie Niemiec, Szwecji, czy Norwegii. To wymagałoby także przeniesienia odpowiedzialności za bezpieczeństwo energetyczne z poziomu krajowego, na europejski. Jednak wiele krajów UE nie jest gotowych integrować się tak głęboko. Unia nie może jednak długo stać w takim rozkroku, bo coraz bardziej napinające się systemy energetyczne zaczną pękać w szwach. Dla zachowania bezpieczeństwa potrzebna jest decyzja, czy robimy krok w przód, czy krok wstecz.