Spis treści
„Jeden z nowych resortów – Ministerstwo Energetyki i Energii Atomowej – stanął przed niezmiernie odpowiedzialnym zadaniem. Oto w czasie pięciu najbliższych miesięcy trzeba wyremontować turbozespoły dające aż 83 proc. mocy […]. Wyrazem unowocześniania energetyki będą instalowane w najbliższych latach bloki o niespotykanej jeszcze w kraju mocy […]. Przygotowania do budowy elektrowni jądrowych powinny zapewnić włączenie do sieci pierwszego bloku atomowego o mocy 440 MW w 1983 r. i uzyskanie w latach osiemdziesiątych 8600 MW w elektrowniach jądrowych” – donosiła w połowie czerwca 1976 roku „Trybuna Robotnicza”.
W tym samym numerze „Trybuna” pokazywała jak bardzo w ostatnich latach wzrosły cen towarów w krajach kapitalistycznych. Jednak konsekwencje kryzysu energetycznego – zapoczątkowanego arabskim embargiem na eksport ropy na Zachód – rykoszetem odczuła też Polska. Kilka dni później rząd Jaroszewicza ogłosił wysokie podwyżki m.in. produktów spożywczych i energii. Aby ostudzić emocje zaproponował jednocześnie rekompensaty. Pod wpływem ostrych strajków (na szczęście nie tak krwawych jak przy poprzedniej próbie podniesienia cen – w 1970 r.) ponownie się jednak z podwyżek się wycofał.
Państwo socjalnie to nie socjalizm
Po ponad 40 latach w podobnej sytuacji co ekipa Gierka, znalazł się rząd Morawieckiego. Ceny także rosną w całej Europie m.in. ze względu na koszty paliw, do których doszły tym razem koszty praw do emisji CO2. W podobnej sytuacji jest też polska energetyka – budujemy wielkie bloki węglowe, musimy modernizować stare instalacje i szykujemy się do kolosalnych inwestycji w elektrownie atomowe. Ponownie zatem czekają nas miliardowe inwestycje w sektorze.
Rząd Morawieckiego sięga też po podobne narzędzia łagodzenia społecznego oporu – najpierw minister energii Krzysztof Tchórzewski ogłosił wprowadzenie podwyżek razem z rekompensatami, a po krytyce tego rozwiązania premier Morawiecki całkowicie się z podwyżek wycofał.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Sasin poszedł nawet krok dalej. Na antenie RMF FM zapowiedział wielokrotnie i z całą stanowczością, że spółki energetyczne będą cofać podwyżki dla wszystkich odbiorców (także biznesowych), którym te ceny dotychczas podniosły.
Baczny obserwator życia politycznego i gospodarczego dostrzeże jednak pewną różnicę w stosunku do czasów Gierka. Rząd Morawieckiego miał budować państwo socjalne, a nie socjalizm.
Zobacz także: Rekompensaty za wzrost cen prądu będą łączone z dodatkiem maślanym
Gospodarka centralnie sterowana
Tymczasem kolejni przedstawiciele rządu w ciągu ostatnich tygodni i miesięcy pokazali, że coraz bliżej im do gospodarki centralnie sterowanej, niż wolnorynkowej. W ciągu ostatnich dni wielokrotnie zapowiadali co zrobią, kontrolowane przez rząd, koncerny energetyczne, chociaż to spółki notowane na giełdzie i podlegające pod przepisy kodeksów: karnego i spółek handlowych. Za wyrządzenie spółce szkody w wielkich rozmiarach ich menadżerom grozi… 10 lat więzienia.
– Tu nie mamy takiej sytuacji jak w przypadku zmuszania do budowy bloków węglowych, gdzie wiadomo, że będą straty, ale wystarczy wpisać do excela odpowiednie prognozy cenowe, aby się obronić. Za niepodwyższenie cen sprzedaży gdy wiadomo, że to przyniesie straty, grozi prokurator – tłumaczy przedstawiciel jednej ze spółek energetycznych. Rozmówcy WysokieNapiecie.pl z innej spółki energetycznej nie kryją frustracji wywołanej ostatnimi działaniami polityków i kwitują je jednym słowem: chaos.
Nie wiadomo jeszcze co zrobią prezesi spółek energetycznych, ale wiosną – w podobnej sytuacji – prezesi spółek paliwowych już się ugięli. Oficjalnie zapowiedzieli, że kosztów wprowadzenia „opłaty paliwowej” w wysokości 8 gr/l netto nie przeniosą na klientów. Mieli jednak dużo łatwiej – ceny detaliczne paliwa cały czas się wahają, wzrost o 1 zł/l nie jest już niczym niezwykłym. Opłatę łatwo więc jednak „schować”, tym bardziej, że od jej wprowadzenia do rozpoczęcia pobierania – od 2019 roku – minie kilka miesięcy. Zobacz także: Nowa opłata w cenie paliwa
Kapitalizm znów źle się kojarzy
Próby sterowania cenami paliw i prądu na koszt prywatnych akcjonariuszy i budżetu państwa nie są jednak jedynym afrontami wobec gospodarki rynkowej, jakich ostatnio doświadczyli kapitaliści. Minister Tchórzewski po raz kolejny powtórzył, że wprowadzenie spółek energetycznych na giełdę było błędem. To nic, że diametralnie poprawiło to ich przejrzystość i wymusiło znaczną poprawę efektywności funkcjonowania. Przez częściową prywatyzację centralne sterowanie nimi i łączenie ich w jeden lub dwa ogólnokrajowe koncerny stało się trudniejsze. Już za czasów PO-PSL UOKiK odmówił zgody na koncentrację dwóch państwowych koncernów tłumacząc, że prowadziłoby to do monopolizacji rynku ze szkodą dla obywateli. Teraz trudniej połączyć Orlen i Lotos, tworząc jedną państwową spółkę rafineryjną.
Kilka tygodni temu Ministerstwo Energii przedstawiło do konsultacji projekt nowelizacja Prawa energetycznego, zgodnie z którym cztery dotychczas równorzędne cele polityki energetycznej państwa: bezpieczeństwo energetyczne, konkurencyjność gospodarki, ochrona środowiska i efektywność, mają ustąpić jednemu podstawowemu: bezpieczeństwu energetycznemu. Efektywność z definicji zniknęła całkiem, a konkurencyjność gospodarki zeszła na drugi plan.
Zobacz także: Polityka energetyczna 2040 – jak ma wyglądać?
Repolonizacja jak renacjonalizacja
Rząd postawił sobie za cel „repolonizację”, której w rzeczywistości bliżej do renacjonalizacji, bo nie ma na celu wzrostu udziału polskiego kapitału prywatnego (ten zniknął w dużej mierze z giełdy po „reformie”). Celem jest za to przejmowanie kolejnych sektorów przez spółki kontrolowane przez rząd. Na tej fali elektrownie i elektrociepłownie od francuskich EDF i Engie odkupiły PGE i Enea. Z kolei, jak widać po ostatnich zrachowaniach polityków, spółki z decydującym głosem przedstawicieli rządu mają działać właściwie jak dawne przedsiębiorstwa państwowe – o tym czy podwyższą ceny mają decydować politycy, a nie rynek.
Prawu i Sprawiedliwości z łatwością przyszło też podwyższenie podatków dla właścicieli farm wiatrowych, bo posłowie rządzącej większości żyli w przekonaniu, że uderzają w niemiecki kapitał. W rzeczywistości miliony straciły na tym także spółki państwowe, a na skraj bankructwa doprowadzonych zostało wielu rolników inwestujących w pojedyncze turbiny, ale w końcu nie ma wojny bez ofiar.
Zobacz także: Wiatraki wygrają walkę o podatek?
Podobny bój toczy się też o sektor bankowy. W zeszłym roku rządowi udało się odkupić od Włochów bank Pekao, który teraz miał wchłonąć Alior, ale na skupieniu w rządowych rękach ponad połowy sektora nie koniec. Zdymisjonowany w poniedziałek członek Komisji Nadzoru Finansowego Zdzisław Sokal – jak tłumaczył aresztowany Marek Chrzanowski – miał mieć „swój plan, który wygląda w ten sposób, że on uważa, że Getin powinien upaść, za złotówkę zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków i on chciałby dokapitalizować to kwotą dwóch miliardów złotych”. Bo, podczas gdy w innych gospodarkach za „swój” uznaje się krajowy kapitał prywatny, to w Polsce – jak za PRL – „swój” jest tylko kapitał państwowy.
Kapitaliści odchodzą z kapitałem
Ubiegły rok zamknęliśmy najniższym wskaźnikiem napływu inwestycji zagranicznych od kilku lat. W większości (ponad 38 mld zł) było to jedynie reinwestycje zysków z dotychczasowej działalności. Nowych firm nie przybyło zbyt wiele. Politycy mogą oczywiście czarować wyborców, że jesteśmy tak zamożnym krajem, że nie potrzebujemy aby ktoś u nas inwestował, bo to w końcu – zdaniem wielu polityków – kolonizacja, a nie rozwój gospodarki. Jednak jakoś nie widać aby lukę po zagranicznych inwestorach mieli tłumnie zapełniać Polacy. W zeszłym roku zainwestowaliśmy 44 mld zł, ale nie, nie w drugą Teslę czy Googla – połowę z tych pieniędzy przeznaczyliśmy na zakup mieszkań, a drugą pozycją była pożyczka dla państwa, czyli bony skarbowe, za które rząd finansuje politykę socjalną – przeznaczaną głównie na konsumpcję.
Przejmowanie gospodarki przez państwowe spółki, które – jak pokazują statystyki – są diametralnie mniej innowacyjne i dużo mniej efektywne od prywatnych, koncentracja rynków, odstraszanie inwestorów ze świata i ręczne sterowanie gospodarką to najlepsza droga do tego, aby scenariusz z czasów Gierka powtórzył się do końca. Wtedy też początek był dobry, bo sprzyjała mu światowa koniunktura i wzmocnienie popytu wewnętrznego, a skończyło się kolejną próbą podwyżek, kolejnymi strajkami i zadłużeniem, które skończyliśmy spłacać po 32 latach. Warto pamiętać, że dług sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2016 roku po raz pierwszy przekroczył bilion złotych i do 2018 roku wzrósł o blisko 20 mld zł.